Скачать книгу

No, to tyle. Nie wiem, co kombinujesz, ale gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, zadzwoń… Trzymaj się, stary. Zaraz się stąd zwijam, więc możesz mnie złapać w domu, jeśli”…

      Na tym wiadomość się kończyła. Edgar nie zmieścił się w czasie. Bosch cofnął taśmę i nalał sobie kawy. Wyszedł na werandę i zaczął rozmyślać o Johnnym Foxie. Po tym, jak Wydział Komunikacji nie znalazł jego danych, Bosch zastanawiał się, czy Fox nie siedzi w więzieniu – tam nie potrzeba prawa jazdy. Jednak Edgar nie znalazł go w żadnym z rejestrów więziennych ani w spisach poszukiwanych przestępców. Stąd wniosek, że Johnny Fox albo stał się uczciwym obywatelem, albo, jak zasugerował Edgar, nie żyje. Gdyby Bosch miał się założyć, postawiłby na tę drugą możliwość. Ludzie jego pokroju nie stawali się uczciwymi obywatelami.

      Mógł teraz pójść do ratusza i spróbować odnaleźć świadectwo zgonu, ale bez dokładnych danych byłoby to szukanie igły w stogu siana. Zajęłoby mu to ładnych parę dni. Postanowił więc załatwić to w prostszy sposób, poprzez „L.A. Times”.

      Wybrał numer telefonu Keishy Russell, reporterki, która od niedawna zajmowała się pisaniem artykułów o policji. Kilka miesięcy temu podjęła subtelną próbę zwerbowania Boscha do współpracy. Dziennikarze zwykle osiągali to poprzez publikowanie niezliczonych tekstów dotyczących przestępstw, które w ogóle nie zasługiwały na rozgłos. Dzięki temu pozostawali w stałym kontakcie z detektywami prowadzącymi śledztwa, mogli się do nich przymilać i zdobywać informatorów na przyszłość.

      W ciągu tygodnia Russell napisała pięć artykułów na temat jednej ze spraw prowadzonych przez Boscha. Chodziło o przemoc domową – pewien mężczyzna złamał tymczasowy zakaz zbliżania się i odwiedził swoją byłą żonę w jej nowym mieszkaniu. Wyniósł ją na balkon i zrzucił z czwartego piętra, po czym sam wyskoczył. Russell wielokrotnie rozmawiała na ten temat z Boschem, dzięki czemu jej publikacje były rzetelne i nie pomijały ważnych szczegółów. Odwaliła kawał dobrej roboty i Bosch zaczął ją szanować. Z drugiej strony wiedział, że kierowała nią chęć nawiązania z nim dłuższej współpracy. Od tamtej pory każdego tygodnia dzwoniła do Boscha kilka razy, żeby poględzić, przekazać mu plotki, które usłyszała od innych policjantów, i zadać pytanie, bez którego reporter nie może żyć: „Czy dzieje się u was coś ciekawego?”.

      Natychmiast podniosła słuchawkę. Bosch zdziwił się, że jest w pracy tak wcześnie. Przygotował się na to, że zostawi wiadomość na automatycznej sekretarce.

      – Cześć, Keisha, tu Bosch.

      – Witaj, Bosch, jak leci?

      – Jako tako. Pewnie już ci o wszystkim opowiedzieli.

      – Nie całkiem. Wiem, że poszedłeś na urlop. Nikt nie chciał powiedzieć dlaczego. Chcesz o tym pogadać?

      – Niekoniecznie. To znaczy, nie teraz. Chciałbym cię o coś poprosić. Jeśli to wypali, opowiem ci o wszystkim i będziesz miała temat na artykuł. Zwykle tak właśnie umawiałem się z innymi reporterami.

      – Co mam zrobić?

      – Chciałbym tylko, żebyś zajrzała do kostnicy.

      Jęknęła.

      – Nie dosłownie, do gazetowej kostnicy, do starych numerów „Timesa”.

      – To już lepiej. Czego ci trzeba?

      – Mam nazwisko pewnego faceta. Stare czasy. Wiem, że gość był oprychem w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych. Później trop się urywa. Podejrzewam, że umarł.

      – Chcesz jego nekrolog?

      – Wątpię, żeby „Times” wydrukował nekrolog kogoś takiego. Z tego co wiem, był płotką. Po prostu pomyślałem, że może ukazało się w gazecie coś na ten temat, gdyby jego śmierć była, powiedzmy, nieoczekiwana.

      – To znaczy, gdyby ktoś go rąbnął?

      – Właśnie.

      – W porządku, sprawdzę.

      Wyglądało na to, że jest chętna do pomocy. Wierzyła, że ta przysługa umocni ich współpracę, a to z kolei zaprocentuje w przyszłości. Nie powiedział nic, co mogłoby zachwiać jej przekonaniem.

      – Jak się ten człowiek nazywał?

      – John Fox. Johnny. Jego ślad urywa się w sześćdziesiątym pierwszym roku. Był alfonsem, typowym śmieciem.

      – Biały, czarny, żółty czy brązowy?

      – Kawał białego śmiecia, można powiedzieć.

      – Masz datę urodzenia? Na wypadek gdyby się okazało, że znajdę więcej niż jednego Johnny’ego Foxa.

      Podyktował jej to, co miał w notesie.

      – Dobra, gdzie mogę cię złapać?

      Bosch podał jej numer swojego telefonu komórkowego. Wiedział, że połknie haczyk. Jego numer natychmiast powędruje do bazy danych informatorów w komputerze, jak złote kolczyki do pudełka z biżuterią. Numer, pod którym zawsze mogła go złapać, był warty szperania w starych numerach gazety.

      – Dobra, jestem teraz umówiona z naczelnym – tylko dlatego przyszłam tak wcześnie do pracy. Zaraz po spotkaniu pójdę do archiwum i jak tylko coś znajdę, zadzwonię.

      – O ile coś tam w ogóle będzie.

      – Oczywiście.

      Bosch odłożył słuchawkę, wyjął z lodówki pudełko płatków owsianych i włączył radio z zamiarem wysłuchania wiadomości. Po trzęsieniu ziemi zrezygnował z prenumerowania gazety. A nuż Gowdy, inspektor budowlany, przyjdzie wcześnie i zobaczy ją leżącą przed domem, w którym nikt nie miał prawa mieszkać? W skrócie wiadomości nie powiedziano nic, co by zainteresowało Boscha. Żadnych zabójstw w Hollywood. Niczego nie tracił.

      Po komunikacie o sytuacji na drogach podano wiadomość, która zwróciła jego uwagę. Ośmiornica prezentowana w miejskim zoo w San Pedro zabiła się – jedną ze swoich macek wyciągnęła z akwarium rurę doprowadzającą wodę. Woda wypłynęła ze zbiornika i ośmiornica zdechła. Grupy ekologiczne określiły to jako samobójstwo, rozpaczliwy protest zniewolonego zwierzęcia. Bosch pomyślał, że coś takiego mogło się zdarzyć tylko w Los Angeles. Wyłączył radio. To miejsce jest tak paskudne, że nawet morskie zwierzęta się zabijają.

      Wziął prysznic. Długo stał z zamkniętymi oczami pod strumieniem wody. Podczas golenia nieuchronnie musiał spojrzeć na swoją twarz w lustrze. Worki pod oczami wydawały się teraz jeszcze wyraźniejsze i doskonale pasowały do oczu, czerwonych od wczorajszego picia.

      Odłożył maszynkę na krawędź umywalki i zbliżył twarz do lustra. Jego skóra była biała jak papier. Wpatrzony w swoje odbicie pomyślał, że niegdyś uważano go za przystojnego mężczyznę. Teraz już nie. Wyglądał na człowieka zmęczonego życiem, przygniecionego do ziemi wiekiem. Pomyślał, że przypomina tych starych ludzi, których zwłoki znajdowano w ich własnych łóżkach. Tych ze schronisk dla bezdomnych. Tych, którzy mieszkali w pudłach po lodówkach. Uznał, że bardziej przypomina trupa niż żywego człowieka.

      Żeby nie oglądać już swojej twarzy, otworzył szafkę z lekarstwami. Przejrzał jej zawartość i zaaplikował sobie sporą dawkę kropli do oczu. Część płynu pociekła mu na twarz. Wytarł ją ręcznikiem i wyszedł z łazienki. Nie zamknął szafki, więc nie musiał już patrzeć na swoje odbicie.

      Włożył najlepszy garnitur i białą koszulę. Zawiązał kasztanowy krawat ze wzorkiem w hełmy gladiatora. Jego ulubiony i zarazem najstarszy krawat. Trochę już postrzępiony od częstego używania. Kupił go przed dziesięcioma laty, kiedy

Скачать книгу