ТОП просматриваемых книг сайта:
Anioły i demony. Дэн Браун
Читать онлайн.Название Anioły i demony
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-804-5
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Nie chciał dopuścić do siebie tej absurdalnej myśli.
– Jednak istnieje – odezwał się nagle – logiczne wyjaśnienie inne niż terroryzm.
Kohler wpatrywał się w niego, najwyraźniej czekając na ciąg dalszy.
Langdon próbował uporządkować myśli. Iluminaci zawsze posiadali ogromne wpływy, ale dzięki środkom finansowym. Kontrolowali banki, mieli zapasy złota w sztabach. Twierdzono nawet, że w ich posiadaniu znajduje się najcenniejszy klejnot na świecie – Diament Iluminatów, ogromnych rozmiarów diament bez skazy.
– Pieniądze – powiedział wreszcie. – Być może antymaterię skradziono dla korzyści finansowych.
– Dla pieniędzy? – Kohler nie wyglądał na przekonanego. – A gdzie można sprzedać kroplę antymaterii?
– Nie chodzi o tę konkretną próbkę – zaoponował Langdon – tylko o technologię. Technologia otrzymywania antymaterii musi być warta fortunę. Może ktoś ukradł tę próbkę, by wykonać analizy i odkryć technologię?
– Szpiegostwo przemysłowe? Ale baterie w tym pojemniku wyczerpią się po dwudziestu czterech godzinach. W tym czasie nie są w stanie niczego odkryć, choćby wyszli z siebie.
– Mogą je doładować. Mogą zbudować taki sam cokół z zasilaniem, jak macie w CERN-ie.
– W ciągu dwudziestu czterech godzin? Nawet gdyby ukradli schematy, to skonstruowanie takich urządzeń zajmie miesiące, a nie godziny.
– On ma rację – rozległ się słaby głos Vittorii.
Obydwaj mężczyźni odwrócili się w jej kierunku. Szła ku nim krokiem równie niepewnym jak jej głos.
– On ma rację. Nikt nie zdołałby odtworzyć zasilacza na czas. Sam interfejs zająłby tygodnie. Filtry strumienia, cewki wykonawcze, rdzenie stabilizujące moc, a wszystko skalibrowane do właściwego poziomu energii danego pomieszczenia.
Langdon zmarszczył brwi. Dotarło do niego, że pułapka antymaterii to nie jest coś, co można po prostu podłączyć do gniazdka w ścianie. Po wyniesieniu z CERN-u pojemnik rozpoczął dwudziestoczterogodzinną podróż ku unicestwieniu.
W tej sytuacji pozostawała tylko jedna, niezwykle niepokojąca możliwość.
– Musimy zadzwonić do Interpolu – odezwała się Vittoria. Sama słyszała, że jej głos brzmi dziwnie chłodno. – Trzeba zadzwonić do odpowiednich władz. Natychmiast.
Kohler potrząsnął głową.
– W żadnym wypadku.
– Nie? Jak to nie?
– Ty i twój ojciec postawiliście mnie w niezwykle trudnej sytuacji.
– Dyrektorze, potrzebujemy pomocy. Musimy odnaleźć ten pojemnik i dostarczyć go z powrotem tutaj, zanim dojdzie do nieszczęścia. Spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność!
– Przede wszystkim musimy myśleć – odparł Kohler znacznie ostrzejszym tonem. – Ta sytuacja może mieć niezwykle poważne reperkusje dla CERN-u.
– Martwi się pan o reputację CERN-u? Czy pan zdaje sobie sprawę, co może zrobić taka ilość antymaterii w terenie zabudowanym? Promień eksplozji wyniesie niemal kilometr. To dziewięć miejskich kwartałów!
– Szkoda, że nie pomyśleliście o tym, zanim wyprodukowaliście tę próbkę.
Vittoria poczuła się, jakby ktoś wbił jej nóż w plecy.
– Ale… zastosowaliśmy wszelkie środki ostrożności.
– Najwyraźniej niedostateczne.
– Przecież nikt nie wiedział o istnieniu antymaterii. – Natychmiast uświadomiła sobie, że jej argument jest bezsensowny. Ktoś niewątpliwie wiedział. Ktoś to odkrył.
Vittoria nikomu nie powiedziała. Zostawały zatem dwie możliwości. Ojciec mógł dopuścić kogoś do tajemnicy, nic jej o tym nie mówiąc – ale to przecież właśnie on zaprzysiągł ich oboje do zachowania tego w sekrecie. W takim razie musieli być w jakiś sposób obserwowani lub podsłuchiwani. Może telefon komórkowy? Kiedy podróżowała, rozmawiała z nim kilkakrotnie przez telefon. Czyżby powiedzieli wówczas zbyt wiele? To możliwe. Pozostawała również poczta elektroniczna. Ale przecież byli dyskretni… chyba. System bezpieczeństwa CERN-u? Czy ich monitorowano? Uświadomiła sobie jednak, że to nie ma teraz żadnego znaczenia. Co się stało, to się nie odstanie. Mój ojciec nie żyje.
Ta myśl zmobilizowała ją do działania. Wyjęła telefon komórkowy z kieszeni szortów.
Kohler błyskawicznie do niej podjechał. Zanosił się kaszlem, a oczy błyszczały mu gniewem.
– Do kogo dzwonisz?
– Do naszej centrali telefonicznej. Połączą nas z Interpolem.
– Zastanów się! – Kohler prawie się dławił. – Czy naprawdę jesteś taka naiwna? Ten pojemnik może w tej chwili być w dowolnym miejscu na świecie. Żadna agencja wywiadowcza nie zdoła odnaleźć go na czas.
– To będziemy tu siedzieć bezczynnie? – Vittoria czuła się niezręcznie, przeciwstawiając się choremu dyrektorowi, ale zachowywał się obecnie na tyle nierozsądnie, że miała wrażenie, iż go wcale nie zna.
– Postąpimy inteligentnie – odparł. – Nie wystawimy reputacji CERN-u na szwank, wzywając władze, które i tak w niczym nam nie pomogą. Na pewno jeszcze nie teraz… i nie bez przemyślenia sprawy.
Vittoria zdawała sobie sprawę, że w argumentach Kohlera kryje się pewna logika, ale wiedziała również, że logika, z samej swej definicji, nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością moralną. Jej oj ciec przez całe życie przykładał ogromną wagę do odpowiedzialności moralnej – uważnego podejścia do nauki, rozliczania się z własnych postępków, wiary we wrodzoną dobroć człowieka. Vittoria także w to wierzyła, ale postrzegała te sprawy w kategoriach karmy. Odwróciła się od Kohlera i zdecydowanie otworzyła telefon.
– Nie możesz tego zrobić – oświadczył dyrektor.
– Tylko spróbuj mnie powstrzymać.
Kohler nie wykonał najmniejszego ruchu.
Już po chwili zrozumiała dlaczego. Tak głęboko pod ziemią jej telefon nie miał zasięgu.
Zirytowana, ruszyła szybkim krokiem ku windzie.
Rozdział 26
Zabójca zatrzymał się na końcu kamiennego tunelu. Pochodnia nadal jasno płonęła, a wydzielany przez nią dym mieszał się z zapachem mchu i zatęchłego powietrza. Otaczała go kompletna cisza. Metalowe drzwi blokujące przejście wyglądały na równie stare, jak sam tunel, jednak – chociaż zardzewiałe – nadal sprawiały solidne wrażenie. Czekał spokojnie w ciemności.
Już prawie czas.
Janus obiecał mu, że ktoś otworzy te drzwi od środka. Ciekawe, kto jest tym zdrajcą. Mógłby czekać pod nimi całą noc, gdyby to było potrzebne, by wykonać zadanie, ale był pewien, że to nie będzie konieczne. Pracował dla bardzo zdeterminowanego człowieka.
Po kilku minutach, dokładnie o wyznaczonej godzinie, po drugiej stronie drzwi rozległ się głośny brzęk ciężkich kluczy. Metal zgrzytnął o metal, gdy ktoś przystąpił do otwierania trzech wielkich zamków. Skrzypiały przeraźliwie, jakby nikt