Скачать книгу

bo jest wyższy od reszty; czemu by inaczej? Jeb podał mu kubek herbaty, słodkiej od skondensowanego mleka. Przez kolejne otuliny rur, wsunięte w ścianę poniżej szczeliny, rozciągał się widok aż do wybrzeża. Po lewej ręce te same smoliście czarne góry Hiszpanii, teraz większe i bliższe. Jeb stanął obok, patrząc na lewy ekran. Ujęcia z ukrytych kamer, przegląd slajdów: port jachtowy, Chińczyk, oświetlona jak choinka „Rosemarie”. Zmiana. Poruszone ujęcie z wnętrza restauracji. Obiektyw na poziomie podłogi. U szczytu długiego stołu, przy wychodzącym na zatokę oknie władczy, otyły, idealnie ostrzyżony pięćdziesięciolatek w żeglarskiej marynarce gestykuluje na oczach gości. Po jego prawej nadąsana brunetka, młodsza od niego o połowę. Nagie ramiona, okazały biust, brylantowy naszyjnik i wykrzywione w dół usta.

      – Aladyn to nerwowy drań, Paul – informował go półgłosem Krótki. – Najpierw ściął się z szefem sali, bo nie było homara. Teraz jego laseczka obrywa po arabsku. Niezły ten Polaczek. Dziewczyna tak zagrywa, że aż dziwne, że nie dostała po łbie. Jakbym już to gdzieś widział, a ty nie, Jeb?

      – Podejdź tu na minutkę, Paul, jeśli łaska.

      Zrobił długi krok, gdy Jeb położył mu dłoń na ramieniu, prowadząc go do środkowego ekranu. Na zmianę ujęcia z lotu ptaka i z ziemi. Czy to przekaz z drona, którego koszt to pestka dla budżetu operacyjnego pana Crispina? Czy ze śmigłowca, który, jak słychać, zawisł nad ich głowami? Na brzegu klifu wisiał taras zabudowany białymi, krytymi szalówką domami. Kamienne schodki do plaży rozdzielające zabudowania. Schodki do wąskiego półksiężyca piasku. Kamienna plaża okolona pofałdowanym klifem. Pomarańczowe światło latarń. Szutrowa droga dojazdowa prowadząca od tarasu do głównej drogi nadbrzeżnej. Żadnych świateł w oknach domów. Żadnych zasłon.

      I przez rozcięcie w ścianie pełny widok tego samego tarasu.

      – To teren do wyburzenia, Paul – wyjaśniał mu do ucha Jeb. – Kuwejcka firma zamierza tu postawić kompleks kasynowy i meczet. Dlatego domy są puste. Aladyn jest prezesem firmy. No i z tego co opowiadał gościom, miał dziś wieczór poufne spotkanie z deweloperem. Zapowiada się bardzo lukratywny interes. Z tego co mówi jego dziewczyna, cały zysk ma pójść do jego kieszeni. Nie przypuszczałbyś, że człowiek pokroju Aladyna będzie miał tak długi język, ale to fakt.

      – Popisuje się – wytłumaczył Krótki. – Typowy pieprzony Polaczek.

      – Więc Szuler jest już w którymś z tych domów? – spytał.

      – Powiedzmy tak, jak jest, tośmy go nie zauważyli, Paul – odpowiedział ciągle tym samym, monotonnym, celowo swobodnym tonem Jeb. – Z zewnątrz się nie da, a wewnątrz nie ma podglądu. Powiedziano nam, że nie było możliwości. No nie da się za jednym zamachem założyć pluskiew w dwudziestu domach, nawet przy dzisiejszym sprzęcie, mam rację? Może skrył się w jednym, a spotkanie wyznaczył w drugim. Na razie jeszcze nie wiemy, prawda? Pozostaje czekać, obserwować i nie pchać się na dół, dopóki nie wiesz, z kim masz do czynienia, zwłaszcza kiedy szukasz grubej ryby z Al-Kaidy.

      Szybko przypomina sobie słowa Elliota, mgliście opisującego tę samą nieuchwytną postać:

      „Rzekłbym, że w gruncie rzeczy Szuler to taki dżihadowski Zorro pełną gębą, Paul, żeby nie powiedzieć błędny ognik. Unika wszelkich środków łączności elektronicznej, w tym komórek i pozornie niewinnych maili. Szuler przekazuje wiadomości wyłącznie ustnie i wykorzystuje tego samego kuriera raz, nigdy więcej”.

      – Może się pojawić z bylekąd, Paul – tłumaczył Krótki, może żeby go uczujnić. – Od strony gór. Od strony hiszpańskiego wybrzeża, łódką. A jak mu się spodoba, przejdzie po wodzie. Zgadza się, Jeb?

      Nieznaczne skinienie głowy Jeba. Jeb i Krótki, najniższy i najwyższy w zespole; przyciąganie się przeciwieństw.

      – Albo przeszmugluje się z Maroka, pod nosem straży przybrzeżnej, zgadza się, Jeb? Albo wskoczy w garnitur od Armaniego i przyleci na szwajcarskim paszporcie. Albo wyczarteruje prywatny odrzutowiec, co, szczerze mówiąc, ja bym zrobił. Wpierw zamówiwszy ulubione menu u atrakcyjnej hostessy w mini. Wedle naszego niesamowitego, niedoścignionego źródła informacji Szuler ma forsy jak lodu, zgadza się, Jeb?

      Od morza jednolity, czarny na tle nieba taras, nieprzystępny i groźny, plaża – sczerniała ziemia niczyja porytych głazów i spienionych fal.

      – Ilu ludzi w zespole morskim? – spytał. – Elliot nie był pewien.

      – Zredukowaliśmy go do ośmiu – odparł nad ramieniem Jeba Krótki. – Będzie dziewięciu, kiedy wrócą z Szulerem na statek bazę. Taką mają nadzieję – dodał sucho.

      „Ci spiskowcy będą nieuzbrojeni, Paul – powiedział Elliot. – Totalne dranie, a ufają sobie, że świat nie widział. Żadnej broni, żadnej ochrony. Wejdziemy na paluszkach, zgarniemy naszego człowieka, wyjdziemy na paluszkach i nigdy nas tam nie było. Chłopcy Jeba wejdą od lądu, Etycznych – od morza”.

      Znów ramię w ramię z Jebem patrzył przez rozcięcie w maskowaniu na oświetlone frachtowce, potem na środkowy ekran. Jeden frachtowiec kotwiczy z boku. Na rufie trzepocąca się panamska bandera. Na pokładzie pod bomami ładunkowym przemykały cienie. Na wodzie ponton, dwóch ludzi na pokładzie. Nadal patrzył, gdy szyfrujący telefon rozćwierkał się głupawo. Jeb wyrwał mu go, ściszył i oddał.

      – To ty, Paul?

      – Mówi Paul.

      – Tu Dziewiątka. Jasne? Dziewiątka. Potwierdź słyszalność.

      „I ja będę Dziewiątką – zawodzi uroczyście minister, jakby wygłaszał biblijne proroctwo. – Nie będą Alfą, która jest zarezerwowana dla budynku będącego naszym celem. Nie będą Bravo, które jest zarezerwowane dla twojej lokalizacji. Będę Dziewiątką, która jest kryptonimem twojego dowódcy, i będę się z tobą komunikował za pomocą szyfrującego telefonu, podczas gdy twój zespół operacyjny będzie z tobą połączony siecią wzmocnionego sygnału PRR3, co dla twojej informacji oznacza Personal Role Radio”.

      – Słyszę cię dobrze i wyraźnie, Dziewiątka, dziękuję.

      – Jesteś na stanowisku? Tak? Od tej pory składaj krótkie meldunki.

      – Tak, jestem. Jestem twoim okiem i uchem.

      – W porządku. Powiedz mi dokładnie, co widzisz z miejsca, w którym jesteś.

      – Mamy widok prosto w dół stoku, na domy. Nie może być lepszy.

      – Kto tam jest?

      – Jeb, jego trzej ludzie i ja.

      Pauza. Niewyraźny męski głos w tle.

      Znów minister:

      – Czy ktoś ma choćby blade pojęcie, dlaczego Aladyn do tej pory nie wyszedł od Chińczyka?

      – Późno zaczęli jeść. Oczekują, że wyjdzie lada chwila. To wszystko, co usłyszeliśmy.

      – I nie widać Szulera? Jesteś tego absolutnie pewien? Tak?

      – Jak do tej pory nie widać. Jestem pewien. Tak.

      – Najmniejszy ślad na wizji, choćby najdrobniejszy… byle wskazówka… możliwość, że się pokazał…

      Pauza. Czy to przerywa wzmocniona sieć łączności PRR, czy Quinn?

      – …i oczekuję, że natychmiast dasz mi znać. Zrozumiano? Widzimy wszystko to co ty, ale nie tak wyraźnie. Masz bezpośredni ogląd. Tak? – pyta już rozdrażniony zwłoką. – Masz niezakłócony widok, do kurwy nędzy!

      – Tak, zgadza się. Niezakłócony widok. Doskonały. Mam oko na wszystko.

      Don

Скачать книгу


<p>3</p>

Sieć łączności wykorzystującej niewielkie radiostacje krótkiego zasięgu (do 500 m), rodzaj walkie-talkie.