Скачать книгу

i natychmiast się skrzywił. Pastylki były gorzkie, z pewnością należało je połykać w całości. Doktor Brooks otworzyła lodówkę i podała mu na wpół opróżnioną butelkę San Pellegrino. Z wdzięcznością pociągnął długi łyk.

      Gospodyni ujęła go za prawe ramię, by zdjąć prowizoryczny opatrunek zrobiony z rękawa marynarki, którą odłożyła następnie na stół. Potem przyjrzała się uważnie ranie. Gdy przesuwała palcami po gołej skórze, czuł, że drżą jej dłonie.

      – Przeżyje pan – zawyrokowała w końcu.

      Robert miał nadzieję, że i jej nic się nie stanie. On sam z  trudem ogarniał to wszystko, co ich ostatnio spotkało.

      – Pani doktor… – zaczął. – Powinniśmy gdzieś zadzwonić. Do konsulatu… albo na policję. Dokądkolwiek.

      Skinęła głową na znak, że się zgadza.

      – Tylko proszę nie mówić do mnie per pani doktor. Na imię mam Sienna.

      Langdon skinął głową.

      – Dobrze. A ja jestem Robert. – Fakt, że uratowała mu życie, usprawiedliwiał natychmiastowe przejście na ty. – Mówiłaś, że jesteś Brytyjką?

      – Tak. Tam się urodziłam.

      – Nie mówisz z brytyjskim akcentem.

      – Miło mi to słyszeć – odparła. – Sporo się napracowałam, by go stracić.

      Langdon już miał podjąć temat, jednakże Sienna skinęła na niego, by poszedł za nią. Zaprowadziła go wąskim przedpokojem do maleńkiej tonącej w półmroku łazienki. W lustrze nad umywalką Robert dostrzegł swoje odbicie po raz pierwszy od chwili spojrzenia w okno izolatki.

      Wyglądał strasznie. Gęste ciemne włosy miał skołtunione, a oczy podpuchnięte i zmęczone. Jego żuchwę porastała rzadka szczecina.

      Sienna odkręciła kran i wsunęła zranione przedramię Langdona pod strumień lodowatej wody. Zabolało, ale wytrzymał, krzywiąc się tylko. Brooks wyjęła czystą szmatkę i nasączyła ją mydłem antybakteryjnym.

      – Lepiej nie patrz.

      – To nic, nie przeszkadza mi widok…

      Sienna przetarła okolice rany zdecydowanym ruchem, powodując falę potwornego bólu. Robert musiał zacisnąć zęby, aby nie zawyć w proteście.

      – Nie chcesz przecież, żeby wdała się infekcja – rzuciła, trąc jeszcze mocniej. – Poza tym skoro chcesz skontaktować się z  władzami, musisz być przytomniejszy niż teraz. A nic tak nie otrzeźwia jak odrobina bólu.

      Langdon wytrzymał jeszcze dziesięć pełnych sekund takiego traktowania, zanim wyrwał rękę z jej dłoni.

      – Dość!

      Musiał jednak przyznać, że czuje się lepiej i jest bardziej świadomy. Ból w ręce przyćmił nawet dolegliwości związane z głową.

      – Świetnie – ucieszyła się, zakręcając kurek i osuszając mu rękę czystym ręcznikiem. Właśnie bandażowała ranę, gdy zdał sobie sprawę z czegoś, co właśnie zauważył i co bardzo go rozzłościło.

      Od niemal czterdziestu lat nosił na nadgarstku kolekcjonerski zegarek, naprawdę rzadki okaz z kolekcji Myszki Miki, otrzymany w prezencie jeszcze od rodziców. Uśmiech disnejowskiej postaci i jej machające ręce przypominały mu niezmiennie, że powinien częściej okazywać radość i w ogóle podchodzić do życia z  większym przymrużeniem oka.

      – Mój… zegarek – wydukał. – Nie ma go! – Poczuł się jak nagi. – Czy miałem go na nadgarstku, gdy przyszedłem do szpitala?

      Sienna obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem, zapewne zastanawiając się, dlaczego martwi go akurat ten drobiazg.

      – Nie pamiętam żadnego zegarka. Umyj się. Wrócę za kilka minut i wtedy wspólnie pomyślimy, jak ci pomóc. – Odwróciła się, by wyjść, ale przystanęła w progu i wpatrzywszy się w oczy jego odbicia w lustrze, dodała: – Lepiej się zastanów, kto mógłby chcieć twojej śmierci. Sądzę, że to będzie pierwsze pytanie, jakie zadadzą ci władze.

      – Czekaj. Dokąd idziesz?

      – Nie możesz rozmawiać z policją w szpitalnej koszuli. Znajdę ci jakieś ubranie. Mój sąsiad jest podobnej budowy. Wyjechał, a ja karmię jego kota. Jest mi coś winien.

      Po tych słowach Sienna wyszła.

      Robert raz jeszcze spojrzał w niewielkie lustro nad umywalką, z trudem poznając widoczne tam oblicze.

      Ktoś pragnie mojej śmierci.

      Znienacka usłyszał w myślach swoje niedawne słowa.

      Ve… sorry. Ve… sorry. „Bardzo przepraszam”. Kogóż tak przepraszałem?…

      Skupił się, by wydobyć z pamięci jakieś wspomnienie… cokolwiek. Ujrzał jedynie pustkę. Wiedział tylko, że obecnie przebywa we Florencji i poważnie ucierpiał z powodu postrzału w głowę.

      Spoglądając w swoje podpuchnięte oczy, zamarzył o tym, by obudzić się we własnym fotelu do czytania z opróżnioną szklaneczką dżinu i egzemplarzem Martwych dusz w dłoniach. Dopiero po chwili sobie przypomniał, że nigdy nie mieszał Bombay Sapphire z twórczością Gogola.

      Rozdział 7

      Langdon zdjął szpitalną koszulę i owinął się w pasie czystym ręcznikiem. Po spryskaniu twarzy wodą ostrożnie dotknął szwów na potylicy. Miejsce było wciąż tkliwe, ale gdy przeczesał palcami włosy, uszczerbek stał się prawie niewidoczny. Kofeinowe tabletki zaczynały już działać. Poczuł, że mgła wypełniająca jego umysł i przesłaniająca oczy powoli ustępuje.

      Myśl, Robercie. Spróbuj sobie wszystko przypomnieć…

      Pozbawiona okna łazieneczka nagle wydała mu się klaustrofobicznie ciasna, wyszedł więc do przedpokoju, kierując się instynktownie ku światłu bijącemu zza uchylonych drzwi w głębi mieszkania. Pomieszczenie, w którym się znalazł, wyglądało na gabinet. Oprócz stosów książek na podłodze było tam tanie biurko, zużyte obrotowe krzesło i – dzięki Bogu – okno.

      Podszedł do niego.

      Wstające właśnie słońce Toskanii zaczynało dopiero całować najwyższe punkty budzącego się miasta – kampanilę, wieżę Badia i pałac Bargello. Robert przyłożył czoło do chłodnej szyby. Marcowe powietrze było zimne i rześkie, wzmacniało pełne spektrum słonecznego blasku, który sączył się znad okolicznych wzgórz.

      Idealne warunki dla artysty malarza.

      W samym środku panoramy wznosiła się gigantyczna kopuła z czerwonych dachówek, jej szczyt zdobiła miedziana kula połyskująca niczym latarnia morska. Il Duomo. Brunelleschi dokonał kolejnego przełomu w architekturze, projektując tę niezwykłą kopułę na katedrze, która dzisiaj, niemal pięćset lat później, wciąż górowała nad piazza del Duomo.

      Dlaczego trafiłem do Florencji?

      Dla Langdona zakochanego od dawna we włoskiej sztuce Florencja była jednym z ulubionych europejskich miast. To na jej ulicach bawił się jako dziecko Michał Anioł i w tutejszych pracowniach rozpoczął się włoski renesans. To miejsce przyciągało miliony turystów, oferując im w galeriach Narodziny Wenus Botticellego, Zwiastowanie Leonarda i największą dumę miasta – Il Davide.

      Langdon był oczarowany Dawidem Michała Anioła, gdy ujrzał go po raz pierwszy, będąc jeszcze nastolatkiem. Wszedł do Accademia delle Belle Arti… minął wolnym krokiem posępną grupę surowych Prigioni Buonarottiego… i poczuł, że jego wzrok kieruje się

Скачать книгу