Скачать книгу

twarzą w twarz z…

      Szybko zmienił slajdy, przywołując wizerunek Szatana – a  raczej wielkie powiększenie jego postaci z tego samego obrazu Botticellego: przerażającego trzygłowego Lucyfera pożerającego troje ludzi naraz, po jednym każdą parą ust.

      Usłyszał zbiorowe jęknięcie tłumu.

      – Oto zapowiedź czekających nas atrakcji – obwieścił. – Dzisiejszą podróż zakończymy spotkaniem z tą oto przerażającą postacią. To dziewiąty krąg piekieł, miejsce, w którym rezyduje sam Szatan. Aczkolwiek… – Langdon zawiesił głos – dotarcie tam to zaledwie połowa zabawy. Zatem cofnijmy się nieco… i stańmy ponownie u wrót, gdzie rozpoczyna się nasza podróż.

      Przywołał kolejny slajd, tym razem z drzeworytem Gustave’a Doré przedstawiającym mroczny otwór wykuty w surowym klifie. Napis nad nim głosił: TY, KTÓRY WCHODZISZ, ŻEGNAJ SIĘ Z NADZIEJĄ.

      – Zatem… – zagadnął, uśmiechając się szeroko. – Gotowi na wejście?

      Usłyszał odległy pisk opon i audytorium natychmiast zniknęło mu sprzed oczu. Poczuł, że leci do przodu, zderzając się z  plecami Sienny. Moped zatrzymał się raptownie na samym środku viale Machiavelli.

      Robert wyprostował się, wciąż rozmyślając o majaczących przed nim wrotach piekieł, i dopiero po chwili zrozumiał, gdzie się znajduje.

      – Co się dzieje? – zapytał.

      Sienna wskazała na znajdującą się w odległości trzystu metrów Bramę Rzymską – starożytny kamienny portal, przez który wjeżdżano do dawnej Florencji.

      – Robercie, mamy problem.

      Rozdział 19

      Agent Brüder stał pośrodku niewielkiego mieszkania, próbując zrozumieć otaczającą go rzeczywistość. Kto tu u licha mieszka? Pomieszczenia wyposażono chaotycznie i skromnie, jakby była to stancja ubogiego studenta liczącego każdy grosz.

      – Agencie Brüder! – zawołał któryś z jego podwładnych. – Musi pan to zobaczyć.

      Idąc w kierunku, skąd dobiegał głos, Brüder zastanawiał się, czy florencka policja zdążyła już aresztować Langdona. Wolałby zakończyć ten kryzys po cichu, ale naukowiec zdołał się znów wymknąć i nie pozostawił ścigającym wielkiego wyboru. Zostali zmuszeni do sięgnięcia po wsparcie miejscowych glin, bo tylko oni mogli zarządzić blokady głównych arterii miasta. W labiryncie wąskich uliczek niewielki motocykl mógł bez trudu zgubić furgonetki Konsorcjum, które dzięki pancernym szybom i grubym oponom były niezwykle odporne, lecz i powolne. Włoska policja cieszyła się opinią organizacji, która niechętnie współpracuje z  obcokrajowcami, jednakże przełożeni Brüdera mieli odpowiednie koneksje w konsulatach, ambasadach i na komendach.

      Nikt nie ośmieli się nam zadawać pytań, gdy przedstawiamy żądania.

      Wszedł do małego pokoju, w którym jeden z jego ludzi stał nad otwartym laptopem, pisząc coś w lateksowych rękawicach na dłoniach.

      – To z tego komputera korzystał – zameldował technik. – Wszedł na swoje konto e-mailowe i korzystał z wyszukiwarki. Wszystkie jego ruchy są wciąż w pamięci.

      Brüder zbliżył się do biurka.

      – To nie jest komputer Langdona – dodał mężczyzna. – Zarejestrowano go na kogoś o inicjałach S. C., wkrótce powinienem uzyskać pełne nazwisko.

      Agent, czekając, zwrócił uwagę na stos papierów zalegających narożnik blatu. Podniósł je i przejrzał pobieżnie ulotkę z  londyńskiego teatru Globe oraz wypełniające ją wycinki z gazet. Im dłużej czytał, tym większe oczy robił.

      Trzymając papiery w ręku, wrócił do przedpokoju i  zadzwonił do szefa.

      – Mówi Brüder – zgłosił się. – Chyba mam nazwisko osoby pomagającej Langdonowi.

      – Kto to jest? – zapytał szef.

      Brüder wypuścił powietrze z płuc.

      – Nie uwierzy pan, kiedy powiem.

      Dwie mile dalej Vayentha uciekała z miejsca akcji, pochylając się nisko nad bakiem motocykla. Policyjne wozy przemknęły obok niej, jadąc na sygnale w przeciwnym kierunku.

      Zostałam wykluczona, powtarzała w myślach.

      Zazwyczaj łagodne wibracje czterocylindrowego silnika koiły jej nerwy. Ale nie dzisiaj.

      Vayentha pracowała dla Konsorcjum od dwunastu lat, wspinając się po kolejnych szczeblach kariery – od funkcjonariuszki wsparcia terenowego, przez pracę w dziale koordynacji strategii, po wysoką pozycję wśród agentów polowych. Ta praca była dla mnie wszystkim. Agenci polowi wiedli życie pełne tajemnic, podróży i długich misji, wykluczających możliwość stabilizacji i  nawiązywania bliższych znajomości.

      Od roku pracowałam nad tym zadaniem, myślała, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Zarządca tak szybko nacisnął spust i  wykluczył ją z organizacji.

      Vayentha przez ostatnie dwanaście miesięcy nadzorowała wsparcie udzielane temu samemu klientowi Konsorcjum – ekscentrycznemu, zielonookiemu geniuszowi, który pragnął zniknąć na jakiś czas, by pracować z dala od wścibskich konkurentów i wrogów. Człowiek ten rzadko ruszał się z kryjówki, a gdy to robił, dbał, by pozostawać niewidzialnym dla reszty świata. Głównie jednak pracował. Vayentha nie wiedziała nad czym i nie interesowało jej to; miała zadbać, aby nieustannie go poszukujący potężni wrogowie nie wpadli na jego ślad.

      Wykonywała tę pracę z ogromnym oddaniem i zaangażowaniem, dzięki czemu wszystko szło jak po maśle… aż do minionej nocy.

      To wtedy zaczął się jej osobisty i zawodowy upadek.

      Wypadłam z gry…

      Protokół wykluczenia wymagał, by objęty nim agent natychmiast porzucił wykonywanie misji i oddalił się z miejsca akcji. W razie schwytania Konsorcjum nie przyzna się do współpracy z nim. Doświadczeni agenci wiedzieli, że nie warto zadzierać z organizacją, ponieważ wielokrotnie widzieli, jak ta manipuluje rzeczywistością, aby osiągnąć założony cel.

      Vayentha znała tylko dwóch ludzi, którzy zostali wykluczeni. Co ciekawe, nigdy więcej ich nie zobaczyła. Do tej pory zakładała, że zostali wezwani na rozmowę do szefa, a potem wylani z roboty z zakazem kontaktowania się z kimkolwiek pracującym nadal dla Konsorcjum.

      Dzisiaj jednak nie była już tego taka pewna.

      Próbowała sobie wmówić, że przesadza. Że Konsorcjum działa w znacznie bardziej wyrafinowany sposób i nie musi zabijać ludzi z zimną krwią.

      Mimo to i tak poczuła przechodzący ją zimny dreszcz.

      Instynkt kazał jej opuścić dach hotelu chwilę po tym, jak na miejsce przybyła ekipa Brüdera. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy natychmiastowa ucieczka nie ocaliła jej przypadkiem życia.

      Nikt nie wie, gdzie jestem…

      Jadąc prostą jak strzała viale del Poggio Imperiale, zdała sobie nagle sprawę, jak wielka zmiana nastąpiła w jej życiu w ciągu ostatnich kilku godzin. Ubiegłej nocy przejmowała się wyłącznie tym, czy wykona zadanie. Obecnie drżała o własne życie.

      Rozdział 20

      Florencja była ongiś otoczona murami obronnymi, a główną jej bramą była zbudowana w 1326 roku Porta Romana – Brama Rzymska – i chociaż większość umocnień grodu została zniszczona w  ciągu kolejnych stuleci, kamienny portal przetrwał i wciąż przepływały pod nim strumienie ludzi pragnących dostać się do miasta. Aby tego dokonać, musieli się zanurzyć w łukowato sklepionym przejściu

Скачать книгу