ТОП просматриваемых книг сайта:
Sprawiedliwy oprawca. Aleksandra Marinina
Читать онлайн.Название Sprawiedliwy oprawca
Год выпуска 0
isbn 978-83-66278-32-5
Автор произведения Aleksandra Marinina
Издательство OSDW Azymut
Początek lutego okazał się ładny, bo mimo że chwycił mróz, było słonecznie i bezwietrznie. Słoneczna pogoda irytowała jednak Jewgienija Szabanowa. Komputer w gabinecie stał w takim miejscu, że w dni pełne słońca nie dało się przy nim pracować: wszystko się odbijało w monitorze. Szabanow nieraz się zastanawiał, jak przestawić meble, żeby promienie słoneczne nie padały na komputer, ale nic nie wymyślił. Pokój był długi i wąski, więc gdyby obrócić biurko, zajęłoby całą szerokość pomieszczenia, on zaś musiałby siedzieć tyłem do drzwi. Szabanow nie uważał się za osobę szczególnie nerwową, ale drzwi za plecami drażniłyby go i nie pozwalałyby normalnie pracować.
Do piętnastego lutego został równo tydzień. W tym dniu prezydent obiecał przyjechać do rodzinnego miasta, żeby publicznie oznajmić, czy będzie się ubiegał o następną kadencję. Jewgienij Szabanow miał mu przygotować wystąpienie. Zadanie potraktował w dość oryginalny sposób, ponieważ siedział w kieszeni rywala prezydenta.
„Dużo myślałem…” W tym miejscu Szabanow się zawahał. Bardzo obiecujący początek, trzeba go dobrze wykorzystać. Wszyscy znają styl prezydenta – mówi krótkimi zdaniami, robi długie, wymowne pauzy, nie potrafi modulować głosu i czarować nim słuchaczy, z czego słynął pierwszy prezydent ZSRR, który wygłaszał przemówienia bez kartki, patrząc zebranym w oczy. Obecny jest pozbawiony tego daru. W dodatku nie chce się uczyć. Więc co? To oczywiste, zdanie powinno nabrać bardziej osobistego charakteru. „Dużo myślałem – wystukał Szabanow na klawiaturze – nie spałem po nocach, zadawałem sobie pytania…” Wspaniale! Wyobraził sobie, jak zwalisty, barczysty prezydent, górując na trybunie, będzie odczytywał tekst swoim bezbarwnym, szorstkim głosem. Trudno wymyślić coś niedorzeczniejszego. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że dzięki temu zdaniu straci parę punktów.
Tekst był już właściwie gotowy, zredagowało go paru doradców. Szabanow, będąc specem od wizerunku, wprowadzał ostatnie poprawki. Musiał pozaznaczać akcenty i pauzy, jednym słowem, wyreżyserować wystąpienie. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem linijki tekstu, dotarł do słów: „od marca problemy z wynagrodzeniami się skończą” i zaznaczył ostatnie słowo, sugerując, że należy je wypowiedzieć głośno, wyraźnie, najlepiej skandując. Opóźnienia wypłat stały się już przedmiotem powszechnej dyskusji, nawet głupiec wie, że problem nie zniknie w marcu. Ciekawe, co za mędrek wymyślił, żeby włączyć pustą obietnicę do tekstu przemówienia. Tak czy inaczej, stało się. No więc niech prezydent złoży ją przy świadkach. Do marca niedaleko, niech odciśnie się na nim piętno niespełnionej obietnicy. Cały kraj usłyszy, że „problemy się skończą”, niech no potem spróbuje się wyprzeć.
Doradcy obecnego prezydenta pozjadali oczywiście wszystkie rozumy. Nawet zagorzały wróg nie wyrządzi tak wielkiej szkody jak bezmyślny doradca. Szabanow nie miał nawet wyrzutów sumienia, że zajmuje się jedynie wymyślaniem sposobów, jak prezydent może stracić punkty wyborcze. Gdyby na jego miejscu znalazł się ktoś ślepo oddany liderowi, mistrz w swoim fachu, on też nie potrafiłby naprawić szkód, które przynoszą byle jacy doradcy. Oto na przykład harmonogram pierwszego dnia pobytu prezydenta w rodzinnym mieście. Na dworze sroży się mroźny i wietrzny luty, tymczasem spotkania z mieszkańcami i pracownikami zaplanowano na otwartej przestrzeni. Komu to przyszło do głowy? Prezydent dostanie przecież chrypki, to oczywiste. Albo zmarznie i zechce się rozgrzać jak każdy Rosjanin. A wiadomo, czym od niepamiętnych czasów rozgrzewają się ludzie w Rosji. Więc albo zjawi się na trybunie z bolącym gardłem, albo… I tak, i siak niedobrze. To znaczy dla niego, Jewgienija Szabanowa, to akurat dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Skończył pracę o dziesiątej wieczorem, wyłączył komputer i przeciągnął się, aż mu chrupnęło w stawach. Można wracać do domu. Już zapinał płaszcz, gdy zabrzęczała komórka na biurku.
– Tak, słucham – niecierpliwie rzucił do słuchawki, pragnąc jak najszybciej wsiąść do samochodu i odjechać.
– Jeżeli interesuje pana człowiek, który przyjechał z Samary – rozległ się nieznajomy kobiecy głos – to niech pan będzie za godzinę na rogu ulic Profsojuznej i Butlerowa.
– Kto mówi? – zapytał oszołomiony Szabanow, ale kobieta się rozłączyła.
Czy interesuje go człowiek, który przyjechał z Samary?! I to jak. Po pierwsze, dlatego że interesują się nim jego, Szabanowa, protektorzy. A po drugie, dlatego że chce go dopaść Sołomatin, jeden z zagorzałych zwolenników i sympatyków prezydenta. Szabanow nie wiedział, po co jego opiekunom człowiek z Samary, ale wiedział, że na gwałt go potrzebują. A o tym, że szuka go też Sołomatin, dowiedział się zupełnym przypadkiem, podsłuchując rozmowę nieprzeznaczoną dla jego uszu. To jednak bardzo ciekawe, kto do niego dzwonił.
Rita była najbardziej opanowana i zdyscyplinowana z całej grupy. Może dlatego że nie miała takich predyspozycji jak reszta. Ale do pewnych zadań jej zdolności wystarczały, było ich aż nadto. Paweł bardzo lubił z nią współpracować, ponieważ nie była krnąbrna ani kapryśna, nie zadawała zbędnych pytań i zawsze postępowała ściśle według instrukcji. Musiały być tylko szczegółowe, bo sympatyczna trzydziestoletnia kobieta nie miała drygu do improwizacji.
Rita była pierwszą osobą, którą Paweł odwiedził po okresie rekonwalescencji w domku letniskowym generała Minajewa. Znalazłszy się w jej mieszkaniu, od razu się domyślił, że przez dwa lata nie pracowała. To znaczy, owszem, miała jak dawniej jakąś posadę, ale pensja starczała jej tylko na artykuły pierwszej potrzeby. Paweł bacznym wzrokiem omiótł pomieszczenie, ale nie zauważył ani jednej nowej rzeczy, telewizor był wciąż ten sam, podobnie jak meble i wykładzina na podłodze. Wtedy, dwa lata temu, po śmierci Bułatnikowa, gdy uznał, że musi się ukryć i przeczekać, jak najsurowiej zabronił członkom grupy dorabiać i chałturzyć.
– Muszą wam wystarczyć pieniądze, które zarobiliście. Zaczekajcie, aż wrócę, inaczej będziecie zgubieni – uprzedzał, w głębi ducha podejrzewając, że żadne z nich nie wytrzyma. Przecież popyt na ich usługi jest dziś olbrzymi!
Był pewien chyba tylko Rity. I nie pomylił się, dziewczyna go nie zawiodła i posłuchała.
Otworzyła mu drzwi i długo stała w milczeniu, wpatrując się w jego postarzałą twarz. Paweł jak zwykle nie patrzył jej w oczy, żeby się nie speszyła. Wreszcie poczuł, jak runął niewidzialny mur, który Rita wzniosła, gdy go zobaczyła.
– Wróciłeś – powiedziała i się rozpłakała. – Boże, nareszcie wróciłeś.
– Przecież obiecałem. – Paweł uśmiechnął się lekko. – Daj spokój, kochanie, nie płacz, wszystko w porządku. Wróciłem i znowu weźmiemy się do pracy. Pewnie już nie masz pieniędzy.
– Nie o to chodzi, Pasza. Do diabła z pieniędzmi. Bałam się, bardzo się bałam. Przecież straciłam cel i sens. Dawniej wiedziałam,