Скачать книгу

z Samsonem i jak zwykle się o coś kłócili. Zanim przeszli kolejne dwadzieścia kroków, poróżnili się ponownie.

      Szukałem wzrokiem reszty. Zauważyłem Gwen, ale nie widziałem nigdzie Mii.

      Uśmiechnąłem się na tę myśl. Mia znajdowała się teraz lata świetlne od Ziemi, na swojej ojczystej planecie Ral. Ale gdy zjawiła się cała reszta, i tak odruchowo się za nią rozejrzałem.

      – Masz stracha, Leo? – spytała Gwen, gdy do nas podeszła.

      – Tak… – odparłem i ją przytuliłem.

      Gwen uścisnęła mnie mocniej niż jakakolwiek zwykła dziewczyna. Miała w sobie symbionta, zmieniającego biochemię organizmu.

      – Gwen, co wy tu wszyscy robicie?

      – Nikt ci nie powiedział? Próbowałam się dodzwonić, ale przekierowywało mnie na pocztę głosową.

      Pokręciłem głową.

      – Telefon jest skonfiskowany. Ten projekt był supertajny. Przynajmniej do dziś.

      – Jak długo przebywasz w tej bazie? – spytała.

      – Ponad tydzień.

      – No to musisz wiedzieć więcej od nas o tym nowym okręcie. Zebrali nas w ciągu ostatnich paru dni, żeby nas tu przywieźć. Mamy tylko strzępy informacji. Jak rozumiem, Kherowie nalegali, żebyśmy tu byli, gdy przyjmą okręt do swojej floty.

      Na chwilę osłupiałem.

      – Ciekawe, czy generał o was wie…

      Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Generał Vega maszerował w naszą stronę z twarzą jak burak. Przyjrzał się nam uważnie.

      – Pierwotna załoga… Powinienem wiedzieć. Bez wątpienia masz radochę, że udało ci się namówić Kherów, aby…

      – Generale, nie mam pojęcia, skąd oni się tu ­wzięli. Nie miałem kontaktu z nikim poza tą bazą od tygodnia. Wie pan o tym.

      – Hmmm… Zawsze cię lubiłem, ­Blake. Sprowadziłeś na Ziemię okręt, który badaliśmy przez cały rok. Czy próbujesz mnie teraz okłamać?

      – Skądże, sir.

      – Dobrze – westchnął. – Twoi kumple mogą przyglądać się pracom, nie będę robić problemów. Wybrana przeze mnie załoga zaraz tu będzie. Szkolili się od miesięcy na symulatorach. Odwiedzili projekt, gdy okręt był wciąż w budowie. Ucieszą się, że wreszcie jest cały. To będzie dla nich wielka chwila.

      Doktor Chang odchrząknął.

      – Nie tak ma być, generale.

      Vega przyglądał mu się przez chwilę. Domyślał się już najgorszego.

      – Co to ma znaczyć?

      – Jesteśmy nową załogą. Pańscy ludzie tu nawet nie przybędą. Waszyngton anulował ich lot i poinformował nas dwa dni temu. Zebrano nas w tajemnicy i przywieziono tutaj. Jestem w szoku, że nic panu nie powiedziano.

      Vega spuścił wzrok. Zrobiło mi się go żal. Mnie też biurokraci spieprzyli niejeden dzień, a nie byłem oficerem takiej rangi jak on.

      Muszę przyznać, że przynajmniej nie zaczął krzyczeć. Nie powiedział, że jesteśmy podstępnymi potworami. Wiedział, że rozkazy musiały przyjść z samej góry.

      Zamiast tego wyprostował się i głęboko odetchnął zimnym, górskim powietrzem. Następnie skinął głową.

      – Niech będzie, skoro tego chcą. Czy ktoś z was wie, jak sterować tym okrętem?

      Odchrząknąłem i podniosłem rękę.

      – Pozwoliłem sobie zaznajomić się z instrukcjami. Opiera się w końcu na konstrukcji „Młota”, a nim potrafię sterować z zamkniętymi oczami.

      – Jeszcze przekręć ten nóż w mojej ranie, ­Blake. – Przeszył mnie wzrokiem. – Rozumiem, doskonałe zagranie. Róbcie swoje.

      Widać było, że nie uwierzy w nic, co powiem, więc nic już nie mówiłem. Nie było szans na przekonanie go o mojej niewinności. Reszcie załogi wierzył, ale nie mnie. Czasami nie tak dobrze jest mieć reputację kombinatora.

      – Gładko poszło – stwierdził Dalton. Podszedł bliżej, gdy generał się zmył. – Widzę, że wciąż coś kręcisz, ­Blake.

      Wulgarnym gestem dał do zrozumienia, że wykorzystuję generała.

      Spojrzałem na niego z ukosa. Dalton to Brytol z prostackim poczuciem humoru. Był skutecznym członkiem załogi i żołnierzem, ale bywał wrzodem na dupie.

      – To nie tak, Dalton. Wiem tak samo mało, jak wszyscy.

      – Jasne, jasne – odparł. – Nie musisz nic mówić.

      Podaliśmy sobie dłonie i obaj zmusiliśmy się do uśmiechu. Pewnie zadawaliśmy sobie nawzajem rany równie wiele razy, co prawiliśmy komplementy. Mimo wszystko jednak wspólna służba we Flocie sprawiła, że się szanowaliśmy.

      Następny podszedł Samson i mocno ścisnął mi dłoń. Klepnął mnie też w plecy swoją wielką łapą tak, że niemal się zakrztusiłem.

      Był tak samo niebezpieczny w walce jak Dalton, ale większy i powolniejszy. Braki w finezji nadrabiał entuzjazmem. Gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, był przekonany, że muszę umrzeć. Na szczęście jednak na okręcie Kherów zaprzyjaźniliśmy się. Bycie jedynymi ludźmi pośród krwiożerczych kosmitów zmuszało do współpracy.

      – Dobrze cię widzieć, Leo. Naprawdę dobrze. Lecimy tym fazowcem?

      Wskazał na ciemny kształt za moimi plecami.

      – Czy to aż takie oczywiste?

      Dalton parsknął.

      – Co, to ma być jakaś tajemnica? Jeśli tak, to ktoś poważnie spierdolił sprawę. Każdy, kto widział okręt fazowy z bliska, natychmiast go rozpozna.

      Skinąłem głową i przyjrzałem się okrętowi. Był smukły i, jak miałem nadzieję, śmiercionośny.

      Co jednak pomyślą o nim Kherowie? Okręty fazowe były dla nich czymś potwornym, zbrodnią wojenną Imperium wykonaną z metalu i polimerów.

      Przekonanie ich dowództwa, że to dobry pomysł, będzie cholernie trudnym zadaniem.

      15

      Jako pilot służący w marynarce zawsze uważałem, że okręty kosmiczne są czymś pomiędzy samolotem a okrętem. W końcu kto właściwie potrafił autorytatywnie stwierdzić, z jakiego modelu dowodzenia powinna korzystać duża jednostka kosmiczna?

      Oba punkty widzenia miały swoje wady i zalety i były przedmiotem ostrego sporu. Zarówno lotnictwo, jak i marynarka chciały dorwać się do części budżetu.

      W przeszłości w Stanach Zjednoczonych spór ten wygrywało lotnictwo. W końcu odlatywanie z powierzchni Ziemi brzmiało jak zadanie właśnie dla nich. Astronauci NASA wywodzili się często, choć nie zawsze, z lotnictwa.

      Nowy okręt, z uwagi na rozmiar i przeznaczenie do dłuższych misji w przestrzeni kosmicznej, wydawał się jednak pasować raczej do floty. Miał w końcu mostek, a nie kokpit. Każdy większy okręt kosmiczny przypominał w środku okręt podwodny. Musiał być absolutnie szczelny, znosić ekstremalne temperatury. Samoloty były zwykle bardziej delikatne.

      Co więcej, chociaż okręt miał nawigować w trzech wymiarach, nie był przeznaczony do lądowania na planetach. Po wystrzeleniu miał spędzić wieczność w kosmosie, latając od orbity do orbity, przynajmniej póki nie ulegnie zniszczeniu. To również sugerowało raczej skojarzenia z morzem.

      Można

Скачать книгу