Скачать книгу

Dążą do jednego ideału wyznaczonego przez kogoś chcącego mieć władzę nad innymi i w taki oto sposób kreuje się model współczesnego człowieka. Kto temu nie podoła – zostaje społecznie wykluczony. Oczywiście wszyscy uważają się za nieomylny pępek świata i próbują na siłę narzucić innym swoje myślenie. Dbają tylko i wyłącznie o opinię innych, nie licząc się ze swoim prawdziwym „Ja”. Nie mają w sobie ani krzty szacunku do matki ziemi, więc czy warto ich w takim razie ratować? Przecież mógłby przejść na stronę Welesa i wszystko… wojny, choroby i wszechobecny, destrukcyjny przemysł odeszłyby w niepamięć. Stanął na chwilę zamyślony i przymknął oczy. Nie mógłby tego zrobić nawet jeśli uważa to za lepsze wyjście. Istnieją dobrzy ludzie, nie owładnięci totalnym odmóżdżeniem tak modnym w tych czasach. Jest przecież Amelia, Milena, jego mama czy nawet Rudy, a na pewno gdzieś tam i tysiące innych osób. Poza tym ta przerwa w dostawach żywności i braki prądu mogą uświadomić innym, co jest naprawdę w życiu ważne. Otworzył oczy, a to co ujrzał przed sobą na parę sekund go unieruchomiło, jednocześnie przygwoździło mu nogi do ziemi. Centralnie przed nim stał potężny mężczyzna, z wyrazem twarzy mrożącym krew w żyłach – twarzy poznaczonej bliznami i spojrzeniu przeszywającym człowieka aż do kości aczkolwiek, co dało się zauważyć, dosyć szlachetnym. Tak go zszokowała postać przybysza, że dopiero po chwili zauważył jego specyficzny strój. Miał na sobie ciemną przeszywanicę, i tylko ten element był w stanie poznać mimo swojej dobrej znajomości historii starożytnej. Koleś, który przed nim stał, nosił długie do ramion siwe włosy, na czole odznaczała się cienka krajka, a na zbroi miał upiętą wielką klamrą pelerynę. Staszek prawie dałby się nabrać na to, że stoi przed nim słowiański woj z X wieku.

      – Fajnie wyglądasz, stary, ale festiwal jest w sierpniu i to na drugim końcu Polski. – Był pełen podziwu za jego poświęcenie sprawie i szczegółowość z jaką zadbał o każdy element stroju rekonstrukcyjnego. Pomyślał, że przed nim nie musi odstawiać teatrzyku. Facet nawet się nie odezwał, a nawet sprawiał wrażenie jakby go nie usłyszał albo przynajmniej miał to kompletnie w dupie. Jedno czy drugie oznaczało, że ma nierówno pod sufitem, bo może i Staszek nie wyglądał jak klocek, ale nikt z głową na karku nie zaczynał z nim sprzeczki, bo widać było, że nie jest w ciemię bity.

      Stach splótł ręce na piersi i czekał na rozwój sytuacji aż dostrzegł poruszenie za plecami rekonstruktora. Za nim okazało się stać co najmniej setki podobnych mu wojów. Wydawało się, że jest ich tyle co drzew w lesie. Każdy tak wtopił się w las, że naprawdę musiał wyostrzać wzrok, by ich dostrzec. Dosłownie zlewali się z otoczeniem.

      – Co jest? Kręcicie jakiś film czy co? – Był w szoku. Nikt nie odpowiedział, co powoli zaczęło go denerwować. W końcu dał za wygraną i odwrócił się z zamiarem powrotu do domu. Drogę zastąpił mu jeden z wojów i tym przelali czarę goryczy. Już wyciągnął rękę, by nauczyć dowcipnisiów, że z nim się nie zadziera, ale powstrzymał go głos.

      – Okrutniku… – Usłyszał i spojrzał w stronę dźwięku. Odezwał się pierwszy, którego ujrzał, jednak nadal nie zmienił pozycji. Wszyscy jak posągi gapili się na niego.

      – Co powiedziałeś? – Nie wierzył własnym uszom.

      – Grom nas zbudził. Wróciłem, by posłać tych krystowierców do piachu tak jak powinienem zrobić to dawno temu.

      – Że co? Chyba czegoś nie rozumiem…

      – Jam jest Miecław, książę Mazowsza. – To mu wystarczyło, by szybko poskładać historyjkę. Facet stojący przed nim, z pełną powagą przedstawiał się jako ten, który nie chciał dopuścić do upadku pogaństwa i walczył o nie, przewodząc pogańskiej rebelii aż do… no właśnie, śmierci? Z tym, że było to w 1037 roku.

      – Ja… ja przepraszam za swoje zachowanie. – Nadal nie mógł w to uwierzyć, wszystko wydawało się prawdopodobne, mieli na sobie zbroje, co prawda zeżarte przez rdzę, ich ubrania wykonane zostały z materiału, którego nie sposób było zdobyć w tych czasach. Do tego w oczach mieli taką żądzę zemsty, że o mało i on nią nie zapłonął. Nie był do końca pewien, co o tym sądzić. To wszystko wyglądało jak jakaś telewizyjna wkręta.

      – Przybyliśmy tu przekazać ci wiadomość. – Po tej zapowiedzi mina mu zrzedła. – Za dwa księżyce odbędzie się wiec na Arkonie. Musisz tam wyruszyć. – I jak gdyby nigdy nic zaczęli się oddalać. Rozglądał się na boki, wojowie powoli oddalali się, wśród nich dojrzał wielkiego białego wilka, co wprawiło go w osłupienie, nie pierwszy raz zresztą tego poranka. Zanim Staszek przetrawił te informacje w głowie, był już sam. Jaki wiec? O co w tym wszystkim chodzi? Nie miał czasu na rozmyślanie, ma dwa tygodnie, musi łapać się wszystkich desek ratunku, może to Perun przychylnie na niego spojrzał? Wrócił do domu, już nawet nie zwracając uwagi na świat wokół niego. Zaraz po wejściu, wykąpał się, przebrał, spakował plecak, zdając sobie sprawę, że ciężko w ostatnim czasie znaleźć pożywienie i postanowił, że po drodze sprawdzi co z Amelią. Nie może jej po raz kolejny opuścić bez słowa wytłumaczenia. Szedł przez pola, gdzie ujrzał dwie skulone postacie na wprost domu rudowłosej. Zbliżył się bezszelestnie, nic to jednak nie dało, bo i tak został zauważony, z powodu serca głośno łomoczącego mu w piersi. Gniew zaczął w nim płonąć. Przed sobą ujrzał… krasnoludki, które nie uciekły na jego widok.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAABAQEAAwEBAQAAAAAAAAAAAQACBgcIBQQD/8QAGQEBAQEBAQEAAAAAAAAAAAAAAAECAwQF/9oADAMBAAIQAxAAAAHiv3fKkAkQEaIgIiIiEBICIhMmhADREQGgEBIyJAICREJkSIiASIiEyaMiREaICAjRGREKoSIiAiA0QEQgQ0QgQGiICIiAa1AZEiEjIiRCBEVERENUAgIFVCFMACREIVREVagAhIiP5kRCQEQkQCJkjRkTIkIEREbACETIgRoyQkAkIEJEBCQEaAyaIyJk0JAAiBsyRCZIQETIiAkAgQkQCIEQgZNEAgREBCRGjJAaAhMiRGgAQIQEQEyIgRCACVEQEJERCQmSEQIDAgJARGiAhIyaMmiIyJCYNERoyRCRGDZEREIGjIkAkAGgIBNEZEyIkBGiMCJERERGSNEQ0REJAIEQmTQgIEIANUAkQCRk1VAICREZESARASqjIgJCZEQIBNAZEiEAI0ZISqiIQIjJoa/nAJk2AARoiIgEBI0QERAQkAkIEBsyRAbAiAhAjQAQCAmgMmjJoBEDQARCBEaAyJVqACI1RCAEaMiQARCJGqzAICFaiAiqgEhABICNVQEBoaIgAjRENUYIiEhqjIgNRoICIiECEBICrQR/ARIQNGSECEgIBEhICIiEiICEiASEiIaoDIGhIDQEQEIEQmTQEJAJCRCAAJEZNgaASEyBAaAiEiEyREQCRCAkRARCIGTRERk0Q1REIGQE0AgQEQGiICIhA0AEJCFMA1iNEIAfwjVaIybIyRogATIkIgIgAkJAaAgI0AgRCAkAEQkQkBCACBEI1RERk0IERCBEREAiZNFVAQCRAIkAkAGjIkRoAEjJogISEAEqYCIgGmABMiREaIyQgREREIgREZNAQkJARDRCB/IgNCAgBEAmgISIAI2AkREBCAkBoiATJoCIQARAQA0ZIjQEICREICACIEQGiIgECITIkRENEJUREREICJk0ZASIQGqIBICEhqgKqAiEBAq0ZGIgECGqIjVZiIBIgIaogEiqhIj+BoBEyIGiMGwIhMiJARogEyaEyQkBCJEBoyAGiIgNDWI0AkZNAQiZATQCQERCQAJEBoSABACNAIEJGTVUBAbMEaIgEgI0ZEyaEyQGwADRoAA1WYCNERAaCiEQIDRkjRABqgohMiZNUwAQgJCNfwhIjEbqADRCQgACJERCAgRERAIiQCJEFZiNAJEYNmSNAJAaAgEiIhACEgEgNAQgIGiEyBEJEZA0BCJERVQCRENEZNBRCREIGjIlVEQkVEAkRCYNEZNAJEJEACQlVGRoiIiIQEBEj+RAAiBsAITJoAIREBEyRAJGgA0BkSIRAhAiIiISASAiA0QERoCEgICI0RVRAAiBCAkBEICZE0ZEiIAEiEBAhEyQCBukyMAAJEJEIEQCREIAJERAaM0xAaAhIyRARsqI1VGCIjAAaIyJsCNn8xEyAkJEJEBCBk0QkQgRGgIAE0ZEDJogI0AmgATJEREJCBoyRH8zYkRCREJGQEhAiISMiImqAiAAEgESIqTMJGDYCRAJEIARCIARCRFUaFBSGiAiAiESICAiEiEgEDBkRIAASIRAiARIQNAAkZEQN

Скачать книгу