Скачать книгу

relacje”.

      No i Justyna, która w kuchni raczej nie błyszczy, wymyśliła sobie kisz, który potem Urszula skrytykowała, nie przebierając w słowach, a z kolei Beata dała wyraz swojemu niezadowoleniu, robiąc cierpką minę i pozostawiając na talerzu spory kawałek.

      Teściowa skarciła ją też za nieporządek w domu. A potem dodała jeszcze:

      – Strach pomyśleć, jak sobie ze wszystkim poradzisz, kiedy wreszcie urodzi wam się dziecko.

      Beata zaś wciągnęła Piotra do długiej rozmowy, podczas której, niemalże ignorując obecność Justyny, opowiadała na przemian o swoich dwóch kotach i o licznych problemach zdrowotnych mamy.

      Justyna czuła się nieswojo, więc dała wyraz irytacji i zniecierpliwieniu. Kiedy Urszula i Beata, demonstrując urażenie, zabrały się wreszcie i sobie poszły, Piotr urządził żonie awanturę, że nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Próbowała się usprawiedliwiać, udowodnić, że to ona w tym układzie była ofiarą, a nie sprawcą, ale Piotr był głuchy na argumenty. Oskarżył ją, że znowu wszystko popsuła i że nie szanuje jego rodziny. Wyprowadzona z równowagi, zdobyła się na wyartykułowanie swoich pretensji, że on z kolei stawia swoją rodzinę ponad nią, ale Piotr zbył ten zarzut machnięciem ręki. Przestał się do niej odzywać. Zamknął się w swoim pokoju i spędził tam noc.

      W niedzielę wyjechał dokądś przed południem, mówiąc jej wcześniej, że potrzebuje chwili oddechu, i zapowiedział, że wróci dopiero wieczorem. Kiedy wrócił, zaczął zachowywać się pojednawczo, a ona, szukając upragnionego spokoju, jak zwykle gotowa była wszystko puścić w niepamięć. Choć mąż do końca dawał jej odczuć, że to raczej on wybaczył jej niż odwrotnie. Dzięki temu, że nie chcieli rozstrzygać tej kwestii ani tego, kto tak naprawdę miał prawo czuć się obrażony, udało im się wrócić do normalności.

      Zasnęli nawet razem, wtuleni w siebie.

      Dzisiaj przed pracą zjedli razem śniadanie. Nie wracali już do wczorajszego dnia ani do soboty. Uśmiechali się do siebie, żartowali, a przed jej wyjściem pocałowali się, życząc sobie udanego dnia.

      A ona znowu była gotowa wybaczyć mu wszystko, nawet część winy wziąć na siebie, choć nosiła w sobie zadrę i żal.

      Teraz na szczęście całe to zbieranie, analiza oraz wysyłanie danych, którymi to czynnościami w głębi duszy gardziła jako bezsensownymi, sprawiały, że nie miała zbyt dużo czasu na snucie rozważań.

      Mimo tego i mimo dodającej jej otuchy obecności Dawida, nie potrafiła się skupić.

      ***

      Podczas przerwy dopadła ją chandra. Poszła na papierosa z Gabrysią z HR-u, przed którą zwykła się otwierać.

      Gabrysia nie owijała w bawełnę:

      – Kochanie, musisz mu powiedzieć: Albo rodzina, albo ja!

      – On kocha swoją rodzinę. Ja to rozumiem. Sama pochodzę z rozbitej i… – Urwała zakłopotana.

      Justyna miała świadomość, że matka i siostra Piotra mają mu za złe, że zdecydował się na ślub z dziewczyną z patologicznego domu, z rodziny dotkniętej problemem alkoholowym.

      – Chyba się o to nie obwiniasz?

      Gabrysia zdawała się czytać w jej myślach.

      – Nie, ale…

      – Żadnego „ale”. Nikt mu nie każe porzucać swojej rodziny, ale ożenił się z tobą, a nie z mamą czy siostrą – stwierdziła Gabrysia. – Ma wobec ciebie obowiązki. Przede wszystkim obowiązek lojalności. Nie może być tak, że one zatruwają ci życie, a on to toleruje.

      No nie może. W myślach Justyna przyznała jej rację. Ale nie bardzo wiedziała, co w związku z tym zrobić.

      – A w ogóle, co to znaczy, że Piotr sobie gdzieś pojechał w niedzielę? – atakowała dalej Gabrysia.

      Justyna odpowiedziała jej milczeniem.

      – Pytałaś go, gdzie był?

      – Próbowałam… – bąknęła.

      – Powiedz sama, nie interesuje cię to?

      – Interesuje, ale mu ufam.

      – Kochana, tu nie chodzi o zaufanie. To jest małżeństwo, a nie wolna amerykanka.

      – Pewnie pojechał do kumpli. Wiesz, niespecjalnie zależy mi na ich poznawaniu. Mamy wspólnych znajomych, ale on ma też swoje środowisko lekarskie…

      – A jeśli ma kogoś na boku?

      – Co? – Justyna zrobiła wielkie oczy. Patrzyła z oburzeniem na przyjaciółkę.

      – Ja tylko głośno myślę – zastrzegła Gabrysia, nieco speszona jej reakcją.

      Ale słowa zostały już rzucone i atmosfera zgęstniała.

      – On by mnie nie zdradził – stwierdziła z przekonaniem Justyna. – Wiem to na pewno.

      Gabrysia nie odpowiedziała. Paliły chwilę w milczeniu.

      – Wybacz… Nie chciałam… – odezwała się zmieszana Gabrysia. – Wcale nie chciałam tego powiedzieć.

      Chciałaś, pomyślała Justyna, ale dobrotliwym spojrzeniem dała przyjaciółce do zrozumienia, żeby się nie przejmowała.

      Jej gniew na Gabrysię nieco osłabł. Nie, żeby nagle zaczęła podejrzewać o coś Piotra, ale musiała się zgodzić z tym, że miała prawo oczekiwać od niego wyjaśnień, zwłaszcza że zdarzyło mu się to nie pierwszy raz i zaczynało ją z różnych powodów martwić. Nigdy wcześniej jednak na poważnie nie myślała o tym, że jest to ucieczka do kogoś, a nie od czegoś.

      Ale teraz… Słowa Gabrysi chyba jednak zrobiły swoje i poruszyły dziwne struny w jej sercu i umyśle.

      A co, jeśli Piotr kogoś miał?

      Boże, to po prostu niemożliwe!

      Jej Piotr. Był jej dumą i sensem, całym życiem. Drażnił ją czasem, ale przecież on nie mógłby…

      Na pewno nie on.

      Piotr wyszedł spod prysznica z ręcznikiem zawiązanym w pasie.

      Dominika leżała w łóżku nago, kusząco eksponując rozmaite atuty swojego młodego, ciągle nienasyconego ciała.

      Ale Piotr był za bardzo zmęczony, żeby zostać dłużej. Poza tym i tak się już zasiedział u kochanki, a przecież obiecał żonie, że dzisiaj nie zostanie zbyt długo w pracy i obejrzą wspólnie jakiś film.

      Justyna nie zadawała na razie zbyt wielu pytań i szanowała jego autonomię, ale bał się, że jeśli on poczuje się zbyt pewnie, ona zacznie coś podejrzewać i zmieni nastawienie. A wówczas jego eskapady będą mocne utrudnione, będzie musiał bardziej kombinować, żeby znowu uśpić jej czujność.

      Ubierał się szybko, odnotowując, że Dominika nie spuszcza z niego wzroku i uśmiecha się zalotnie, do końca prowokując.

      – Nie pocałujesz mnie na pożegnanie? – rzuciła rozczarowana, nie przestając się do niego wdzięczyć.

      – Spieszę się trochę… – odparł, z trudem skrywając nagłą irytację. Nachylił się jednak, żeby ją pocałować.

      – Szkoda, że idziesz – stwierdziła zasmucona.

      Miał z Dominiką pewien kłopot. Spotykał się z nią dla seksu, od początku dając jej do zrozumienia, że to tylko układ, ale ona zaczynała wyobrażać sobie coraz więcej. A może nawet – odnosił czasem

Скачать книгу