Скачать книгу

uciekając od widoku światła,

      Co tchu zamykał się w swoim pokoju;

      Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem

      I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.

      W czarne bezdroże dusza jego zajdzie,

      Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.

      BENWOLIO

      Szanowny stryju, znaszże powód tego?

      MONTEKI

      Nie znam i z niego wydobyć nie mogę.

      BENWOLIO

      Wybadywałżeś go jakim sposobem?

      MONTEKI

      Wybadywałem i sam, i przez drugich;

      Lecz on jedyny powiernik swych smutków.

      Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,

      Od otwartości wszelkiej tak daleki

      Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie,

      Nim światu wonny swój kielich roztoczył

      I pełność swoją rozwinął przed słońcem.

      Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,

      Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.

      R o m e o ukazuje się w głębi.

      BENWOLIO

      Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę;

      Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.

      MONTEKI

      Obyś w tej sprawie, co nam serce rani,

      Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.

      Wychodzą M o n t e k i i P a n i M o n t e k i.

      BENWOLIO

      Dzień dobry, bracie.

      ROMEO.

      Jeszczeż nie południe?

      BENWOLIO

      Dziewiąta biła dopiero.

      ROMEO

      Jak nudnie

      Wloką się chwile. Moiż to rodzice

      Tak spiesznie w tamtą zboczyli ulicę?

      BENWOLIO

      Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?

      ROMEO

      Nieposiadanie tego, co je skraca.

      BENWOLIO

      Miłość więc?

      ROMEO

      Brak jej.

      BENWOLIO

      Jak to? brak miłości?

      ROMEO

      Brak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności.

      BENWOLIO

      Niestety! Czemuż, zdając się niebianką,

      Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?

      ROMEO

      Niestety! Czemuż, z zasłoną na skroni,

      Miłość na oślep zawsze cel swój goni!

      Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno

      Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.

      "W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.

      O! wy sprzeczności niepojęte dziwa:

      Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!

      Coś narodzone z niczego! Pieszczoto

      Odpychająca! Poważna pustoto!

      Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!

      Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!

      Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,

      Taką niełączność łączy moja miłość,

      Czy się nie śmiejesz?

      BENWOLIO

      Nie, płakałbym raczej.

      ROMEO

      Nad czym, poczciwa duszo?

      BENWOLIO

      Nad uciskiem

      Poczciwej duszy twojej.

      ROMEO

      A więc strzała

      Miłości nawet przez odbitkę działa?

      Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego

      Brzemię powiększasz przewyżką twojego;

      Współczucie twoje nad moim cierpieniem

      Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem

      Dla mego serca. Miłość, przyjacielu,

      To dym, co z parą westchnień się unosi;

      To żar, co w oku szczęśliwego płonie;

      Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.

      Czymże jest więcej? Istnym amalgamem,

      Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.

      Bądź zdrów.

      Chce odejść.

      BENWOLIO

      Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,

      Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.

      ROMEO

      Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;

      To nie Romeo, co rozmawia z tobą.

      BENWOLIO

      Kogóż to kochasz? mów!

      ROMEO

      Przestań mię dręczyć.

      Mamże wraz jęczyć i mówić?

      BENWOLIO

      Nie jęczyć,

      Tylko mi klucz dać do tego problemu,

      Kogóż to kochasz? powiedz?

      ROMEO

      Każ choremu

      Pisać testament: będzież to wezwanie

      Dobre dla tego, co jest w tak złym stanie?

      A więc, kobietę kocham.

      BENWOLIO

      Celniem mierzył,

      Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.

      ROMEO

      Biegle celujesz. I ta, którą kocham,

      Jest piękna.

      BENWOLIO

      W piękny cel trafić najłatwiej.

      ROMEO

      A właśnieś chybił. Niczym tu kołczany

      Kupida; ona ma naturę Diany:

      Pod twardą zbroją wstydliwości swojej

      Grotów miłości wcale się nie boi;

      Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;

      Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;

      Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.

      Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,

      Ze kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi

      Całe bogactwo, którego tak skąpi.

      BENWOLIO

      Wiecznież

Скачать книгу