Скачать книгу

ostatnie stadium choroby – zakaszlał i uśmiechnął się. – Przerzutów jest tak dużo, że nic już mi nie pomoże.

      – Nic nie mówiłeś! – kapitan nie odrywał od niego wzroku. – Wyleczymy cię! To się leczy!

      – Można by było – Bil uśmiechnął się smutno. – Jeszcze kilka miesięcy temu, było to możliwe. Gdybym oczywiście miał sto tysięcy na kurację, bo moje ubezpieczenie tego nie pokrywa. Teraz nie pomógłby mi nawet milion. Mam guzy wszędzie, nawet w mózgu. Od dwóch miesięcy jadę na lekach przeciwbólowych, a mimo to ból narasta. Nic nie ryzykuję. Jeśli ten ocean to tylko pułapka, taka jaką muchołówka zastawia na muchy, emitując zapach zepsutego mięsa… Pójdę z nią, dowódco. Nie mam nic do stracenia.

*

      Biała czasza spadochronu otworzyła się nad oceanem. Patrzyli, jak kapsuła ratunkowa wolno opada w dół. W stronę fioletu. Kate spojrzała z ukosa na dowódcę. Ukradkiem wycierał łzy w mankiet bluzy. Przysunęła się do niego i włożyła swoją dłoń w jego.

      – Dlaczego on to robi? – odezwała się cicho. – Do czego mu są potrzebni ludzie?

      – Czort go wie – głos dowódcy nie zdradzał emocji, z którymi się zmagał. – Może się tak odżywia? Możliwe, że zeżarł już wszystkie żywe organizmy na tej planecie, więc nie pogardził też nami.

      – Jeśli brakowało mu pożywienia, to powinien zdechnąć… Zanim tu przybyli ludzie.

      – A skąd wiesz, jaki to ma metabolizm? Jak długo toto żyje? A może on był w hibernacji? Może dlatego baza mogła funkcjonować tak długo? A potem się ocknął. Załoga bazy zaczęła go badać, dźgać impulsami elektrycznymi, więc się obudził. I był cholernie głodny!

      Kate splotła swoje palce z jego palcami i przytuliła się do niego.

      – Przepraszam cię za wszystko – szepnął jej do ucha.

      – Jesteś po prostu dupkiem – powiedziała łagodnie. – Jakoś będziemy musieli z tym żyć.

      Kontakt

      Masterson klął pod nosem, wysiadając z samochodu, jednocześnie walcząc z parasolem, który próbował otworzyć pomimo wiatru i zacinającego z ukosa deszczu. Było już po północy i nie mógł sobie darować, że odebrał telefon od szefa. Rano powiedziałby, że już spał i nie słyszał melodyjki telefonu. Niestety odruchowo odebrał i teraz brodził po kostki w kałużach, idąc w stronę wejścia obserwatorium. Listopadowy deszcz padał pod takim kątem, że parasol i tak się do niczego nie przydał. Masterson zdążył wypowiedzieć wszystkie znane mu przekleństwa, zanim cały mokry znalazł się w środku. Griszin czekał na niego w holu z uśmiechem na twarzy.

      – Dobrze, że wpadłeś Jarred – rzucił, wyciągając dłoń na powitanie, choć pożegnali się zaledwie kilka godzin temu.

      – Ja też się cieszę – Masterson warknął przez zęby, składając parasol.

      – Jeszcze nie, ale zaraz się będziesz cieszył.

      – Ależ skąd. Ja już się cieszę, że zamiast się wyspać, zapieprzam w deszczu 50 kilometrów, żeby się z tobą spotkać. Przecież spotkanie jutro, a właściwie dzisiaj rano byłoby takie trywialne! – Jarred nie krył rozgoryczenia, idąc za profesorem do pomieszczeń nasłuchowych. – Gdybym chociaż miał samochód służbowy, tak jak ty.

      W pomieszczeniu, które znał jak własną kieszeń i w którym spędził ostatnie dziesięć lat, stała kobieta. Szczupła brunetka z wąskimi ustami i wydatnym nosem patrzyła na wchodzących z kamienną twarzą. Bodajże pierwszy raz zawitała tu kobieta. W dniu w którym projekt nasłuchu przestrzeni kosmicznej został zawieszony z powodu braku funduszy. Zawstydził się trochę, zdając sobie sprawę, że pomieszczenie nasłuchu, zazwyczaj nie wyglądające cudownie, zawalone monitorami komputerów, oscyloskopami i dziesiątkami kabli oraz rozmaitych złączek z kategorii takich, co „mogą się przydać”, teraz dodatkowo szpeciły kartony, w które zaczęto już pakować sprzęt.

      – To Justin – Griszin nie zawracał sobie głowy wyszukanymi formami prezentacji. – Specjalistka od CP. A to Jarred, nasz as przestworzy.

      – Cywilizacje Pozaziemskie? – Masters patrzył z niedowierzaniem na kobietę. – Ktoś finansuje takie etaty?

      – Jest po północy i nie mam czasu na głupoty, więc od razu przejdę do rzeczy. – Profesor ulokował tyłek na kanapie, gestem zapraszając pozostałych do zajęcia miejsc siedzących. – Rano zrobi się dym, dlatego też chciałbym, żebyśmy ustalili wspólną wersję.

      – Czego? – spytał odruchowo inżynier, siadając na jednym z kartonów i dając tym samym do zrozumienia Justin, żeby usiadła na jego fotelu.

      – Z powodu kryzysu kończymy naszą działalność nasłuchową – szef stacji patrzył na kobietę. – Zainstalowaliśmy tydzień temu nowy program do archiwizacji danych, który porządkuje wszystkie sygnały chronologicznie na podstawie z góry określonego klucza, a właściwie kilku kluczy, po pasmach, interwałach…

      – Ty znowu z tym swoim programem do archiwizacji – mruknął Jarred. – Zanudzisz panią na śmierć.

      – Skracając – Griszin obrzucił go wrogim spojrzeniem. – Program zarchiwizował wszystkie dane z całego okresu nasłuchu. Ze stu lat!

      – Brawo!

      – Zaraz przestaniesz dowcipkować, Masters. Wykryliśmy systematyczność szumów w dużych interwałach, których nikt wcześniej nie badał. Przedział szumu to w przybliżeniu dwadzieścia trzy lata. Kazałem naszym chłopcom od dekodowania obrobić ten sygnał, dopóki jeszcze dla nas pracują i dopóki my jeszcze pracujemy dla kogokolwiek. Normalny sygnał w szerokim paśmie elektromagnetycznym, nic wyszukanego i dość prosta sekwencja. Skończyli około dwudziestej drugiej.

      – I co? – Jarred poczuł, że nagle zrobiło mu się sucho w ustach.

      – Przekaz brzmi: „…ie mieszkańcy trzeciej planety”.

      – Czy to pewne? – odezwała się Justin do tej pory sprawiająca wrażenie nieobecnej.

      – Sam sprawdzałem – obruszył się profesor. – Prosta sekwencja tyle, że z cholernie dużym interwałem. Gdybym chciał się skontaktować z inną cywilizacją użyłbym najprostszej możliwej sekwencji i wysłałbym ją w najszerszym możliwym paśmie, żeby każdy debil mógł odczytać wiadomość. Właśnie taki przekaz otrzymaliśmy!

      Zapadło milczenie, w którym trzask zapalniczki Justin rozległ się jak strzał z pistoletu. Jarred również przypalił papierosa i oboje palili w milczeniu. Profesor zakaszlał, próbując ręką odpędzić dym, a potem podszedł do okna.

      – O kurwa! – inżynier ocknął się z letargu. – To znaczy, że nawiązaliśmy kontakt i nawet o tym nie wiedzieliśmy?!

      – Mnie zastanawia co innego – powiedziała Justin. – Czy dobrze zrozumiałam, że sekwencja powtarza się co dwadzieścia trzy lata? I dlaczego pierwszy wyraz jest urwany?

      – Niezupełnie – Griszin łapał powietrze przez otwarte okno jak ryba wyjęta z wody. – To znaczy, że każdy wyraz był nadawany w ciągu dwudziestu trzech lat, a między wyrazami jest mniej więcej osiem lat przerwy. Myśmy to rejestrowali, ale braliśmy to za zwykły szum otoczenia, bo zbyt wolno się zmieniał. Dopiero program do katalogowania wszystko zagęścił w sposób, w jaki zagęszcza się zapis cyfrowy przy kompresji. Zamiast pisać sto razy parametry jakiegoś sygnału, pisze się tylko jeden raz dodając liczbę sto. Rozumie pani? Kompresja ujawniła ten przekaz.

      – Skąd to przyszło? – Inżynier wytarł pot z czoła.

      – Trzeba zrobić obliczenia. Myślę, że działanie naszego obserwatorium zostaną wznowione. Wysłałem już e-mail do Centrum Badań Kosmicznych. Spodziewam się,

Скачать книгу