ТОП просматриваемых книг сайта:
Star Force. Tom 2. Zagłada. B.V. Larson
Читать онлайн.Название Star Force. Tom 2. Zagłada
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-22-7
Автор произведения B.V. Larson
Издательство OSDW Azymut
Odblokowałem zamek. Co za niespodzianka – za progiem stała Sandra, a tuż obok niej zmieszany Kwon.
– Nie mogłem jej zatrzymać, sir. Twierdziła, że ma uprawnienia.
– Cześć, Sandra – powiedziałem.
Weszła i zatrzasnęła drzwi tuż przed nosem sierżanta.
– Trzymaj ludzi w najwyższym pogotowiu – krzyknąłem do niego. – Niech cały czas patrolują.
– Sir – ryknął niepotrzebnie głośno. – Kogo mamy wypatrywać? Czyżby makrosy miały tu wylądować?
– Nie, sierżancie. Atakować nas będą zwykli ludzie.
– Kto to może być, sir?
– Strzelajcie do każdego, kto nie będzie od nas. Wątpię, by posiadali nakaz przeszukania.
Odwróciłem się do Sandry. Przyglądała mi się przez kilka sekund, a potem wskoczyła na mnie i zaczęła całować. Ta część podobała mi się niezmiernie.
Jej długie, opalone nogi oplatały moje biodra. Miała tylko podkoszulek na ramiączkach, bez biustonosza, tak więc jej piersi znajdowały się tuż przy mojej twarzy. Całowaliśmy się przez minutę. Przerwała na chwilę, by spojrzeć mi w oczy. Mnie trudno było skupić się na jej twarzy. A potem zaczęliśmy drugą rundę, która była jeszcze słodsza od pierwszej.
Nie śpieszyło mi się, ale ona zeskoczyła ze mnie równo po dwóch minutach i kopnęła w kolano. Wykonała piękne obejście, stawiając stopę za moimi i uszczypnęła mnie w lewy pośladek.
– Powinieneś zadzwonić! – rzuciła.
Uśmiechnąłem się. Jeśli kolejni obcy, którzy najadą Ziemię, mieliby możliwość udawania ludzi, byłbym całkowicie bezpieczny. Nikt nie potrafiłby podrobić mojej dziewczyny.
– Kochanie, ratowałem świat.
– Mam to gdzieś. Odleciałeś spod naszego okna. Beze mnie. A teraz siedzisz tu od kilku godzin, pozwalając mi myśleć, że nie żyjesz. Do Kerra się odezwałeś, a do mnie – nie.
– Skąd o tym wiesz? – spytałem, starając się nie wyglądać na winnego.
– Zadzwonił do mnie, próbując wyciągnąć jakieś informacje. Nic nie wiedziałam. To było upokarzające.
Westchnąłem i spróbowałem ją objąć. Odskoczyła i podniosła ręce w obronnym geście. Musiałem powstrzymać się, by nie dopaść jej mimo wszystko. W takich momentach samokontrola była najtrudniejsza.
– Co? Chcesz przeprosin? – spytałem. Tak czy inaczej, byłem górą, już dostałem swojego buziaka.
– To mogłoby pomóc – powiedziała, krzyżując ramiona.
– W porządku, masz je.
Zmrużyła oczy.
– To wszystko? Chyba sobie żartujesz.
– Kochanie, odłóżmy to na później, dobrze? Muszę przygotować tę bazę na atak.
– A co ze mną?
– Odsyłam cię stąd. Nie wiem nawet, jak się tu dostałaś.
– Piloci śmigłowców mnie lubią.
Teraz ja powinienem się wkurzyć, ale nie miałem na to czasu.
Za moimi plecami ponownie otworzyły się drzwi. Nikt nie zapukał, a odgłos kroków kazał mi się natychmiast odwrócić. Nie podobał mi się sposób, w jaki ten człowiek się poruszał.
Do pomieszczenia wsunął się Robinson, przytrzymując się klamki. Jego koszula właściwie przestała istnieć. Czerwone szramy, przez które przebłyskiwało srebro, przecinały jego klatkę piersiową. Sam ją sobie rozorał. Już to kiedyś widziałem. Jeden z jego policzków także był rozerwany od kącika ust do trzonowców. Kiedy zaczął mówić, mogłem zobaczyć zakrwawione zęby.
– Major Robinson melduje się do służby, sir.
– Spocznij, Robinson.
Puścił klamkę. Sandra podeszła do niego i obejrzała rany. Przy moim boku sporo już ich widziała.
– Został postrzelony? – spytała. – Czy to część tej inwazji, o której mówimy?
– Wygląda na samookaleczenia. Właśnie przyjął zastrzyk z nanitów.
– To aż tak paskudne?
– Czasami…
– Proszę o pozwolenie… – odezwał się Robinson. W połowie zdania musiał złapać oddech. – Bycia na pana wkurwionym. To nie była wizyta u dentysty.
– Nie znasz mojego dentysty.
Pomogłem mu usiąść na składanym krześle. Pomyślałem o drinku, ale uznałem, że nie zadziała. Większość i tak wycieknie przez ranę w policzku.
– Spokojnie, Robinson. Będziesz żył, nawet jeśli teraz nie chcesz. Nanity już naprawiają twoją twarz. Mają tendencję do obudowywania połączeń nerwowych na samym końcu, ale chyba nie bez powodu. Łatwiej kontrolować ból.
– Bardzo pocieszające, sir – wymamrotał.
Rozdział 8
Przybyli tuż po północy.
Wcześniej wezwałem posiłki do głównego obozu, ale się nie pojawiły. Barrera obiecał mi dwie kompanie żołnierzy, większość swego garnizonu. Aby ich zastąpić, musiał ściągnąć pomoc ze wszystkich wysp, nakazując jednostkom, które uważaliśmy za najbardziej lojalne, powrót do głównej bazy.
Normalnie nie trzymaliśmy żołnierzy w koszarach. Zmiękliśmy. Dysponując wielką, tropikalną wyspą i nieograniczonym budżetem, rozesłaliśmy ich do pobliskich wiosek. Myślałem, że wiadomości o nowym stylu życia spowodują napływ większej liczby rekrutów. Jednak w przypadku konieczności natychmiastowej obrony ta strategia zawiodła. Postanowiłem w przyszłości to zmienić. O ile mieliśmy przed sobą jeszcze jakąś przyszłość.
W tym momencie, w środku nocy, nie miałem pojęcia, czy Barrera kłamał, czy już został zlikwidowany. Wiedziałem jedynie, że jego dwie kompanie nie pojawiły się, a łączność z główną bazą została zerwana. Na początku odcięto nam dostęp do satelitów, potem umilkły linie biegnące wzdłuż dróg. Próbowałem bezpośredniej łączności radiowej, ale ta także została zakłócona. Słychać było jedynie trzaski. Nie stanowiło to dla mnie zaskoczenia, ponieważ sprzęt łączności w całości pochodził od ludzi, którzy teraz postanowili nas zaatakować. Mógłbym wysłać kilka hummerów do bazy, by sprawdzić, co się tam dzieje, ale wolałem nie ryzykować ich utraty. Wolałem siedzieć na miejscu i za wszelką cenę bronić fabryk. To one stanowiły priorytetowy cel ataku.
Budowa nowych, laserowych systemów obrony mocno się opóźniała. Napotkaliśmy mnóstwo problemów, zapominając przy konstruowaniu o wielu drobiazgach. Nie dysponowaliśmy, na przykład, żadnym okrętem z ramieniem, by podnieść systemy. Udało nam się podłączyć jedną obrotową kopułę, ale nie było na niej jeszcze projektora. Dysponowałem około dwudziestoma wzmocnionymi marines i dawało to ogromną siłę mięśni, ale wciągnięcie na dach obiektu ważącego kilka ton nadal nie należało do łatwych. Co innego, gdybyśmy mieli dźwig, ale dotychczas polegaliśmy cały czas na możliwościach naszych okrętów.
Pierwsza wieża stanęła niczym garb na dachu pomieszczenia, w którym