Скачать книгу

      – Co to takiego?

      – Różne rzeczy, zwłaszcza odkąd pańska wyprawa dostarczyła masy nowych danych – odpowiedziała z nutą entuzjazmu. – Badanie anomalii gwiezdnych, szukanie śladów cywilizacji pozaziemskich…

      – Coś jak projekt SETI?

      – Coś podobnego – potwierdziła. – Lepiej opłacany, zwłaszcza od czasu pańskiego kontaktu z Priminae.

      – Więc zna pani skalę Kardaszewa?

      – Oczywiście. To lektura obowiązkowa. Niektórzy uważają ją za nieco przestarzałą, ale wciąż jest w dużej mierze punktem odniesienia do badań nad cywilizacjami pozaziemskimi.

      – Gdzie umieściłaby pani Ziemię?

      – Późny punkt zerowy, wczesny punkt pierwszy – stwierdziła Miriam bez wahania. – Zależy, jak liczyć wydatkowanie energii. Przed Drasinami… Po Drasinach… Kapitanie, sam ten okręt kwalifikuje się jako cywilizacja typu pierwszego.

      Eric skinął głową, rozmyślając nad jej słowami. W zasadzie wiedział to wszystko, ale nie przepracował informacji w ten sposób. „Odyseusz” generował więcej mocy niż cała Ziemia, przynajmniej potencjalnie.

      – Dobrze, a Priminae?

      – Średni typ pierwszy – znów odparła bez wahania.

      Zanim się zaciągnęła, odbyła wiele debat na ten temat.

      – Proszę mi więc coś powiedzieć. Jak cywilizacja może osiągnąć środek typu pierwszego bez wynalezienia ognia? Czy elektryczności?

      – Jak to? – Miriam zmarszczyła brwi. – Nie może.

      – Te dane mówią co innego. – Przechylił ekran tak, aby mogła je zobaczyć. – To baza danych kulturowych Priminae. Nie widzę żadnej wzmianki o odkryciu ognia, żadnych teorii archeologicznych. Nie ma też nic o odkryciu elektryczności, magnetyzmu ani żadnych podstawowych teorii naukowych.

      – To nie ma sensu. – Miriam spojrzała na własny ekran i zaczęła przeszukiwać bazę.

      Eric zaczekał.

      – To bez sensu. Informacje muszą być niekompletne – stwierdziła w końcu, kręcąc głową. – Żadna kultura nie zjawia się po prostu znikąd.

      – W przypadku Priminae od początku nic się nie zgadzało. Od początku nie wiedziałem, co o nich myśleć. Genetycznie są ludźmi, rzekomo pacyfistami, ale ich broń jest tak potężna… Nic tu nie ma sensu.

      – Wcale nie są.

      – Słucham?

      – Nie są ludźmi – odparła Miriam z wyraźnym zakłopotaniem. – Nie wiedział pan?

      – Byłem zajęty. Nie rozumiem, doktor Rame…

      – Spieszył się. Szukał markerów genetycznych, które utożsamiamy z ludźmi. I znalazł je.

      – Więc…?

      – Brakuje nadmiarowego DNA, które mają wszyscy Ziemianie – odparła. – Pozostałości po ewolucji naszych przodków: gadów, płazów, ryb. Za pomocą tych genów możemy zidentyfikować konkretne gatunki w historii ziemskiego życia. Priminae ich nie mają. Wyglądają jak ludzie, kapitanie, ale nie są ludźmi.

      Eric zamilkł na chwilę, aby to przemyśleć. To drastycznie zmieniało obraz.

      – W takim razie co to oznacza? – spytał. – Jakiś rodzaj równoległej ewolucji?

      – Wątpię – odparła Miriam, kręcąc głową. – Chociaż mamy za mało danych, aby zyskać pewność. Na razie znamy dwa inteligentne gatunki, jeśli nie liczyć Drasinów, i oba wyglądają jak ludzie. Teoretycznie jest możliwe, że humanoidalna forma to nieuchronny wynik ewolucji, ale zważywszy na to, co wiemy o powstawaniu gatunków, nawet jeśli założymy środowisko identyczne z ziemskim, równoległe powstanie tak podobnych gatunków powinno być niemal niemożliwe.

      – To co nam zostaje?

      Miriam wzruszyła ramionami.

      – Ewolucja sterowana?

      – Nie znam tego terminu. Ma pani na myśli Boga?

      – Być może, choć ciężko mi uwierzyć w koncept interaktywnego Stwórcy – odparła, marszcząc brwi. – Przynajmniej jeśli mówimy o koncepcjach chrześcijańskich.

      – Ma pani coś do chrześcijan? – spytał łagodnie Weston.

      – Nie, sir. Ale judeochrześcijański Bóg nie jest typowy dla historii naszej kultury. Starożytni bogowie byli zwykle tacy jak my, tylko bardziej. Thor, Ares, Kali: wszyscy przypominają ludzi obdarzonych boskimi mocami. Nawet we współczesnych wersjach tych religii. Ci bogowie mają wady, ograniczenia. Jahwe, Jehowa, Allah – ten Bóg był inny, wyjątkowy. Jedno bóstwo łączące cechy wszystkich wcześniejszych bogów. Można by go nazwać „superbogiem”.

      – Chyba nie nadążam… – przyznał Eric.

      – Najwyższy stwórca ma pewien inherentny… problem. Z definicji taka istota musi egzystować poza układem odniesienia. Nie można stworzyć wszechświata, jeśli jest się jego częścią. Mam więc pewien problem z ideą osobistego mieszania się takiego boga w stworzony przez niego świat.

      – Nie ma pani problemu z innymi bogami? – Weston był autentycznie ciekaw.

      – Absolutnie nie. Mówiąc filozoficznie, każdy z pozostałych bogów, jakich może pan wymienić, to nic więcej niż człowiek z supermocami. Jeśli cofnąłby się pan w czasie o tysiąc lat z tym okrętem, mógłby pan obwołać się królem bogów, a ludzkość swoimi dziećmi… Nikt na Ziemi nie ośmieliłby się protestować.

      – Coś w tym jest – przyznał Eric.

      Nadal nie wiedział, w jaki sposób pasuje to do układanki.

      – Gdy mówi pani o ewolucji sterowanej, ma pani na myśli coś w rodzaju tych pozostałych bogów? – zasugerował.

      – Mniej więcej. Hipoteza, że ktoś gmerał w naszej ewolucji, nie jest niczym nowym, nawet jeśli nieszczególnie bywa szanowana. Do tej pory istniała raczej na marginesach nauki, głównie dlatego, że opiera się przede wszystkim na myśleniu życzeniowym i nieco dyskusyjnym doszukiwaniu się wzorców w ewolucji. Ludzie nie lubią myśleć, że powstali w wyniku przypadku.

      Eric uśmiechnął się.

      – Może teraz mają wreszcie dowód?

      – Może. Na razie to poszlaki. Mamy tylko korelację, która nie musi oznaczać kauzacji – stwierdziła. – Odkąd zmapowaliśmy ludzki genom i genomy wielu innych ziemskich zwierząt, nie znaleźliśmy żadnych śladów manipulacji. Gdyby sto tysięcy lat temu przybył ktoś i postanowił przenieść nas na wyższy szczebel, znaleźlibyśmy na to dowody.

      – Jest pani pewna?

      – Tak, sir – oznajmiła.

      – To oznacza tylko, że ktoś zrobił to wcześniej. ZNACZNIE wcześniej.

      Miriam zastanowiła się nad tym przez chwilę.

      – To musiałoby być… siedem milionów lat temu albo dawniej. Półokres rozpadu DNA wynosi nieco ponad pięćset lat… całkowitemu rozpadowi ulega w ciągu niemal siedmiu milionów lat.

      – Więc jeśli ktoś chciałby nas ulepszyć i zrobić to bez żadnego śladu, musiałby tego dokonać ponad siedem milionów lat temu.

      – W teorii tak, sir. – Miriam zacisnęła wargi.

      Eric pokręcił głową.

      –

Скачать книгу