Скачать книгу

statek był w stanie nasycić część jej ciała metalem? Płynnym metalem? Odepchnąłem od siebie tę myśl. W tej chwili miałem na głowie ważniejsze sprawy.

      Guzki na mapie zaczęły zmieniać kolor na jasnozłoty. Przypominały mi krople lutu z dodatkiem bursztynowej żywicy. Ale wszystkie były takie same!

      – Nieprzyjaciel ma być ciemniejszy. Pokaż obiekty naturalne, Ziemię i Księżyc, w kolorze szarym.

      Ściana zamigotała. Na jej dużej części, po lewej, pojawił się półkolisty kształt.

      – To musi być Ziemia – powiedziała Sandra, przestraszona i zagubiona. – Oddalamy się od niej. Dlaczego nie unosimy się w powietrzu?

      – Przyspieszamy tak gwałtownie, że wciska nas w tylną ścianę – wyjaśniłem. – Kiedy przyspieszenie przestanie na nas działać, wejdziemy w stan nieważkości.

      – Hej, a ta rzecz? – Sandra wyciągnęła rękę, wskazując ścianę po naszej prawej. – Coś dziwnego się do nas zbliża, widać ją o, tu.

      Przyglądaliśmy się przez chwilę temu czemuś. Po prawej stronie widzieliśmy zgrubienie wielkości pięści i barwy rdzy. Małe złote wypukłe punkty, oddalając się od Ziemi, jednocześnie zbliżały się do niego. Wszystkie poruszające się jednostki leżały na kursach kolizyjnych.

      – Zapewne wrogi okręt, o którym Alamo już nas poinformował – stwierdziłem. – Popatrz tylko, czymkolwiek jest, rozmiarami bije nas na głowę.

      Sandra pomilczała chwilę, a potem spojrzała na mnie.

      – Kyle… – powiedziała z wahaniem.

      – Tak?

      – Może mógłbyś dostarczyć mnie na Ziemię, na twoją farmę? Chyba jednak zmieniłam zdanie.

      Rozdział 8

      Musiałem pokrzyczeć trochę na otwartym kanale, ale w końcu udało mi się wytłumaczyć innym, jakie polecenia mają wydać swoim statkom, by zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. Najwyraźniej wykonali je, bo usłyszałem odgłosy zaniepokojenia.

      – Snapper prosi o otwarcie prywatnego kanału komunikacji – poinformował mnie Alamo.

      – W porządku, otwórz.

      – Kyle? Wspaniała robota! Dzięki za pomysł. Wreszcie wszyscy widzimy, z czym mamy do czynienia. Masz może jakieś pomysły, jak walczyć z tym dużym czerwonym czymś, co na nas leci?

      Wrogi okręt, jeśli tym rzeczywiście był niepokojący kształt, dotarł już do kąta pokoju. Lada chwila miał wlecieć na tę samą ścianę, na której roiły się mniejsze guzki. Po jej skrajnej lewej stronie ciągle widać było fragment powierzchni Ziemi.

      – Zamierzałem zadać ci dokładnie to pytanie, Jack.

      – No cóż, może okręty same wiedzą, co robić? Koncentrują się, lecąc na miejsce jak rój pszczół. Może mają coś w rodzaju automatycznych systemów obrony…?

      – Jeśli wpadnę na jakiś pomysł, natychmiast dam ci znać – obiecałem.

      Nim przerwałem połączenie, Crow zdążył jeszcze powtórzyć swą propozycję.

      – Moja oferta nadal jest aktualna, Kyle, ale podnoszę rangę. Pełny porucznik.

      – Jesteś bardzo hojny, Jack, ale może najpierw skupimy się na przeżyciu najbliższej godziny, dobrze?

      – Jasne. Będziemy w kontakcie.

      Jack przerwał połączenie. Siedziałem wpatrzony w ścianę.

      – Alamo? – spytałem. – Czy możemy otworzyć ogień do zbliżającego się nieprzyjacielskiego statku?

      – Nieprzyjaciel jest poza zasięgiem.

      – Kiedy znajdzie się w naszym zasięgu?

      – Wartość nieznana.

      „Szlag…” – pomyślałem.

      – Alamo, jeśli utrzymamy obecny kurs, prędkość i przyspieszenie, przeciwnik podobnie, kiedy znajdzie się w naszym zasięgu?

      – Za osiem minut.

      – Alamo, kiedy w przyszłości poproszę o informację o zdarzeniach przewidywanych, masz użyć do obliczeń danych bieżących. Precyzja nie jest wymagana.

      – Opcja programowa zapisana.

      Uśmiechnąłem się krótko, z napięciem. Czułem się zupełnie tak, jakbym pracował ze starym komputerem, któremu polecenia wpisywało się z klawiatury. Jeśli człowiek zapominał o koniecznej precyzji, pojawiały się błędy. Należało zachowywać właściwą kolejność, ale można było stosować skróty. Już miałem pogratulować sobie pomysłowości, jednak w porę się opanowałem. Musiałem pamiętać, że nie bębnię w klawisze, tylko gadam z maszyną, w dodatku znacznie bardziej zaawansowaną niż wszystko, na czym zdarzyło mi się pracować do tej pory.

      – Alamo, z upływem każdej kolejnej minuty będziesz podawać mi czas do wejścia przeciwnika w zasięg ognia. Odliczasz do zera.

      – Nieprzyjaciel w zasięgu za siedem minut.

      W tej chwili pomyślałem o Jake’u. Być może była to ostatnia prywatna myśl, może zostało nam zaledwie siedem minut życia. Myślałem o tym dniu, kiedy po raz pierwszy zabrałem go, żeby sobie pograł w baseball. Przedtem kupiłem mu plastikowy strój ochronny i czerwoną podstawkę na sprężynie, wyrzucającą piłkę w powietrze. Miał może cztery lata. Próbował parę razy, no i w końcu trafił piłkę. Był bardzo poważny, bardzo skupiony, a kiedy mu się wreszcie udało, uśmiechnął się tak szeroko, że po prostu musiałem odpowiedzieć mu uśmiechem. Nie wiem, dlaczego w tej chwili właśnie to mi się przypomniało. Po prostu przeleciało przez myśl.

      Potrząsnąłem głową. Spróbowałem powrócić do tego skupionego, chłodnego, racjonalnego miejsca w umyśle. Zapomnieć o dzieciach, o wszystkim, co odwraca uwagę. Na siedem minut co najmniej.

      – Kyle? – Sandra wskazała narożnik mostka. Wychyliła się na tyle, na ile pozwalały krępujące ją cienkie ramiona. – Co to takiego?

      Od wielkiego, czerwonego na naszym „ekranie” okrętu oderwała się również czerwona iskierka. Przesuwała się w naszym kierunku. Choć nie większa od centa, mocno przyspieszyła mi bicie serca.

      – Nieprzyjaciel w zasięgu za sześć minut – zameldował okręt.

      – Alamo, zidentyfikuj nowy sygnał.

      – Sygnał to ogień nieprzyjacielskiej jednostki.

      Nim pocisk pokonał połowę dzielącej go od nas odległości, od czerwonego okrętu oddzielił się drugi.

      – Strzelają do nas, Kyle – szepnęła Sandra. – Zrób coś, błagam.

      – Alamo, zmień swój kolor. Na zielony lub pomarańczowy.

      Dziewczyna westchnęła. Pierwsza czerwona kropka dosięgła oznaczenia jednostki na krawędzi naszej formacji, ukazanej na górze „ekranu”. Pocisk, czymkolwiek był, znikł, a wraz z nim oznaczony na złoto okręt „naszych”. Nie miałem wątpliwości, co zaszło. Nasza strona zaliczyła pierwszą stratę.

      – Alamo, wyrysuj linię spodziewanego ognia wskazującą kolejny cel.

      Nierówna, niedbale naszkicowana, rdzawoczerwona linia przypominała ludzką żyłę. Prowadziła wprost do przeciwległego krańca naszej formacji, w dół pełniącej funkcję ekranu ściany. Celem była jednostka u podstawy ściany, podczas gdy pierwsza ofiara zajmowała miejsce na górze.

      – Strzelają do skrajnych jednostek – zauważyłem. – Ciekawe

Скачать книгу