Скачать книгу

wokół wspólnego punktu grawitacji, jakby były dla siebie nawzajem księżycami.

      Co za przyjemny układ. Musiały tu być zdatne do zamieszkania globy.

      – Oznaki życia? – spytałem cicho.

      – Na razie brak, ale mamy sześć planet z płynną wodą i łącznie jakieś dwadzieścia jeden ciał, nie licząc księżyców.

      Dwadzieścia jeden światów. Mój umysł ledwie to ogarniał. Nasze osiem planet – plus Pluton – wydawało się marnością w porównaniu z tym tutaj. Jedenaście z nich to kule lodu za olbrzymem gazowym. Było też parę zbyt blisko gwiazdy, zapewne przypominających Merkurego. Ale mój wzrok przyciągało sześć planet położonych idealnie pomiędzy olbrzymem gazowym a ciepłym słońcem.

      Rozejrzałem się po załodze i zauważyłem, że wszyscy zachwycali się widokiem. Odkryliśmy prawdopodobny skarbiec zdatnych do zamieszkania światów.

      – Szkoda, że to nie przyjacielska, pokojowa misja badawcza – powiedziała Sandra.

      Wszyscy spojrzeliśmy na nią, żałując tego samego. Ale przybyliśmy tu, by walczyć – i nie wiedzieliśmy jeszcze z kim.

      – Czegoś nie rozumiem – powiedziałem głośno. – Mamy sześć żywych planet, a makrosy mówią, że będziemy się bić na satelitach. Co jest nie tak z planetami? Czy wykryliśmy jakieś stacjonarne struktury?

      – Nie, sir. Są za małe, aby je teraz wykryć. Zapewne nie emitują też zbyt dużo promieniowania.

      – A fale radiowe? Wykrywamy jakąś komunikację?

      Sandra lekko podskoczyła i wzięła się do pracy przy swojej konsoli.

      – Ups – powiedziała.

      Spojrzałem na nią. Gorączkowo wciskała przyciski na ekranie. Nagle duży monitor rozświetlił się.

      – Był ustawiony na pokazywanie jedynie znanych sygnałów – wyjaśniła Sandra. – Więc widzieliśmy tylko dwa okręty makrosów.

      Odwróciła się do dużego ekranu, po czym zamilkła i dołączyła do reszty, której zdążyły już opaść szczęki.

      Na ekranie widać było setki źródeł sygnałów. Wokół każdej planety krążyły sztuczne obiekty. Dziesiątki kontaktów na powierzchni każdej z sześciu centralnych planet i na paru z lodowych brył.

      – Oznaczcie je kolorami – poleciłem. – Sarin, zrób coś. Chcę nieznane kontakty na czerwono, makrosy na niebiesko.

      – Pracuję nad tym, sir – odparła. – Makrosy na niebiesko.

      Miałem odpowiedź. Wszystkie sygnały na powierzchniach planet pochodziły od makrosów. Na wszystkich sześciu żywych planetach roiło się od nich. W przestrzeni kosmicznej były jednak czerwone kropki. Nieznane obiekty na orbitach stacjonarnych. To musiały być nasze cele. Oprócz tego wokół planet krążyły też okręty makrosów.

      – Wygląda na to, że spóźniliśmy się na imprezę – powiedziałem.

      – Do czego jesteśmy im potrzebni? – spytała major Sarin. – Makrosy ich otoczyły. Pełno ich też na wszystkich planetach.

      Wzruszyłem ramionami. Miałem parę pomysłów. Może satelity groziły eksplozją, gdyby ktoś się do nich zbliżył? Może wiedzieli, że w ostatecznym ataku poniosą nieco strat, więc uznali, że użyją ludzkiego mięsa armatniego? A może był to test mający na celu wykazanie, kto jest silniejszy – pokonane istoty czy moi marines.

      Jakakolwiek była odpowiedź, wiedziałem, że niedługo czeka nas walka z bratnimi biotami. Z rasą, która była już na kolanach. Zrobiło mi się niedobrze.

      – Pułkowniku? – odezwała się Sandra.

      Przez chwilę nie odpowiadałem. Wpatrywałem się tylko w ekran. Starałem się powstrzymać wybuch gniewu. Nie byłby dobry dla morale.

      – Kyle! – Sandra powiedziała z nagłą emocją w głosie. – Mam nowe kontakty. Bardzo blisko, bardzo słabe.

      Mój wzrok wrócił do naszego miejsca na mapie. Byliśmy nadal przy pierścieniu, przelecieliśmy niewielki dystans. W pobliżu znajdowała się grupka małych, zielonych punkcików.

      – Co to? – spytałem, marszcząc brwi.

      – To… – urwała Sandra. Pospiesznie wciskała kolejne przyciski, przekazując sygnał na nasze głośniki. – To chyba nasi.

      – SOS – usłyszeliśmy chrapliwy głos, który na chwilę się urwał, po czym znów wrócił. – Tu marines Sił Gwiezdnych, kompania Echo. Czy ktoś mnie słyszy?

      Przeszły mnie ciarki. Słyszałem własnych żołnierzy wzywających pomocy.

      Rozdział 5

      Przez jedną szaloną sekundę pomyślałem, że w jakiś sposób przenieśliśmy się w czasie. A wtedy przyszedł mi do głowy gorszy scenariusz. Co, jeśli doświadczyliśmy właśnie relatywistycznego efektu pierścieni? Co, jeśli ten nie działał prawidłowo i przelot z Heliosa do tego układu zajął nam całe stulecia, a ludzie, których sygnał odbieraliśmy, byli pokonanymi żołnierzami Sił Gwiezdnych z naszej przyszłości? Mogliśmy właśnie spoglądać na sześć światów pełnych robotów makrosów, które kiedyś stanowiły ziemskie kolonie. Jeśli tak, było to gorsze od spóźnienia się na bitwę. Byliśmy spóźnieni o setki lat, i to po złej stronie.

      Próbowałem pozbyć się tych myśli. Rozważanie ich nie mogło przynieść mnie ani mojej załodze nic dobrego.

      – Wiem, kto to – powiedziała Sandra.

      Wszyscy spojrzeli na nią z nadzieją. Uśmiechnęła się, ale nikt nie odpowiedział tym samym.

      – Ci ludzie, którzy przelecieli przez pierścień wtedy, na Heliosie, pamiętasz? Musieli gdzieś trafić.

      Nagle zdałem sobie sprawę, że ma rację. To była najprostsza odpowiedź. To mogli być ludzie dryfujący samotnie w kosmosie. Oznaczałoby to, że są tu od jakichś czterech dni. Mogli tyle przetrwać. Nasze systemy uzdatniania powietrza były lepsze niż cokolwiek, co zbudowano na Ziemi. Dzięki wychwytywaniu dwutlenku węgla przez nanity mogły pracować niemal bez końca. Zapewne brakowało im wody i racji żywnościowych, ale…

      Skinąłem głową.

      – Chyba masz rację. To nasi marines.

      – Marines, których wessało do pierścienia razem z Robalami? – spytała major Sarin, wyraźnie w szoku. – Wciąż żyją?

      Znów skinąłem głową i oparłem się o stół. Pochyliłem się nad zielonymi punktami. Byłem coraz bardziej pewien.

      – Czy możemy w jakiś sposób się z nimi skontaktować?

      Sandra pokręciła głową i przygryzła wargę. Oczywiście znałem odpowiedź, ale uznałem, że muszę zadać to pytanie. Zamontowałem zespół czujników na kadłubie okrętu inwazyjnego, ale były to pasywne sensory. Nie nadawały sygnałów radiowych. Jedynie przekazywały dane do wnętrza okrętu.

      Znów usłyszeliśmy sygnał SOS. W głosie nadającego go marine słychać było zmęczenie, ale i determinację. Może widział przelatujące okręty makrosów? Nie byłem zaskoczony, że żaden ich nie zabrał ani nawet nie nadał żadnego sygnału. Marines byli dla nich zepsutym sprzętem. Bezużytecznym i niewartym uwagi. Makrosy nie odczuwały współczucia. Zapewne nie rozumiały nawet tej koncepcji.

      – Musisz coś zrobić, Kyle – powiedziała Sandra.

      Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że popełniłem błąd, dając jej awans i przenosząc do cegły dowodzenia. Za dobrze mnie znała i bezustannie łamała protokół pod wpływem stresu. Uznałem, że muszę ją niedługo gdzieś przenieść. Tak, aby jej za bardzo nie wkurzyć.

      Uniosłem

Скачать книгу