Скачать книгу

biorąc na poważnie moje pytanie. – Nie sądzę, by to miało zadziałać. Nie wydaje mi się, że Centaurów można użyć jako desantu. Musimy wymyślić coś innego.

      Wciągnąłem powietrze, zakląłem i walnąłem pięścią w ścianę lądownika. Uderzenie wygięło metal. Kiedy wycofałem rękę, wolno powrócił on do poprzedniego kształtu.

      Kiedy odzyskaliśmy jaką taką kontrolę nad Centaurami, nakazałem ramieniu okrętu przenieść mnie na mostek. Chciałem sprawdzić nagrania z kamer, które umieściłem na uprzężach obcych.

      Obserwowaliśmy, jak przez mniej więcej minutę stały spokojnie. Potem zaczęły się denerwować. Kilka otworzyło oczy i rozjaśniło gogle. Te jako pierwsze zwariowały. Zaczęły drapać ściany, starając się wydostać z tego, co wydawało im się śmiertelną pułapką.

      Sprawy jeszcze się pogorszyły, kiedy wpadliśmy w turbulencje. W tym momencie spokojne osobniki stanowiły już mniejszość. Część spanikowanych zaczęła uderzać w ściany lub swoich towarzyszy. Te trzeźwiejsze zaczęły do nich strzelać z laserów. Emisje w małym, zamkniętym pomieszczeniu oślepiły wiele Centaurów z rozjaśnionymi goglami. W tym momencie wariowały już wszystkie.

      Kilka minut spędziliśmy na sprzątaniu. Z dwudziestu Centaurów pozostało siedem. Przeżyło osiem, wliczając tego, który uciekł i którego nie odnaleźliśmy.

      Ciała pogrzebaliśmy w śniegu i musieliśmy się ewakuować z pozostałą siódemką, uśpioną farmakologicznie. Zgodnie ze wskazaniami komputera pozostało nam zaledwie kilka minut do uderzenia rakiet, a jeden okręt nie był w stanie zapewnić całkowitej obrony antyrakietowej. Z ciężkim sercem nakazałem start.

      Wycofując się w przestrzeń, powtarzałem sobie, że każda śmierć podczas treningu ratuje dziesięciu żołnierzy w boju. Wiedziałem, że martwi skończyli przynajmniej na rodzinnej planecie. Ta myśl przynosiła nieco ulgi, lecz niewiele.

      Rozdział 8

      Cały dzień spędziłem na szukaniu rozwiązania problemu transportu Centaurów. Mój sztab podsuwał mi własne pomysły, których cierpliwie słuchałem. W większości były okropne.

      – Podajmy leki wszystkim Centaurom i umieśćmy je w obozie kilkaset kilometrów od celu – zasugerował Sloan.

      Kiwnąłem głową i coś tam mruknąłem. Tego tylko potrzebowałem – milionów półprzytomnych kozłów górskich, którymi trzeba się opiekować. A co by się stało, gdyby w obóz uderzyła niespodziewanie salwa rakiet? Czy moi marines mieli uciekać, niosąc pod każdą pachą po jednym obcym?

      Miklos rzucił pomysł opierający się na wykorzystaniu floty.

      – Po prostu zbombardujmy te kopuły z przestrzeni za pomocą broni nuklearnej, pułkowniku.

      Musiałem przyznać, że ten pomysł miał więcej sensu. Musielibyśmy jednak najpierw wyprodukować tysiące rakiet, a przeciwnik posiadał dobre zabezpieczenia przed atakiem z przestrzeni. Dlatego właśnie przygotowywałem siły lądowe. Planowałem przeprowadzić szybki atak z ziemi i zająć kopuły, zanim makrosy zdążą zareagować.

      – Ten pomysł mi także przyszedł do głowy, ale nie sądzę, byśmy dysponowali wystarczającą siłą ognia. Nawet gdybyśmy ją mieli, wywalenie tego wszystkiego na planetę Centaurów nie bardzo mi się podoba. Mamy uwolnić te światy, a nie zniszczyć je.

      Marvin podsunął najbardziej interesujący pomysł. Zasugerował podejście małymi siłami i działanie na wzór komandosów. Jeśli zdołalibyśmy dostarczyć jego samego pod jedną z kopuł, uważał, że byłby w stanie ją przeprogramować.

      Odrzuciłem wszystkie plany, ale podziękowałem sztabowcom za wkład. Następnie udałem się na własny okręt, by pomyśleć. Po dwudziestu godzinach poczułem zmęczenie i frustrację. Zrobiłem to, co zwykle w takich sytuacjach, czyli wypiłem sześciopak piwa. To poprawiło mój nastrój.

      Przeszedłem do obserwatorium Socorro i w spokoju podziwiałem widok. Rozlałem kilka kropel złotego trunku na powierzchnię ze szkła balistycznego. Było zawsze lodowato zimne, piwo natychmiast zamieniło się w bursztynowe kryształki.

      Przyglądałem się wiszącej poniżej planecie, tak bliskiej i niedostępnej zarazem. Lodowe pokrywy szczytów lśniły tak, że trudno było na nie patrzeć. Tupnąłem w szkło, a ono odpowiedziało mi głuchym dudnieniem. Zmarszczyłem brwi. A jeśli…?

      Zaaferowany nowym pomysłem wybiegłem z obserwatorium i zwołałem sztab. Zgromadzenie się zajęło im kilka minut. Patrzyli na mnie zaspanymi oczyma, dla większości był to środek zmiany wypoczynkowej.

      – Ile mamy szkła balistycznego? – spytałem. – Potrzebuję pełnych i dokładnych danych.

      – Nie wiem, sir – przyznał Miklos. – Nie za wiele. Zazwyczaj nie wkładamy szkła do naszych okrętów, tylko do osłony kamer. Większość zapewne znajduje się w wizjerach hełmów. Po co go potrzebujemy?

      – W takim razie trzeba je będzie wyprodukować – powiedziałem, uspokajając się. – To obniży tempo produkcji zestawów bojowych, ale nie mamy innego wyjścia. Jaki pożytek mielibyśmy z oszalałych podczas lotu Centaurów?

      Sztabowcy wymienili skonfundowane spojrzenia. Machnąłem ręką.

      – Nie widzicie tego? One chcą szerokiego widoku. Chcą widzieć niebo i horyzont. Nie wytrzymują oślepione w zamknięciu. Nie chcą gogli ani kapturów.

      – Tak, sir… – Miklos patrzył na mnie, jakbym był jednym z szalonych Centaurów.

      – No to zapewnijmy im ten widok, tylko na kilka minut, podczas zrzutu na powierzchnię.

      – Rozumiem pana intencje – powiedział Marvin. – Jeśli poskutkuje, okaże się to genialnym pomysłem, a przy okazji udowodni, jak dziwna bywa mentalność istot żywych.

      Już miałem odpowiedzieć mu coś na temat maszyn zmieniających swój wygląd niczym modelka, ale uznałem, że nie czas na takie utarczki.

      – Oczywiście najpierw musimy to wypróbować – powiedziałem. – Przygotujemy prototypową wersję przezroczystej kapsuły i dziś wieczorem zrzucimy nową grupę.

      Mój sztab wyglądał na zafrasowany, z wyjątkiem podekscytowanego Marvina. Po sposobie, w jaki poruszał mackami i kamerami, wiedziałem, że nie mógł doczekać się eksperymentu. Czy zakończy się kolejną krwawą porażką? Tak czy owak, żądnemu wiedzy robotowi miał on przynieść nową dawkę danych.

      – Czy zamierza pan im dodać okna, sir? – spytał Miklos.

      – Nie tylko okna. Mam na myśli szklaną podłogę, taką jak w moim obserwatorium. Muszą na coś patrzeć, coś powinno przyciągać ich wzrok i pozwalać się skupić na odległym horyzoncie. Jak można czuć klaustrofobię, stojąc na czymś, co wygląda jak otwarta przestrzeń?

      – Brzmi bardziej przerażająco od otoczenia przez stalowe ściany – powiedział Kwon powątpiewająco.

      Skierowałem ku niemu palec.

      – Być może dla ciebie. Ale ty nie jesteś szalonym kozłem górskim. One nienawidzą ścian. Tak czy owak, warto spróbować.

      Sztabowcy znów wymienili spojrzenia.

      – Ale będziemy musieli prosić o kolejnych ochotników – zauważył Miklos.

      – Dla Centaurów to nie ma znaczenia. Zrobią wszystko dla tabunu. Znam je. Nie zawahają się przed poświęceniem. Prawdę mówiąc, spodziewam się około miliona ochotników.

      – Nie o to chodzi, pułkowniku.

      Odwróciłem się do niego. Może to za sprawą piwa, ale nie miałem ochoty na sentymenty.

      –

Скачать книгу