Скачать книгу

z Cesarstwa Tilleke, Dominium Zjednoczenia Ludowego i Cape Breton spotkali się w hotelu, aby zająć się planami wojny. Wszyscy założyli cywilne ubrania, jednak nie zdołali ukryć, kim są naprawdę – ludźmi, którzy służyli w wojsku, nawykłymi do wydawania i wykonywania rozkazów. Było to ich trzecie spotkanie, ostatnie. Potem nie będzie już żadnych ustaleń, tylko sygnał. Prosty, zakodowany sygnał do rozpoczęcia największej wojny w historii Ligi Światów Ludzkości. Operacji nadano kryptonim „Spotkanie rodzinne”.

      Jak zwykle przewodniczył Michael Hudis, jednak odzywał się rzadko. Nie był żołnierzem i nie próbował udawać, że zna się na wojnie lepiej niż admirałowie. Spotkanie dotyczyło głównie zagadnień stricte wojskowych – kodów sygnałowych, kryptonimów, tras, oznakowania celów, rozkazów do ataku określonych sił, niezliczonych spraw logistycznych oraz łańcucha dowodzenia. Koordynacja trzech różnych armii, które miały walczyć przynajmniej w dwóch różnych sektorach, była ogromnym wyzwaniem, jednak dla obserwatora-cywila nie stała się przez to ani trochę interesująca.

      Wreszcie nadeszła przerwa.

      – Nadal nic nie powiedzieliście o waszej nowej broni – zauważył Hudis w rozmowie z admirałem z Cesarstwa Tilleke.

      Admirał był wysokim, przystojnym mężczyzną i pochodził z arystokratycznego rodu, ale Hudis nie pamiętał, czy od jakiegoś księcia, hrabiego, czy jeszcze kogoś innego.

      – I nic nie powiem, sekretarzu ludowy – odparł admirał. – Wystarczy wam wiedzieć, że działa.

      – Zatem została przetestowana? – nacisnął Hudis.

      Admirał potwierdził.

      – Och, nawet więcej, sekretarzu ludowy. Zdążyliśmy już jej użyć. W zeszłym miesiącu. Operacja okazała się sukcesem. Kiedy nadejdzie pora, Wiktów czeka niemiła niespodzianka.

      Hudis zapamiętał tę informację, aby później przejrzeć wiadomości i raporty o zniknięciach statków z ostatnich dwóch miesięcy.

      – Jego Wysokość ma świadomość, że przez następne kilka miesięcy publiczne wystąpienia Dominium będą coraz bardziej wrogie i obraźliwe dla Cesarstwa Tilleke?

      – Tak, oczywiście, już o tym rozmawialiśmy – zapewnił admirał niecierpliwie. – Bez wątpienia Wiktowie uwierzą w każde słowo. Aroganccy głupcy.

      – Powinniście się cieszyć, że to tacy aroganci. Właśnie dzięki temu ich pokonamy.

      Admirał pochylił się do Hudisa.

      – Cesarz Chalabi nadal jest zaniepokojony, że inne narody mogą się wtrącić w nieodpowiednim momencie. Nasz wywiad nic nie wykrył, ale musimy przyznać, że nasza siatka szpiegowska nie jest tak rozbudowana jak Dominium.

      Hudis nie odpowiedział, bo do pokoju wszedł kelner, aby uzupełnić przekąski i picie. Przybyły, mężczyzna o wyłupiastych oczach za grubymi szkłami okularów, wymienił szklanki, a potem postawił na stole butelkę schłodzonego białego wina. Kręcił się, dopóki jeden z admirałów nie warknął:

      – Wystarczy tego, człowieku. Wynoś się i więcej nam nie przeszkadzaj!

      Kelner skłonił się pośpiesznie i wyszedł, przepraszając jeszcze cicho.

      – W grę wchodzą tylko trzy inne nacje – odezwał się Hudis. – W swoim sektorze Sułtanat przyczai się i będzie siedział cicho, o ile nie zostaną zaatakowane żadne z jego głównych planet. Istnieje nawet szansa, że sprzymierzy się z nami, gdy będziemy odnosić sukcesy. Jeżeli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, Sułtanat nie będzie miał czasu na mobilizację swoich sił.

      Hudis napił się wody.

      – Azyl stanie po stronie Wiktów, ale co do tego nie mieliśmy od początku wątpliwości. Azylancka flota jest niewielka, a zanim się zmobilizuje, los Victorii będzie dawno przesądzony.

      Admirał zmarszczył brwi.

      – Jest jeszcze jedna społeczność. Światłość. Co z nimi?

      – Światłość? – parsknął śmiechem Hudis. – Banda fanatyków religijnych z maleńką flotą złożoną z maleńkich okrętów. Nie stanowią żadnego zagrożenia!

      – Hm… – Tilleke z namysłem przechylił głowę. – Mieliśmy już do czynienia ze Światłością. Potrafi być… irytująca.

      Hudis prychnął z pogardą.

      – Ile ma okrętów wojennych? Ile krążowników?

      Przysłuchujący się rozmowie admirał z Cape Breton postanowił się wtrącić.

      – Och, Światłość ma całkiem niezły potencjał militarny, jednak jej doktryna opiera się na obronie i nieagresji. Posiada przyczółki warowne i okręty. Gdybyśmy chcieli przeprowadzić inwazję, przypominałoby to walkę z jeżozwierzem – ze Światłością można wygrać, ale zwykle później się tego żałuje.

      – A co z budową floty? – zapytał Tilleke. – Czy Dominium zdąży w terminie?

      – Kiedy ruszymy do ataku, okaże się, że nasza flota jest dwa razy liczniejsza, niż się Wiktom się wydaje. – Hudis nie potrafił ukryć nuty satysfakcji w głosie. – Kiedy damy sygnał, będziemy gotowi do zaatakowania Victorii na dwóch frontach, podczas gdy Cesarstwo Tilleke zajmie się tą częścią ich sił, które pośpieszą na ratunek Arkadii.

      – I proszę nie zapominać o naszej flocie – dodał admirał z Cape Breton. – Nie jest tak wielka jak wasza, sekretarzu ludowy, ale stanowi niezastąpione wsparcie.

      Oczywiście była to spora przesada. Cape Breton umożliwiał dostęp do tunelu czasoprzestrzennego do sektora Victorii oraz posiadał kilka jednostek zaopatrzenia, ale w istocie rzeczy tamtejsza flota była niewielka i przestarzała.

      Spotkanie wkrótce dobiegło końca. Hudis ściskał dłonie obcych admirałów, z wyjątkiem tego z Tilleke, którego brzydziła nawet myśl o dotknięciu kogoś z pospólstwa.

      – Nadchodzi wiekopomna chwila – mówił wszystkim po kolei Hudis. – Czas, aby uderzyć na ciemięzców z Victorii i zająć należne nam miejsce. Wszystko zależy tylko od nas. Nie zawiedźcie.

      Kiedy pozostali wyszli, został sam na sam z admirałem Mello, głównodowodzącym Floty Kosmicznej Dominium. Admirał był równie bezpośredni i bezceremonialny, jak jego najniżsi rangą podwładni.

      – Piękne słówka, sekretarzu ludowy. – Przeciągane samogłoski zdradzały jego pochodzenie z ulic Cape Town, górniczego regionu na Timorze. – Nie zmieni to jednak faktu, że jeżeli Wiktowie nabiorą choć cienia podejrzeń, że coś knujemy, znajdziemy się w czarnej dupie.

      Hudis wzruszył ramionami.

      – Dbamy o bezpieczeństwo, admirale. O tym, co się szykuje, wie mniej niż pięćdziesięciu ludzi z trzech sektorów. I nikt więcej się nie dowie, dopóki nie rozpoczniemy działań.

      Admirała wcale to jednak nie uspokoiło.

      – Co i tak nie zmieni również faktu, że nawet jeżeli plan się powiedzie, nasze siły nadal będą mniejsze niż te, którymi dysponują Wiktowie.

      – Cóż, admirale, gdy się atakuje silniejszego przeciwnika i posiada słabszą armię, zawsze trzeba pamiętać o pierwszej zasadzie strategii wojennej.

      Admirał nie krył zdziwienia.

      – Pierwsza i najważniejsza zasada strategii wojennej brzmi – wyjaśnił Hudis z uśmiechem pozbawionym radości – jeśli się atakuje silniejszego przeciwnika, nie wolno przegrać.

      ***

      Kiedy Hudis powrócił do swojego pokoju, nie zaskoczyło go, że czeka na niego pułkownik Inger z Rady Bezpieczeństwa Dominium. Hudis doskonale znał powód

Скачать книгу