Скачать книгу

Nie chcę, bo… Bo coś będzie nie tak! Ja to wiem, czuję to. To się nazywa instynkt macierzyński? Wiem, że coś pójdzie nie tak!

      Marlena była wręcz załamana. Mówiąc to, stała oparta o ścianę, jakby chciała ją podtrzymać przed runięciem. Tylko czy to na pewno działało w tę stronę? Może jednak w ten sposób sama chroniła się przed upadkiem? Patrzyłam, jak po jej policzkach spływały pojedyncze łzy. W pewnym momencie moja córka powoli osunęła się na podłogę i zamknęła oczy. Wiedziałam, że w ten sposób próbuje się uspokoić i złapać oddech. Zawsze tak robiła.

      Po raz pierwszy dostrzegłam takie zachowanie córki, kiedy miała jakieś pięć, może sześć lat i coraz więcej rozumiała z tego, co się działo w domu. Pewnego wieczoru była bardzo rozdrażniona. Pewnie miała świadomość, że ojciec wróci późno. Nie spodziewała się ciepłych uścisków i słodkiego cukierka, który byłby oznaką tęsknoty za dzieckiem i miłości do niego. Wiedziała, że będzie musiała się zamknąć w pokoju aż do rana, bo tata znów będzie pijany. Choć „pijany” to zbyt delikatne słowo…

      Jednak tego wieczoru nie zdążyła zabarykadować się w swoim pokoju, będącym wtedy dla niej swoistym azylem. Była akurat w przedpokoju, gdy Franka praktycznie wrzuciło do mieszkania dwóch jego kumpli od chlania. Wpadł na Marlenę. Biedna dziewczynka z przerażenia upuściła miseczkę z jedzeniem, przylgnęła do ściany i mocno zacisnęła powieki. Głośno i ciężko oddychała, powoli osuwając się na podłogę. Trwało to ułamki sekundy, choć wtedy miałam wrażenie, że to cała wieczność. Jak najszybciej pomogłam mężowi przedostać się do sypialni i zajęłam się córeczką. Tej nocy długo nie mogła zasnąć, co chwilę płacząc.

      W dniu kolejnej wizyty u ginekologa zachowywała się bardzo podobnie. Rozumiałam, kiedy stresowała się przy pierwszych wizytach. Jednak cały okres jej ciąży przebiegał książkowo. Z wyjątkiem kilku dni, kiedy zmagała się z nudnościami, przechodziła przez to naprawdę dobrze. Niejedna kobieta mogła jej tylko pozazdrościć. Wszystkie wyniki były bardzo dobre, zarówno jej, jak i dziecka. Jeszcze kilka tygodni i miało być po wszystkim. A może dopiero przed wszystkim?

      Kilka godzin później wreszcie usłyszałam dźwięk telefonu. Jak najszybciej go chwyciłam, ponieważ przez zachowanie Marleny stres udzielił się także i mnie. Starałam się jednak o niczym nie myśleć. W końcu miałam pod opieką swoje wnuczki.

      – No, i jak tam, kochanie, wszystko dobrze? – zapytałam jak za każdym razem, gdy nie byłam z córką na badaniu i zazwyczaj dzwoniła zaraz po wizycie, by zdać relację.

      – To będzie potwór, rozumiesz?! Potwór!

      Marlena wykrzyczała mi te słowa do ucha, po czym usłyszałam głośny płacz. Dochodziły do mnie jeszcze niewyraźne słowa Kamili, która z całą pewnością starała się uspokoić młodszą siostrę i zapewne wyjaśnić nieporozumienie, do którego musiało dojść. Jaki potwór? Co też ona znowu wymyśliła? Jak mogła w ogóle tak mówić?

      Miałam nadzieję, że telefon zadzwoni jeszcze raz i dowiem się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Moją córkę ostatnio wielokrotnie poniosły już nerwy i dopiero kiedy udawało jej się uspokoić, można z nią było normalnie porozmawiać. Coraz częściej nachodziły mnie myśli, że powinnam zaproponować Marlenie wizytę u psychologa. Ona z każdym dniem bardziej gubiła się w tym wszystkim, a po porodzie mogło być jeszcze gorzej. Chyba powinnam jej to zaproponować, a im szybciej, tym lepiej.

      Zerknęłam na Emilkę, która grzecznie rysowała sobie przy stole. Na białej kartce papieru pojawiły się już patykowate postacie: dziadkowie, rodzice, w tym mama z Oliwką na rękach i Marlena z burzą włosów, a tuż przy jej ręce maleńka postać.

      – Narysowałaś już córeczkę cioci? – zapytałam z zaciekawieniem. Uwielbiałam kreatywność dzieci, a Emilia w głowie miała miliony pomysłów.

      – Tak, juz nie mogę się docekać. – Emilka uśmiechnęła się, pokazując ubytki w uzębieniu. Nadszedł czas, że zaczęły jej wypadać mleczaki.

      – Jest piękne, ciocia Marlena na pewno bardzo się ucieszy, jak jej pokażesz – zapewniłam wnuczkę i poszłam sprawdzić, czy Oliwia nadal drzemała.

      Niestety, nie doczekałam się telefonu i coraz bardziej się martwiłam. Dziewczyny chyba jednak nie zabawiły zbyt długo w sklepach, gdyż do ich powrotu minęły może ze dwie godziny.

      – No, w końcu! Już się martwiłam. O co chodziło?

      Dostrzegłam tylko wzrok Kamili, mówiący „lepiej o nic nie pytaj” i jej kiwanie głową, gdy stała tuż za Marleną. Ta z kolei zdjęła buty i rzuciła je z impetem w kąt. Myślałam, że od razu zamknie się w swoim pokoju, ale skierowała się w stronę kuchni, gdzie z rysunkiem czekała na nią Emilka. Do moich uszu wkrótce dotarły słowa ich rozmowy.

      – Ciociu, ciociu! Mam coś dla ciebie! – Mała była bardzo podekscytowana. Uwielbiała Marlenę i chciała sprawić jej radość.

      Usłyszałam szelest kartki i nagły krzyk.

      – Co to ma być? Cieszysz się, że noszę w sobie potwora?!

      Jak najszybciej wpadłyśmy z Kamilą do kuchni i naszym oczom ukazał się przerażający widok. Marlena darła właśnie rysunek na malutkie kawałki, a Emilka zanosiła się głośnym, niekontrolowanym płaczem. Kamila bez słowa zabrała małą do ich pokoju, a dla mnie… została Marlena.

      – Dość tego! – ryknęłam. – Dość! Siadaj i uspokój się. Musimy w końcu porozmawiać.

      – Mamo, ja… Ja…

      – Koniec z tym, Marlena. Zachowujesz się ostatnio strasznie. Tak nie może być. Miewasz napady złości i agresji. Niedługo zostaniesz matką, nie możesz sobie na takie zachowanie pozwolić przy dzieciach, zarówno Kamili, jak i przy swoim! Co się z tobą dzieje?

      – Na badaniu okazało się, że Amelka ma za krótkie kości długie. – Marlena wypowiedziała te słowa na jednym wydechu.

      – Amelka? Wybrałaś już imię? I jak to za krótkie?

      – Tak powiedziała ta lekarka. Moje dziecko jest zdeformowane. – Marlena w końcu dała upust swoim emocjom, wypuszczając mocno utrzymywane do tej pory w ryzach łzy.

      – Dziecko, to na pewno jakieś nieporozumienie. Co dokładnie powiedziała pani doktor? – Nie mogłam uwierzyć w słowa córki. Musiała coś źle zrozumieć.

      – Bardzo dokładnie mierzyła te wszystkie długości. Ja się na tym nie znam, przecież wiesz. Mierzyła po kilka, może kilkanaście razy każde miejsce. Miała taki dziwny wyraz twarzy… W pewnym momencie głośno westchnęła, powiedziała coś w stylu „no dobrze” i sprawdzała wszystko dalej. W końcu, jak już wszystko sprawdziła, usiadła prosto i cały czas na mnie patrzyła. Zapytałam w końcu, czy wszystko jest dobrze. Odpowiedziała, że nie jest. Dziecko cały czas rośnie, ma dobrą wagę i ogólnie jest w porządku, ale rączki i nóżki dziecka są za krótkie. Rozumiesz?!

      – I to wszystko? Nic więcej? Nie zleciła dodatkowych badań?

      – Dała mi skierowanie do jakiejś kliniki, w której robi się badania prenatalne, ale powiedziała, że to i tak jest już taki etap ciąży, kiedy nic się nie zrobi.

      – No dobrze, ale może nakierowała cię, co powinnaś zrobić? Nie wiem… może coś przypuszcza? Na pewno mówiła coś jeszcze.

      – No tak, może to podobno być po prostu mała osoba lub… wada genetyczna. Nie jest pewna, ale powiedzieć musiała. – Marlena na chwilę zamilkła i spojrzała na swoje stopy, jakby wzrokiem

Скачать книгу