Скачать книгу

się, dobrze?

      – Mówisz o tym absurdalnym pomyśle? Już zapomniałem, nie zamierzam nigdzie iść, – burknął pod nosem – nie chcę więcej słyszeć tych bzdur.

      Słowa bardzo ją zabolały, ale nie dała nic po sobie poznać. Chciała wdrożyć w życie plan, dlatego nie mogła pozwolić, żeby wyprowadził ją z równowagi.

      – Dobrze. – Pokiwała głową. Zdziwiony spojrzał, jakby nie wierzył w to, co słyszy. – Przy okazji, pomyślałam, że może w piątek po pracy pojechalibyśmy do rodziców. Dawno nie byliśmy.

      – Kiedy? W tym tygodniu? – Prawą brew uniósł do góry. Nie znosiła, kiedy tak patrzył i wypowiadał krótkie pytania.

      – Chyba, że nie możesz, ale rodzice na pewno byliby zadowoleni, gdybyśmy ich odwiedzili.

      – Zobaczę, może to faktycznie niezły pomysł. – Po raz pierwszy tego dnia spojrzał z grymasem, który w ostateczności można było uznać za uśmiech.

      – Przyda się trochę odpoczynku i nabierzemy dystansu do kłopotów. – Wyciągnęła rękę.

      – Ale na tamten temat nie chcę już rozmawiać. To nie moja wina. – Grzesiek objął ją ramieniem. Kaśka wewnętrznie aż się skuliła, taki był pewny tego co mówi, tylko ona chciała mieć pewność.

      – Jestem przewrażliwiona i zdenerwowana. Nie powinnam cię oskarżać.

      – Dobrze, że wreszcie to zrozumiałaś. – Był wyraźnie z siebie zadowolony.

      – Tak, tylko to wszystko wina znajomych i rodziców, którzy ciągle dopytują, kiedy będziemy mieć dziecko. Czuję presję.

      – Po co się przejmujesz? W końcu to nie ich sprawa, kiedy będzie to będzie.

      – Wiem, ale źle się z tym czuję, zwłaszcza, kiedy rozmawiam z twoją matką. Stale słyszę, że cię unieszczęśliwiam, że marzysz o dużej rodzinie…

      – Przestań się przejmować. – Znowu stał się czuły i kochający. – To nie jest sprawa mojej matki. Nasze życie i nasza sprawa.

      – Ale przecież nie chcesz… – Usiłowała przypomnieć o badaniach, ale nie dał jej dokończyć.

      – Nie chodzi o mnie, musisz zmienić lekarza, leczysz się już pięć lat i bez żadnego rezultatu.

      – No tak… – Zrozumiała tok jego myślenia.

      – Rozejrzyj się za innym specjalistą. Na pewno nie będzie gadał bzdur.

      – Jak chcesz. – Westchnęła, ale nie zamierzała niczego zmieniać. Agnieszka dobrze to ujęła, ona jest prawnikiem i musi to potraktować jak kolejną sprawę. Musi się wykazać zimnym opanowaniem i rozsądkiem. Nie może patrzeć emocjonalnie na swój problem.

      – Mądra dziewczynka. – Grzesiek odwrócił się z uśmiechem i zaczął ją całować. W takich chwilach jak ta dziękowała Bogu, że mieszkają sami.

      Oboje usiłowali uspokoić przyspieszony oddech. Musiała przyznać, że Grzesiek wiedział, co robi. Niejednokrotnie jej wszechświat rozpadał się na miliony kawałków usłanych strumieniem spadających błyszczących gwiazd kiedy wracała do rzeczywistości po dobrym seksie. Ostatnio brakowało w ich związku tej bliskości, zwłaszcza, od kiedy zaczęła toczyć bój o badania i przeniósł się do salonu, zostawiając ją samą w sypialni. Wiedziała, że musi się odstresować, ale ciągle myślała o jednym, dlatego takie dziecioróbne zbliżenia nie dawały jej żadnej satysfakcji. Ot, zwykły seks bez polotu, ale dzisiaj było inaczej.

      – Wrócisz do sypialni? – Oparła brodę na jego piersi.

      – Chcesz? – Uśmiechnął się. Przesuwał dłonią po jej odsłoniętym ramieniu, czuł, jak drży pod dotykiem.

      – Inaczej bym nie pytała.

      – Chciałbym wrócić do sypialni… ta kanapa wcale nie jest tak wygodna. – Wyciągnął rękę i na potwierdzenie poklepał kanapę, jakby ta co najmniej rozumiała o czym mówi.

      – To chyba dobrze, ale teraz nie było tak źle.

      – Na takie zabawy może być…

      – Znowu będziemy małżeństwem nie tylko na papierku? – Wyciągnęła rękę i zanurzyła w jego gęstych, ciemnych włosach.

      – Pewnie tak, a teraz może… – Przewrócił ją na plecy, nachylił się całując twarz i wolno schodząc na dół. Tego dnia nie wrócili do sypialni, całą noc spędzili na podobno niewygodnej do spania kanapie.

      Grzesiek jak zawsze wstał o szóstej, Kaśka spała, więc okrył ją, żeby nie zmarzła. Rozprawę miała dopiero o jedenastej piętnaście, do sądu jechała niecałe dwadzieścia minut. Nastawił budzik na ósmą trzydzieści, delikatnie pocałował ją w czoło i wyszedł do pracy. Musiał wszystko pozałatwiać w firmie, żeby wziąć wolny piątek. Pomysł z wyjazdem do Buska przypadł mu do gustu… miał nadzieję, że uda im się odpocząć, a Kaśka w końcu przestanie się przejmować. Co prawda chciał już zostać ojcem, ale nie bardzo mógł uwierzyć, że jest odpowiedzialny za to, że jego żona nie może zajść w ciążę. Najprawdopodobniej lekarz wyciąga tylko pieniądze za kolejne wizyty, a nie robi nic, żeby znaleźć przyczynę. Cieszył się, że w końcu Kaśka zrozumiała swój błąd.

      Wstała kilka minut po ósmej, jeszcze zanim zadzwonił budzik. Sięgnęła ręką na stolik i wcisnęła przycisk, bolała ją głowa, a przejmujący dźwięk, w niczym by nie pomógł. Ostrożnie podniosła głowę z poduszki. Postanowiła wziąć prysznic, miała nadzieję, że dzięki temu stanie na nogi. Musiała wziąć się w garść, miała trudną sprawę, i nie mogła popełnić najdrobniejszego błędu. W kuchni nastawiła wodę, z górnej półki wyjęła kawę. Do kubka wsypała dwie czubate łyżeczki i odstawiła puszkę na miejsce. Woda zagotowała się, co też oznajmiła głośnym gwizdem, Kasia skrzywiła się, poczuła jakby w głowie rozdzwoniły się dzwony kościelne. Wyłączyła gaz i zalała kawę. Postawiła kubek na stole i poszła do łazienki, a potem będzie musiała lecieć do sądu. Umówiła się wcześniej z klientką. Musiała jeszcze omówić wszelkie nieprzewidziane pytania mogące pojawić się podczas przesłuchania. Miała nadzieję, że dzieci w odpowiedni sposób przedstawią to, co się działo w domu za zamkniętymi drzwiami. To była w obecnej sytuacji najlepsza z możliwych linia obrony.

      Kilka minut po dziesiątej była na miejscu. Na korytarzu czekała pani Basia, z czwórką dzieci. Wszyscy wyglądali na przestraszonych i niepewnych, co ich czeka. Musiała z nimi porozmawiać, i wyjaśnić, czego mogą się spodziewać. Dwójka najmłodszych prawdopodobnie będzie przesłuchiwana w osobnym pokoju w obecności psychologa, ale starsze mogły zostać wezwane na salę rozpraw. Zresztą decyzja w tej sprawie będzie należała do sędziego. Teraz musiała wszystkich uspokoić i uzmysłowić, jak ważne są zeznania. Podeszła i przywitała się, spoglądając jednocześnie na grafik wiszący na drzwiach, żeby zobaczyć, który sędzia został przydzielony do sprawy.

      – Dzień dobry, cieszę się, że udało się wam dotrzeć. Jak się pani czuje? – Zwróciła się do kobiety, która na jej widok podniosła się z ławki.

      – Boję się… – odparła cicho pani Basia. Była to drobna kobieta, z kręconymi ciemno brązowymi włosami, obciętymi do ramion. Miała trzydzieści osiem lat, chociaż wyglądała na dziesięć lat więcej, brązowe, smutne oczy i usta z kącikami opadającymi do dołu. Była matką czwórki dzieci, dwóch chłopców, siedemnastoletniego Tomka i ośmioletniego Michała oraz dwóch dziewczynek, piętnastoletniej Olgi i sześcioletniej Ani. Kaśka, jako prawnik z kilkuletnim doświadczeniem, widziała objawy świadczące o syndromie osoby maltretowanej, jednak dla postronnego obserwatora nie byłoby to takie oczywiste – ot, normalna, zmęczona matka czwórki rozbrykanych dzieciaków, nic więcej.

      – Proszę

Скачать книгу