Скачать книгу

pewnego dnia, kiedy powrócił do domu z pola, pani Barbara powiedziała:

      – Byłam dzisiaj we dworze i oddali mi pocztę. Patrz, co pisze Terenia.

      – Byłaś we dworze? – powtórzył zaskoczony i wziął list, ale ręka mu drżała, więc go położył na stole i tak czytał.

      Zrazu pragnął tylko rozpoznać, jak Teresa przedstawiła sprawę jego projektów co do wyniesienia się z Krępy, i śród skaczących mu przed oczami liter szukał sposobu usprawiedliwienia się przed żoną. Przeczytawszy do końca, ochłonął, gdyż zrozumiał, że Teresa pisała tak, jakby wcale nie otrzymała jego listu, pisała do nich obojga, ale jednak dawała odpowiedź na wszystkie pytania, które on jej zadał. Uspokojony, przeczytał list ponownie i dopiero teraz zastanowił się nad jego treścią.

      Teresa donosiła, że o milę od Kalińca jest do wzięcia w samodzielną administrację duży, trzydziestowłókowy majątek[127], własność pani Letycji Mioduskiej[128], zamieszkałej w Paryżu. Sprawą tą zajmuje się jej plenipotent, niejaki Daleniecki[129], mieszkający również w Paryżu, ale chwilowo przebywający w Kalińcu. Rzecz jest pilna. Daleniecki chciałby zawrzeć kontrakt od zaraz albo najpóźniej od października. – „Jeżelibyście na to reflektowali – pisała Teresa – to konieczne jest, żeby Bogumił przyjechał na kilka dni. Ja wyjeżdżam z dziewczynkami na lato do Piekar do radcy Joachima, ale Danielowie i Lucjan są na miejscu i wszystkim się zajmą – ja przy tym zresztą niepotrzebna, zawadzałabym tylko, a oni do takich rzeczy jedyni. Lucjan powiada, że ten folwark można będzie potem wziąć w dzierżawę, a jak nie, to kto wie, czy się tu z czasem i co lepszego nie trafi. Ziemia też tu jest w lepszej kulturze, więc i o dochód łatwiej, można prędzej do czegoś dojść niż pod Borkiem. Ja znów mam to na myśli, że będzie wam tu pomiędzy nami raźniej i że roztropnie byłoby tę odmianę losu przyjąć, bo wam tego potrzeba, żebyście się podnieśli na duchu. Dajcie znać telegramą[130] na imię Lucjana, czy ma się dalej z Dalenieckim umawiać i czy Bogumił przyjedzie? Majątek nazywa się Serbinów[131]. Basia pewno o nim słyszała, jak i o tej Mioduskiej, bo przed laty było tu o niej głośno. Ale to inne dzieje, a teraz najważniejsze, byście, namyśliwszy się, prędko odpowiedzieli”.

      – Cóż ty na to? – zapytała pani Barbara z nieukrywaną ciekawością.

      – Co ja na to? – powtórzył markotnie. Stał, opuściwszy ręce i czuł się jakby przez Teresę oszukany czy też zlekceważony.

      – Ja… nie myślałem rzucać Krępy – rzekł i zaczerwienił się przy tym.

      – Nie myślałeś? A przecież wiecznie i tak tu siedzieć nie będziemy, a drugi raz może ci się coś podobnego nie trafić! – zawołała z nieoczekiwanym ożywieniem.

      – Chcesz, byśmy odjechali stąd, gdzie leżą mama, wujek, Piotruś? – spytał, spuszczając oczy.

      – Mnie jest zupełnie wszystko jedno – rzekła, popadając na powrót w apatię. – Piotrusia nie ma ani tu, gdzie leży, ani tam, ani nigdzie. Ale jak możesz ty mówić takie rzeczy, tego nie rozumiem. Nie ja to przecież wołałam: „Nie można żyć śród grobów. Trzeba wrócić do świata”. Mniejsza z tym. Siedziałam tu po prostu nad listem Tereni i myślałam o tobie. Tutaj nie ma przed tobą żadnej przyszłości. Za dużo tej rodziny, tych Krępskich, tych przyszłych zięciów. Teraz są stosunki przyjacielskie, ale sam kiedyś mówiłeś, że wszystko dobrze, dopóki żyją starzy. A potem? Czy wiesz, jaki się okaże młody Krępski i czy w ogóle on tutaj będzie rządził? A tam przynajmniej nie będziesz miał nikogo na karku. Będziesz miał samodzielne stanowisko, wszystko będzie na twojej odpowiedzialności, zawsze to lepsza pozycja niż być tylko wiecznie na czyjeś zawołanie.

      Bogumił zawstydził się, że ona, tak jak była na wszystko zobojętniała, jednak myślała o nim i w dodatku patrzyła na rzeczy tak trafnie. Jeszcze kilka dni temu pozostanie w Krępie wydawało mu się odwagą, bo czyż może być większe męstwo niż zostać, gdzie nas klęska spotkała, a nie uciekać, szukając zapomnienia w zmiennych widokach. Lecz teraz sądził, że na odwrót, było w tym tchórzostwo i lenistwo zmęczonego człowieka, co się boi wędrówki i nowych warunków życia. Stał, zmagał się ze sobą i nie mógł tego tchórzostwa pokonać. Bo jeszcze jakby los przyniósł zmianę niechcący, bez jego udziału, rzekłoby się, że trudno, i trzeba byłoby sprostać. Ale tu on sam się naprosił, a Teresa wynalazła Serbinów[132], jak dobra wróżka, co zbyt prędko spełniła nieopatrzne życzenie. Nagle, niby otumaniony, wróciwszy myślą do Teresy, rzucił okiem na list i powiedział:

      – Pisze, że jej nie zastanę w Kalińcu.

      – No to co? – zniecierpliwiła się pani Barbara. – Sama przecie donosi, że jej obecność nie jest przy tym konieczna. I ma słuszność. Ona jest niezastąpiona, kiedy trzeba dodać ducha, pocieszyć, i w taki sposób umie pomagać jak nikt, ale praktycznymi rzeczami ona ci się nie zajmie. Czyż jej nie znasz?

      – Ja wiem – odparł Bogumił. – Ale ja myślałem, że ona przyjedzie do nas na lato, a ona jedzie do Piekar.

      – Bój się Boga, ty myślisz o błahostkach, zamiast o tym, co najważniejsze. Przecież w tym Serbinowie będziemy mieli Terenię wciąż niedaleko… A zresztą po co ona ma tu przyjeżdżać? Do kogo? – dodała pani Barbara z płaczem w głosie. – Przecież tu już nikogo nie ma. Nieraz siadamy do stołu, a mnie jest tak, jakby nikogo nie było, jakby nas nawet nie było. Ciągle mi się zdaje, że my na kogoś czekamy, oglądam się, gdzie się wszyscy podzieli, a im więcej by mi tu ludzi naszło, tym puściej byłoby wszędzie.

      Bogumił milczał przerażony tym powrotem czarnej rozpaczy. Miał chęć zaprzestać rozmowy, ale pani Barbara nagle się rozpłakała.

      – A może pomyślisz i o mnie! – zawołała. – Tak się niby martwiłeś, że nie mogę przyjść tu do siebie. No więc, kto wie? Jakbyśmy się stąd wynieśli, to może ja bym jeszcze odżyła? Dlaczego ja ci muszę to mówić? Czemu sam nie pomyślisz?

      – Widzisz, jaka jesteś niesprawiedliwa – rzekł poruszony. – Przysięgam ci, że właśnie miałem to ciągle na myśli. Jeszcze jak byłaś chora, postanowiłem sobie, że się stąd wyprawimy. Sam nie wiem, co mi się stało, że kiedy przyszło co do czego, zacząłem się wahać. Starzeję się i widać ciężko mi już z miejsca się ruszyć. Ale ty masz rację, nie trzeba się nawet namyślać. Boję się tylko, że mnie Krępski tak łatwo nie puści. I przy tym nie wiem, czy ja będę mógł teraz na owe parę dni wyjechać. Zacząłem sianokosy. Każda godzina prawie na wagę złota.

      – Krępski miałby ciebie nie puścić? – zatrwożyła się pani Barbara. – Do tego stopnia zależny przecież nie jesteś. Masz prawo trzymiesięcznego wymówienia.

      A potem, połapawszy się w datach, krzyknęła:

      – Ależ to co duch trzeba do niego iść! Przecież ten Serbinów najdalejej za trzy miesiące należałoby objąć. Jeśli będziesz zwlekał, to Krępski w istocie gotów powiedzieć, żeś go za późno uprzedził. Idź zaraz dziś!

      – Dobrze. Mam czas. Nie idzie o terminy, ale ja się przecież do niego przywiązałem.

      – Ach, przywiązałeś się. Widać życie nie nauczyło cię jeszcze rozstawać się z tymi, do których się przywiązałeś.

      – Właśnie dlatego, że nauczyło… Zresztą, wszystko będzie dobrze, nie kłóć się ze mną.

      – Ja się nie kłócę. O cóż miałabym się kłócić, kiedy mnie jest wszystko zupełnie obojętne. Tu czy tam – wszędzie jedna pustynia. Możesz sobie robić, co zechcesz.

      – Już postanowiłem, co zrobię, i nie myślę się cofać. Ale przecież Krępskiego też tak samego nie zostawię. Trzeba będzie znaleźć kogoś na moje miejsce.

      – Setki się tu znajdą na twoje

Скачать книгу