Скачать книгу

duchowego!

      Byłoby niezwykle dziecinnym wierzyć, że zwykłe „opadnięcie zasłony” rozwiąże transcendentalne kwestie Nieskończoności.

      Jedno istnienie jest jednym czynem.

      Jedno ciało – jednym ubraniem.

      Jeden wiek – jednym dniem.

      Jedna praca – jednym doświadczeniem.

      Jeden triumf – jedną zdobyczą.

      Jedna śmierć – tchnieniem przynoszącym odnowę.

      Ilu istnień, ciał, wieków, prac, triumfów i śmierci jeszcze potrzebujemy?

      A znawca filozofii religii mówi o ostatecznych wyrokach i miejscach, które zajmiemy na zawsze.

      Wszędzie znaleźć można dogmatyczny kult i analfabetów duchowych!

      Człowiek musi wykonać ogromny wysiłek, by wejść do akademii Ewangelii Chrystusa, gdzie wstąpić można w bardzo dziwny sposób – sam człowiek w towarzystwie Nauczyciela bierze udział w trudnym szkoleniu, uczestniczy w lekcjach bez widocznych katedr i słucha długich przemów, choć nikt nie wypowiada ani słowa.

      Bardzo długa jest jednak nasza pracowita podróż.

      Nasz skromny wysiłek pragnie dać jedynie wyobrażenie o tej fundamentalnej prawdzie.

      Dziękuję wam więc, moi przyjaciele!

      Mówię do was, ale pozostaję anonimową osobą, gdyż wymaga tego braterskie miłosierdzie. Większość ludzi to delikatne naczynia, w które nie można wlać jeszcze całej prawdy. Zresztą interesuje nas jedynie głębokie doświadczenie i korzyści, które z niego płyną dla innych. Nie męczymy nikogo ideą wieczności. Niech naczynia najpierw się wzmocnią. Dostarczamy jedynie kilku informacji duchowi spragnionemu wiedzy o losie naszych braci na ścieżce realizacji duchowej, którzy tak jak my rozumieją, że „duch wieje kędy chce”.

      A teraz, moi przyjaciele, niech podziękowania zamilkną na papierze, ograniczając się do wielkiej ciszy wyrażającej sympatię i podziw. Niech fascynacja i wdzięczność, miłość i radość zamieszkają w waszych duszach. Wierzcie, że będę czuł to samo w świątyni mego serca, myśląc o was.

      Niech Bóg nas błogosławi.

André Luiz

      1

      W niższym świecie

      Wydawało mi się, że zatraciłem poczucie czasu.

      Świadomość miejsca, w którym byłem uciekła mi już dużo wcześniej. Byłem przekonany, że nie należę już do ludzi żywych, niemniej moje płuca głęboko oddychały.

      Od kiedy stałem się igraszką potężnych sił? Nie sposób tego wyjaśnić.

      Czułem się w rzeczywistości zgorzkniałym karłem za mrocznymi kratami grozy. Moje włosy się jeżyły, serce wyrywało się z piersi, okropny strach mnie sobie podporządkowywał. Wielokrotnie wrzeszczałem jak szaleniec, błagałem o łaskę i krzyczałem czując, jak bolesne zniechęcenie opanowuje mojego ducha; ale, gdy nieubłagana cisza nie pochłaniała mojego donośnego głosu, jeszcze bardziej poruszające jęki odpowiadały mi na mój krzyk. Innym razem złowrogie wybuchy śmiechu rozrywały otaczający spokój. Jakiś towarzysz mojej doli był – jak mi się wydawało – więźniem obłąkania. Diaboliczne kształty, ogłupiałe twarze i zwierzęce sylwetki pojawiały się od czasu do czasu, pogrążając mnie w strachu. Krajobraz, jeśli nie całkowicie ciemny, wydawał się skąpany w białawym świetle, jakby tonął w gęstej mgle, którą słoneczne promienie ogrzewają gdzieś z bardzo daleka.

      A dziwna podróż trwała dalej… Jaki był jej cel? Któż mógłby powiedzieć? Wiedziałem jedynie, że wciąż uciekam… Strach pchał mnie pędem. Gdzie jest mój dom, żona, dzieci? Straciłem całkowicie poczucie celu. Obawa przed nieznanym i strach przed ciemnością zablokowały mi całą zdolność myślenia w chwili, gdy rozerwałem ostatnie fizyczne więzy w grobie.

      Świadomość była dla mnie męką: wolałem brak jakichkolwiek myśli, całkowity niebyt.

      Z początku łzy płynęły mi bez przerwy po policzkach; zaznawałem dobrodziejstwa snu jedynie rzadkimi chwilami. Natychmiast jednak to uczucie ulgi było zakłócane. Potworne, groteskowe istoty budziły mnie; trzeba było od nich uciekać.

      Rozpoznawałem teraz, że zupełnie inny świat wyłaniał się z unoszącego się w powietrzu pyłu; było już jednak zbyt późno. Trwożne myśli zaprzątały mi umysł. Ledwie zarysowałem jakiś projekt, by znaleźć rozwiązanie, kolejne wydarzenia pchały mnie ku obłąkańczym rozważaniom. Nigdy wcześniej kwestia religii nie stanęła mi tak wyraźnie przed oczami. Czysto filozoficzne, polityczne i naukowe zasady zdawały mi się teraz zupełnie drugorzędne dla życia ludzkiego. Stanowiły w moim odczuciu wartościowe dziedzictwo, jeśli spoglądamy z ziemskiej perspektywy, niezbędnym było jednak przyznać, że ludzkość to nie przemijające pokolenia, ale nieśmiertelne Duchy, które dążą ku pełnemu chwały przeznaczeniu. Stwierdzałem, że coś istnieje poza rozważaniami czysto intelektualnymi. Tym czymś była wiara, Boskie objawienie dane człowiekowi. Tego typu analiza pojawiała się jednak za późno. To prawda – znałem Stary Testament i wielokrotnie przeglądałem stronice Ewangelii; niemniej musiałem przyznać, że nigdy nie szukałem świętych tekstów kierowany głosem płynącym z serca. Rozumiałem je poprzez krytyki pisarzy, mniej przywykłych do kwestii uczuć i świadomości, albo też takich, którzy tkwili w konflikcie z podstawowymi prawdami. Innym razem interpretowałem je zgodnie z punktem widzenia organizacji religijnych, nie wychodziłem jednak nigdy z kręgu sprzeczności, w którym trwałem z własnej woli.

      Tak naprawdę nie byłem przestępcą w moim własnym mniemaniu. Jednak filozofia czerpania natychmiastowych korzyści z życia całkowicie mnie pochłaniała od dawna. Ziemskie istnienie, które zmieniła śmierć, nie było naznaczone działaniami innymi niż te, które charakteryzują większość ludzi.

      Byłem dzieckiem chyba zbyt hojnych rodziców, zdobyłem moje tytuły uniwersyteckie bez większego poświęcenia, popełniałem grzechy młodości charakterystyczne dla moich czasów, następnie założyłem dom, urodziły mi się dzieci, przez co dążyłem do uzyskania stabilnej sytuacji zabezpieczającej finansowy spokój moich bliskich, ale gdy przyglądałem się sobie samemu, coś sprawiało, że czułem, iż tracę czas, a sumienie rzucało w moją stronę ciche oskarżenie. Mieszkałem na Ziemi, korzystałem z jej dóbr, zbierałem to, co życie dawało najlepszego, ale nie zwróciłem światu ani grosza z tego ogromnego długu, który wobec niego zaciągnąłem. Miałem rodziców, których hojności i poświęcenia nigdy nie doceniłem; żonę i dzieci, których uwięziłem w twardej sieci niszczycielskiego egoizmu. Posiadałem dom, zamknięty dla tych, którzy przemierzali pustynię męki. Delektowałem się radościami życia rodzinnego, zapominając o tym, by rozciągnąć tę boską radość na całą rodzinę ludzką. Byłem głuchy na najzwyklejsze obowiązki wobec moich braci.

      Niczym kwiat cieplarniany znosiłem teraz ciężko klimat rzeczywistości. Nie miałem rozwiniętych Boskich zarodków, które Stwórca umieścił w mojej duszy. Udusiłem je jak morderca w niepohamowanym pragnieniu dobrobytu. Nie wyćwiczyłem organów do nowego życia. Sprawiedliwe więc było, żebym obudził się tutaj, podobny do kaleki, który rzucony w nurt nieskończonej rzeki wieczności, może płynąć jedynie niesiony nieprzerwanym prądem wód; albo też podobny do nieszczęsnego żebraka, wyczerpanego na środku pustyni, który włóczy się zdany na łaskę gwałtownych tajfunów.

      Och, moi ziemscy przyjaciele! Ilu z was mogłoby uniknąć tej drogi goryczy, gdybyście przygotowali właściwie najgłębsze pokłady waszych serc? Zapalcie wasze światła, zanim wejdziecie w wielką ciemność. Szukajcie prawdy, zanim ona was zaskoczy.

Скачать книгу