ТОП просматриваемых книг сайта:
Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax
Читать онлайн.Название Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-553-3
Автор произведения Joanna Jax
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Marek J. Piwko {mjp}
Ilustracja na okładce
© John Shepherd / iStock
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I, Chorzów 2016
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3C
tel. 600 472 609
Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2016
Tekst © Joanna Jakubczak
ISBN 978-83-7835-553-3
Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.
Ewie i Dorocie. Ukochanym Siostrom
1. Chełmice, 1915
Mężczyzna z trudem wstał z niskiego zydelka, podpierając się drewnianymi kulami. Nie był w stanie dłużej znieść dźwięków dochodzących z sąsiedniej izby. Ze złością przesunął niedokończony wiklinowy kosz, zdjął z gwoździa czapkę i pokuśtykał przed chałupę. Rozejrzał się dookoła i głośno westchnął. Po chwili przełknął ślinę, nie chcąc się rozpłakać. Postanowił odpędzić dręczące go myśli, omiatając wzrokiem zdezelowaną ławeczkę, kury dziobiące ziarna z wydeptanego podwórza, kulawego kundla przywiązanego do łańcucha i polną drogę, wzdłuż której rosły powykrzywiane wierzby.
Niebawem z ochronki miała powrócić jego śliczna córeczka, Hania. Była jeszcze mała, ale mężczyzna był przekonany, że wyrośnie na tak piękną kobietę, jak jej matka. Przypomniał sobie moment, gdy zobaczył po raz pierwszy swoją żonę. Anna Sobala była równie urodziwa, co dumna. Chodziła wyprostowana, z wysoko podniesioną głową, niczym szlachcianka, a nie córka ubogich chłopów. Gruby, jasny warkocz sięgał jej niemal pasa, a w niedziele i święta zamieniał się w upiętą wysoko koronę. On też był biedny, ale miał muskularne ciało, siłę tura i zniewalające szare oczy. Wodziły za nim wzrokiem wszystkie młode dziewczyny ze wsi, a nawet damy mieszkające w majątku Chełmice. Zapewne właśnie to szalone powodzenie i wygląd przypominający rzeźby herosów sprawiły, że Anna Sobala po kilkunastu rozmowach i kilku spotkaniach nad rzeką zgodziła się na ślub.
Ich skromne, ale szczęśliwe życie przerwał wybuch wojny. Mężczyzna opuścił gospodarstwo, swoją piękną żonę, malutką Hanię i wyruszył wraz z innymi młodymi chłopakami na front, walczyć w Legionach. Ta cholerna wojna, pełna trupów i ludzkiej krwi, pozbawiła go nóg. Wyjechał zdrowy i silny, powrócił jako kaleka. Nie mógł pracować w polu i nie miał po co jechać do Ameryki, by zdobyć majątek. Skończył jak starcy w jego wsi – wyplatał kosze, palił najtańszą machorkę i patrzył na pogardliwą minę swojej wciąż pięknej i ponętnej małżonki.
– Masz syna, Lewin. Syn to błogosławieństwo. – W drzwiach chałupy stanęła Harmoniowa, stara, otyła kobieta, która od czterdziestu lat pomagała przychodzić na świat dzieciom z Chełmic.
– Tak, syn to błogosławieństwo – bąknął Ignacy Lewin i uśmiechnął się smutno.
– Coś się nie cieszysz, Lewin? Jak Hanka się urodziła, to trzy dni gorzałkę piłeś i śmiałeś się tak głośno, że cię we dworze słychać było – przypomniała podejrzliwie akuszerka.
Ignacy zmieszał się i machnął od niechcenia ręką.
– Widzisz, Harmoniowa, kaleka jestem, pracować nie mogę, a dzieci wykarmić trzeba.
– Ale do tej roboty to siły znalazłeś. – Zarechotała, ukazując sczerniałe zęby, po czym dodała: – Odkąd Anka do dworku pracować poszła, żyje wam się lepiej niż niejednemu chłopu w Chełmicach. Nie musisz myśleć o żniwach, gradobiciach i jak przezimować.
– To chłop powinien zarabiać na chleb, a baba w domu siedzieć i dzieci pilnować. A Hanka musi do ochronki chodzić, jak sierota jakaś. Teraz to nawet Anka bez roboty zostanie, bo kto się synem zajmie?
– Chełmicki to porządny człowiek, pomógł wam, jak na wojnie byłeś. Słyszałam, że Anka będzie mogła z małym do dworu przychodzić i piastunka się nim zajmie. – Harmoniowa próbowała pocieszyć Lewina.
– Tak… To porządny człowiek – westchnął Ignacy.
– Idź, Lewin, zobacz syna. Dorodny dzieciak – mruknęła Harmoniowa i ruszyła w stronę drewnianej furtki zagrody Lewinów.
Ignacy zacisnął zęby, poczekał, aż Harmoniowa oddali się od domu, po czym, nie oglądając się za siebie, pokuśtykał w stronę pól żyta.
Lubił kiedyś spacerować po polach, wdychając zapach siana, przyglądając się makom i chabrom, dotykać pełnych i twardych kłosów wypełnionych ziarnem. Wsłuchiwał się wówczas w cykanie świerszczy i szczebiot ptaków. A gdy nadchodziła zima i przykrywała wszystko białą pierzyną, lubił patrzyć na oszronione gałęzie i skrzące się w słońcu płatki śniegu.
Odkąd stracił nogi, już nie chodził zimą na spacery, a i latem była to raczej męcząca wędrówka przypominająca mu o jego niemocy. Tego dnia jednak pragnął uciec jak najdalej od domu i zapomnieć o jego istnieniu. Nie chciał myśleć o kolejnym dniu naznaczonym żalem do świata i Boga, że zabiera mu po kawałku wszystko, niczym Hiobowi, a rozdaje tylko wybrańcom, szastając swoją szczodrością niczym cesarz obdarowujący klejnotami swoje nałożnice. Kiedy zabrał mu wszystko, co materialne i cielesne, postanowił zabrać mu teraz godność, wypełniając serce goryczą, a głowę pytaniami i wątpliwościami. Ignacy zastanawiał się nad sensem swojego istnienia i szukał w sobie odwagi, by skończyć marny żywot na tym świecie.
– Drze gębę, jakby ją ze skóry obdzierano. Kawał cholery z niej wyrośnie. A dla dziewuchy to niedobrze. Takie to potem sufrażystkami zostają i chłopom usługiwać nie chcą – powiedziała babka Alicja, przez wszystkich nazywana Alutką.
– Myślałby kto, żeś mi usługiwała – mruknął dziadek Bronek i skubnął wąsa. – Tylko się ciebie głupie żarty trzymały. Śmichy-chichy, krzyż pański, babo, z tobą mam.
– Bo ja taka się urodziłam. Widziały gały, co brały. Na szczęście Bóg wiedział, że kiepska ze mnie żona i matka, to dał cierpliwego chłopa i jedną, spokojną córkę. – Alutka roześmiała się rubasznie. – Ale powiedz, śliwki pierwsza klasa – dodała i sięgnęła do miski po kolejną węgierkę.
– Bóg cię za złodziejstwo skarze, a i jeszcze mundurowi swoje dołożą – bąknął.
– A nie przejmuj się, stary, nikt nie pomyśli, że to babka Rosińska na szaber poszła.
– Może cię kto widział? – zatroskał się dziadek i mimo zdegustowania niecnym czynem małżonki sięgnął po kradzione owoce.
– A gdzie tam… Wszyscy w synagodze siedzieli. Klamkę kołkiem podparłam, pewnie do tej pory wyjść nie mogą. A te owoce aż się prosiły, żeby się nimi poczęstować.
– Mamo, ukradłaś ze dwadzieścia kilo, to nie poczęstunek – odezwała się córka Alutki, Michalina, jednocześnie