ТОП просматриваемых книг сайта:
Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax
Читать онлайн.Название Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-553-3
Автор произведения Joanna Jax
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Chełmicki robił interesy z rodakami, ale też i z Niemcami, i z Rosjanami. Otwarta kilka lat wcześniej gorzelnia miała do zaproponowania niezłe trunki w bardzo przystępnych cenach, którymi zachwycano się zarówno w zaborze pruskim, jak i rosyjskim. Przymykano więc oko na nie do końca zgodne z prawem kwestie celne i ograniczenia stawiane w poszczególnych zaborach. To dawało świetne zyski Chełmickiemu, który nie chciał ich stracić poprzez branie udziału w spiskach, tajnych akcjach sabotażu czy sporach polskich polityków. Chciał mieszkać i pracować w wolnym kraju, swojej ojczyźnie, prawdziwej Polsce, ale uważał, że ważniejsze są spokój i dobrobyt jego rodziny.
Chełmicki lubił wieczorami siadać na tarasie, popijać herbatę i patrzyć na zachód słońca, które powoli chowało się za zagajnikiem. Niekiedy nurtowało go pytanie, czy warto wytrzebić młode brzozy i sosny, aby móc dłużej napawać wzrok widokiem słońca. Przeważnie jego myśli nie zajmowały ani sprawy zniewolonego kraju, ani nie zastanawiał się nad sensem życia. Jego dni wypełniały rozważania na temat cen alkoholu, nowych inwestycji i dylematy związane z kosztownym hobby, jakie miał. A były to wyścigowe konie, które przynosiły niemałe zyski, a jego napawały dumą i radością. Tak, Antoni chciał zarabiać na wszystkim. Na obrazach, starych monetach, złocie i klejnotach. Wciąż zliczał swój majątek, tracąc humor za każdym razem, gdy wymyślony przez niego interes nie okazywał się tak intratny, jak zaplanował. Zdarzało się to jednak rzadko. Miał nosa do dobrych inwestycji i cieszył się, że nie był jednym z tych rozpróżniaczonych arystokratów, którzy trwonili majątki, zamiast je powiększać, i płakali za każdym razem, gdy wiry historii i ekonomii pozbawiały ich kolejnych areałów ziemskich.
Chełmice były miasteczkiem jakich wiele. Z okalającymi je polami i wiejskimi zagrodami. Był oczywiście też dworek, należący do Chełmickich, o których bogactwie krążyły legendy. Życie koncentrowało się przy rynku, a w niedziele i święta w kościele albo synagodze. Były sklepiki i zakłady usługowe opanowane przez sprytnych Żydów i gorzelnia Chełmickich, która dawała pracę mieszkańcom. Niewielka szkoła, ochronka i mała lecznica dopełniały małomiasteczkowy obrazek. Ludzie rodzili się i umierali, kochali i nienawidzili, co zawsze stanowiło pożywkę do rozmów, plotek i domysłów. Tym fascynowali się mieszkańcy Chełmic, zamknięci we własnym kręgu, gdzie życie innych zawsze zdawało się bardziej interesujące niż ich własne.
2. Chełmice, 1931
Hanna Lewin stała przed ogromnym lustrem w pracowni krawieckiej Rosińskich i wpatrywała się z zachwytem w swoje odbicie. Nowa sukienka była doskonała. Podkreślała jej wąską kibić, a lekko rozkloszowany dół dodawał chłopięcym biodrom krągłości. To była jej pierwsza nowa sukienka od pięciu lat. Gdy Hanka stała się już dojrzałą dziewczyną, donaszała ubrania po swojej matce. Były one nieco za luźne na wiotką Hankę, często pocerowane i sprane, ale Lewinowie byli biedni. Nowa suknia, płaszcz czy spodnie dla Emila to był wydatek, na który rodzina mogła sobie pozwolić sporadycznie. Teraz jednak, gdy Hanka przekroczyła dwudziesty rok, a na horyzoncie nie było widać żadnego pretendenta do jej ręki, Anna Lewinowa postanowiła zainwestować w córkę i uszyć jej u krawca Rosińskiego nową sukienkę.
– Myślisz, że w czwartek Jakub mnie zobaczy w nowej sukni? – zapytała siedzącą na taborecie Alicję Rosińską.
Mimo że między dziewczętami było kilka lat różnicy, rozumiały się doskonale. Alicja, jak na szesnastoletnią dziewczynę, była dojrzała, dorodna i ta różnica wieku była prawie niedostrzegalna.
– Żydzi nie obchodzą Bożego Ciała – zaśmiała się Alicja. – Ale Jakub pewnie będzie wyglądał przez okno, żeby w procesji ciebie wypatrzyć.
– Naprawdę myślisz, że mu się podobam? – zapytała ponownie nieco zatroskana Hanka.
– Pewnie, że się podobasz, tylko Moselowie mu zabraniają się z tobą zadawać, bo oni tylko starozakonnych uznają – mruknęła Hanka. – Jejku, jakie to romantyczne. Wszyscy są przeciwko wam, a wy i tak na przekór rodzinie kochacie się.
Hanka Lewin zarumieniła się.
– To nie jest tak, jak mówisz, niestety. Jakub jest bardzo, jak by to powiedzieć, nieśmiały. Nigdy nie przyznał się, że jest we mnie zakochany. Tylko tak pięknie patrzy tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami… Zdaje mi się jednak, że on na wszystkie tak patrzy – powiedziała Hanka.
Chciała, żeby przyjaciółka zaprzeczyła. Potrzebowała słuchać, że Jakub Mosel za nią szaleje, a jedynie sprzeciw rodziców powstrzymuje go przed wyznaniem swoich uczuć i poczynieniem odpowiednich kroków, żeby ją poślubić.
– Na mnie tak nie zerka, Hanka. Mówię ci, jak tu siedzę, i żebym miała jutra nie dożyć. – Alicja zaczęła uderzać się dłonią w pierś.
– No, a ten twój? – zapytała Hanka niepewnie.
Alicja machnęła ręką.
– Jaki on mój… On tylko za Adrianną Daleszyńską wzdycha. Tak jak i twój brat. Gdzie mi myśleć, że on, panicz z Chełmickich, zechce na mnie wzrok zawiesić.
– Czytałaś Mniszkównę. Ileż to razy bogaci panowie do biednych dziewcząt się umizgiwali. Ta Adrianna to nic niewarta, z całego majątku tylko nazwisko jej pozostało, to się za bogatymi rozgląda. Słyszałam, że jej ojciec cały dobytek przegrał w karty, tonie w długach, a swoją córkę niczym kurtyzanę wozi po majątkach, co by ją sprzedać najbogatszemu. Piękna to może i ona jest, ale Julian na głupiego nie wygląda i szybko się na niej pozna. Za młody jest na żeniaczkę, a przez kilka lat wszystko się może zmienić – pocieszała przyjaciółkę Hanka.
Tak naprawdę obie żyły złudzeniami i marzeniami właściwymi swojemu wiekowi. Nie istniały bariery nie do pokonania, aby zdobyć miłość, a młodzi mężczyźni, w których się kochały, byli idealni. Konkurentki zaś dzieliły się na piękne i głupie lub mądre i szpetne. Przeszkody stanowiły czynniki zewnętrzne, takie jak inna wiara czy status materialny, ale przecież, gdy ma się lat szesnaście czy dwadzieścia, nie były one nie do przebrnięcia. Krygowały się jednak przed sobą, aby wzajemnie się wspierać i snuć opowieści, które miały nikłe szanse, aby się ziścić.
Hanka trzymała w dłoniach sukienkę zawiniętą w szary papier przewiązany sznurkiem i z dumą wracała ocienioną aleją do domu. Dwa razy zatrzymywały się wozy ze wsi, żeby ją podwieźć, ale odmawiała, chcąc tanecznym krokiem przemierzyć drogę i snuć marzenia o Jakubie Moselu. Mogła także śpiewać pełną piersią miłosne piosenki, głosem nieco chrapliwym, ale tak pięknym, że zdawało się, iż milkną ptaki, gdy wydobywa z gardła dźwięki.
Po chwili kolejny pojazd zatrzymał się przy idącej Hance. Ale nie była to wiejska furmanka, a wóz Chełmickich. Antoni nie mógł przekonać się do automobili i mimo że posiadał dwa, wolał tradycyjne pojazdy zaopatrzone w dorodne rumaki. Samochodem wyruszał jedynie do Warszawy albo Poznania, żeby zaimponować swoim partnerom w interesach, ale podczas podróży przeżywał prawdziwe katusze. Wciąż mu się zdawało, że to żelastwo rozpadnie się za chwilę na kawałki albo wybuchnie niczym granat na bitewnym polu. Po swojej okolicy jeździł albo eleganckim powozem, albo wierzchem, samochody pozostawiając na specjalne okazje. Niektórzy posądzali go o skąpstwo i zbytnią oszczędność w eksploatacji aut, ale ludzkim gadaniem od dawna się nie przejmował.
– Dzień dobry, Hanka! – wykrzyknął i przesunął palcem po wąsie.