Скачать книгу

w której jadły obiad, po długim oczekiwaniu otrzymała danie, którego nie zamawiała, a czwartego – rozdarła bluzę o drzwi samochodu. Dla Agaty te drobne niedogodności nie miały żadnego znaczenia w obliczu możliwości spędzania czasu z najbliższą osobą, z którą zaprzyjaźniła się w dzieciństwie, a której odwaga i pomysłowość pozwoliły im obu wyzwolić się z rąk molestującego dojrzewające dziewczynki pediatry i „przyjaciela rodziny”. Zdarzenie przypieczętowało ich przyjaźń, a życiowe zawirowania, które stały się udziałem kobiet, nie tylko nie osłabiły więzi, ale jeszcze bardziej ją wzmocniły.

      Nagły dźwięk telefonu sprawił, że Agata ocknęła się z zamyślenia. Komórka wibrowała na stole, wydając z siebie tony Cinema Paradiso, melodii, którą policjantka niedawno ustawiła jako dzwonek. Górska spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła zdjęcie Tomczyka, partnera w pracy i w życiu osobistym, z którym związała się ponad rok temu, którego pokochała i przed którym się otworzyła. Sławek szanował jej przestrzeń i prywatność, znał też Justynę Lipiec i charakter więzi istniejącej między kobietami. Nie należał do mężczyzn, którzy muszą kontrolować bliskie osoby, by poczuć się pewniej; nie dzwonił, żeby powiedzieć jej dobranoc, nie wysyłał głupich esemesów, nie dąsał się za brak kontaktu. Wiedział, że Agata chce spędzić czas z dawno niewidzianą przyjaciółką i nie dzwoniłby bez istotnego powodu, dlatego Górska poczuła cień niepokoju.

      – Halo!

      Cisza.

      – Halo, Sławek! Słyszysz mnie?

      – …ta, jest cho… a… – Głos się urywał.

      – Możesz powtórzyć? Ledwo słyszę – poprosiła i przycisnęła słuchawkę do ucha.

      – …ka… skie… ży… ?

      – Słucham?! – Odruchowo podniosła głos. – Cholera by wzięła ten zasięg! – zaklęła. – Halo!

      Połączenie zostało przerwane. Górska wyszła z komórką na zewnątrz i próbowała złapać przynajmniej dwie kreski zasięgu. Bez rezultatu. Odwróciła się i omal nie wpadła na Vincenta, który wybiegł za nią z domku i zaczął podskakiwać.

      – Zaraz, piesku, sekundę – powiedziała, ponieważ telefon znów zaczął dzwonić. Tym razem na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko podinspektora Wolskiego. No to po urlopie, pomyślała Agata, czując wzbierającą złość.

      – Halo! – rzuciła z niechęcią.

      – Gór…, …kro mi… isz… – Głos szefa rwał się podobnie jak Tomczyka. Zrozumiała tylko coś, co przypominało „przykro mi”, a co mogło oznaczać tylko jedno – wcześniejszy powrót. Został im jeszcze ten dzień i następny; Agata zamierzała bronić końcówki urlopu jak niepodległości. Powiedziała do słuchawki kilka razy „halo”, ale poza szumami i trzaskami niczego nie udało się jej usłyszeć.

      Mogłaby napisać szefowi, by wysłał esemesa, ponieważ tekstowe wiadomości dochodziły, ale po chwili stwierdziła, że nie będzie Wolskiemu niczego ułatwiać. Po pierwsze była na krótkim, zasłużonym urlopie i chciała odpocząć, a po drugie, mimo upływu czasu, wciąż miała żal do przełożonego w związku z wydarzeniami, które stały się jej udziałem ponad rok temu, gdy zamordowano Michała, jej byłego chłopaka. Podinspektor Wolski powierzył śledztwo Kalickiemu, który miał z Górską na pieńku i skwapliwie skorzystał z okazji, żeby wziąć odwet za wyimaginowaną krzywdę. Przełożony dał się zwieść wątpliwym dowodom przeciwko Agacie i zawiadomił prokuraturę. Sąd przychylił się do wniosku ambitnej prokurator Milewskiej i zastosował wobec Górskiej środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania. Policjantka została oczyszczona z podejrzeń tylko dzięki wysiłkom Tomczyka i mecenasa Litewnickiego, a podinspektor Wolski później przeprosił Agatę i przyznał, że zgrzeszył nadmiernym zaufaniem do policjanta, który prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa Michała. Pomimo przeprosin Górska wciąż czuła żal do szefa. Niezasłużone podejrzenie o dokonanie zabójstwa i pobyt w areszcie nie były zdarzeniem, nad którym można było przejść do porządku dziennego, zwłaszcza dla Agaty, dla której wolność plasowała się na szczycie listy najważniejszych wartości.

      Górska odgoniła niewesołe myśli i zrobiła głęboki wdech. Rozpogodziło się na dobre; tafla jeziora była gładka jak stół, lekki wiatr przepędził ostatnie chmury i słońce grzało już na całego. Górska wcisnęła komórkę do kieszeni szortów i ruszyła w stronę wąskiego pomostu. Vincent, po wykonaniu serii podskoków, pobiegł przodem. Nieopodal, na mikroskopijnej plaży, jakaś para właśnie rozkładała koc, Justyna wychylała się z łodzi i zaglądała pomiędzy trzciny, a na drewnianych deskach siedział wędkarz i rozkładał swój sprzęt. Agata wbiegła na pomost tuż za Vincentem, który przecisnął się między mężczyzną a jego otwartą torbą z akcesoriami i zaczął piszczeć, domagając się uwagi swojej opiekunki.

      – Spłoszyliście bobra – mruknęła Justyna. – I wszystkie ryby – dodała, spoglądając w stronę nieznajomego. – Już, pieseczku, zaraz do ciebie wyjdę – obiecała i wyciągnęła rękę w stronę Vincenta.

      – Czy naprawdę muszą panie robić tyle hałasu? – Wędkarz, stojący pomiędzy Agatą a Justyną, która tarmosiła uradowanego psa, posłał Górskiej niechętne spojrzenie.

      Policjantka zerknęła nieuważnie i zwróciła się do Justyny:

      – Coś ci się pomyliło, bobry są aktywne głównie w nocy i o świcie. A w ogóle Tomczyk mnie ściga. I mój szef. Mam złe przeczucia. Chyba będziemy musiały jechać do Giżycka.

      – Po co? Przecież miałyśmy pojechać tam jutro – zdziwiła się Lipiec. – Jestem pewna, że widziałam jakiegoś zwierzaka. – Znów wetknęła głowę w trzciny, a Vincent, widząc to, zaczął trącać nosem jej ramię.

      – Bo tam jest zasięg. W Giżycku – powiedziała Agata i drgnęła na dźwięk muzyki, która popłynęła z kieszeni Justyny.

      – Mój! – Lipiec cofnęła się, wyjęła komórkę i usiadła na pomoście. – Tomczyk – dodała ze zdziwieniem, patrząc na wyświetlacz.

      – Wiedziałam. Do mnie się nie dodzwonił, próbuje do ciebie.

      – Trzymaj. – Przyjaciółka wyciągnęła rękę z telefonem w stronę Agaty.

      Górska zrobiła krok, by podejść do niej, ale w tym momencie wędkarz poderwał się i wytrącił Justynie aparat z dłoni. Komórka wpadła pomiędzy deski pomostu i zawisła nad wodą.

      – Jasna cholera! Ryba bierze! – Mężczyzna zaczął kręcić kołowrotkiem. – Okoń! Ale szarpie! Co najmniej półkilogramowy! – Złapał podbierak. – Niech pani się odsunie!

      Słońce, odbijające się od gładkiej powierzchni jeziora, oślepiało Agatę.

      Górska, mrużąc oczy, czekała w napięciu i była bliska wepchnięcia wędkarza do wody razem z wyciąganą rybą. Wreszcie, gdy okoń wylądował w siatkowym koszyku zanurzonym w wodzie pod pomostem, rzekła wolno, akcentując każde słowo:

      – Proszę. Mnie. Natychmiast. Przepuścić. – Zdjęła szorty i bluzkę, weszła do wody i wślizgnęła się pod pomost. – Popchnę do góry, a ty wyciągnij – powiedziała do Justyny, a gdy smartfon znalazł się w rękach właścicielki, Agata półgłosem zrelacjonowała przyjaciółce przebieg nieudanej próby kontaktu.

      – Rzeczywiście nie wygląda to dobrze – zgodziła się Justyna. – Jeżeli chcesz oddzwonić, to okej, jedźmy dziś do Giżycka.

      Zaprowadziły Vincenta do domu i wsiadły do samochodu. Gdy po dwudziestu minutach dojechały do miasta, Justyna zaparkowała

Скачать книгу