ТОП просматриваемых книг сайта:
Kości proroka. Ałbena Grabowska
Читать онлайн.Название Kości proroka
Год выпуска 0
isbn 978-83-65973-12-2
Автор произведения Ałbena Grabowska
Издательство OSDW Azymut
Paliła mnie ciekawość. Rozdzielanie mleka za chwilę się skończy i brat Roman odejdzie. Kto wie, czy kiedykolwiek wróci do kuchni. Chcę usłyszeć jego opowieść. W chwilach nudy wymyślam własne historie, bardziej lub mniej prawdopodobne. Nawet o smokach pustoszących ogniem wsie i miasta. Wyobrażam sobie, że dosiadam tych smoków i panuję nad światem. Za nic nie przyznałbym się do tego.
– Chciałbyś poznać moją opowieść?
Kiwam głową i patrzę z uśmiechem.
– A więc dobrze... Mój ojciec pochodził z bogatej rodziny, od pokoleń wyrabiającej złote ozdoby dla Traków i Rzymian. Przyjeżdżali po nie i wykłócali się o to, kto zawiesi na szyi swojej żony większą liczbę łańcuchów i kto ozdobi przeguby swoich kochanek większą liczbą bransolet. Ojciec uczył się od swojego dziadka, słynącego w całym Imperium z biegłości w wyrabianiu najpiękniejszych ozdób ze złota. On również miał wielki talent i pewnego dnia odziedziczyłby warsztat, gdyby nie zazdrość dwóch naszych największych dostawców. Jeden, chcąc zniechęcić drugiego, przywiózł mojemu pradziadkowi złoto gorszej jakości.
– Pradziadek tego nie zauważył?
– Niestety nie. Tracił wzrok. Tylko jego ojciec, czyli mój dziadek, o tym wiedział, ale został zobowiązany do milczenia.
– W takim razie w jaki sposób pradziadek mógł wykonywać rysunki na kolczykach czy bransoletach?
– On wykonywał najważniejszą pracę, a potem zamykał się razem z moim ojcem, który dziecięcą ręką kończył dzieło. Wprawnym okiem rysował w złocie albo wycinał wzory piękniejsze niż te wychodzące spod ręki starca.
– Jednak brakowało mu doświadczenia i nie rozpoznał zanieczyszczonego srebrem złota.
– Dlatego go wygnano?
– Nie dlatego. – Roman pokręcił głową. Drewniana łyżka do mieszania i nakładania mleka zadrżała w jego dłoni. – Bransolety, naszyjniki i diademy zostały już wysłane do Rzymu, więc mój dziadek zdecydował, że pojedzie tam, odnajdzie nieuczciwego dostawcę i wyjaśni całą sprawę. Gdyby tego nie zrobił, pradziadek mógłby zostać oskarżony o kradzież i fałszerstwo Za taką winę ucinano dłoń. Poza tym cała rodzina straciłaby honor. Zabrał mojego ojca i razem ruszyli do Rzymu.
– Dlaczego zabrał ojca?
– Aby potwierdził, że pradziadek traci wzrok, a on sam miał za mało doświadczenia, aby rozpoznać fałszerstwo. Kiedy dotarli do rodziny rzymskiego namiestnika Juliusza Winicjusza, kłamstwo wyszło na jaw. Ozdoby zanieczyszczone srebrem ciemniały. Początkowo dostojnik chciał od razu zatrzymać i ukarać dwóch przybyszy, ale ci tak długo prosili o posłuchanie, że w końcu zgodził się ich przyjąć.
– Wiele ryzykowali – powiedziałem, przejęty opowieścią.
– Winicjusz im uwierzył. Wcześniej kazał mojemu ojcu dowieść, że rysunki na złocie pochodzą z jego ręki. Chłopiec pochylił się nad podanym mu papierem, następnie malował na jedwabiu, wreszcie wyciął specjalnym narzędziem na kolczykach pani domu pawia z rozpostartym ogonem.
Wciąż nie rozumiałem, dlaczego rodzinę Romana wygnano z Filipopolis.
– Nie, bracie! – Prawie krzyknąłem, bo Roman chciał wypłukać w wodzie łyżkę do nakładania mleka. Nigdy tego nie robiłem, obawiając się, że woda zniszczy zakwas, którym przesiąkły i beczka, i łyżka. Brat Albert mi to przekazał. Co dzień rano odkładałem miskę kwaśnego mleka i wieczorem dodawałem ją do świeżego, by skwaśniało do rana. „Pamiętaj, żeby nie szorować beczki, ostrzegał mnie Albert, nie płukać łyżki w wodzie. W tym drewnie jest coś, co pomaga w kwaszeniu. Nie wiem, co to takiego. Jeśli mleko nam się nie skwasi, tylko zwyrodni, pomyśl, jak będą wyglądały nasze grzbiety”. Powtórzyłem te słowa bratu Romanowi. Potem zachęciłem go, by dokończył opowieść.
– Talent chłopca zadziwił wszystkich. Nie tylko nie uczyniono im żadnej krzywdy, ale także zatrzymano dostawcę, którego oskarżono o fałszerstwo, i ucięto mu dłoń.
– Wszystko zatem powinno dobrze się skończyć...
– Ojciec i jego ojciec, czyli mój dziadek, zostali gośćmi Winicjusza – westchnął. – I tu dochodzimy do sedna... Mój dziadek był wdowcem. Poznał córkę Winicjusza i zakochał się w niej bez pamięci. Ona niestety odwzajemniła to uczucie. Rodzina Oktawii nie wykazała życzliwości dla tego związku. Kiedy poprosili o zgodę Winicjusza, wybaczenie i przyjęcie do rodziny dziecka, które niebawem miało przyjść na świat, Winicjusz nie chciał ich nawet wysłuchać. Oktawia odeszła razem z nim. W Filipopolis nie przyjęto ich przychylnie. Wieść o uwiedzeniu córki Rzymianina obiegła miasto. Młodych nie wpuszczono do domu rodzinnego. Stary rzemieślnik całkiem stracił wzrok, wkrótce umarł, rodzina podupadła, ponieważ nikt nie wyrabiał już biżuterii. Majątek przejął chciwy krewniak. To jest moja opowieść. – Popatrzył na mnie z uśmiechem, bo zastygłem zasłuchany. – Czy nie powinniśmy wyjść i zadzwonić na śniadanie?
– Mamy jeszcze trochę czasu. Możesz dokończyć swoją historię.
– Co mam ci jeszcze powiedzieć? Może to, że moja matka zmarła ukąszona przez żmiję, pepeliankę, kiedy miałem cztery lata. Ojciec zwariował z rozpaczy i tęsknoty za nią. Pięć lat później pewnego dnia wyszedł na polowanie i nie wrócił.
– Może odszedł i mieszka teraz gdzieś daleko od wioski?
– Niestety. Mój kuzyn znalazł jego ciało rozszarpane przez lwa i nadjedzone przez sępy. Pochowaliśmy te szczątki. Mieszkałem z innymi rodzinami, pracowałem na roli. Mówiłem, że robiliśmy i sprzedawaliśmy bozę... Miałem dziesięć lat, kiedy do naszej osady przyszedł brat Lazar. Poczęstowałem go bozą. Spytał, czy umiem czytać. Potwierdziłem. Ojciec mnie nauczył, podobnie jak wszystkiego, co umiał: rozpoznawania złota po kolorze i fakturze, rysowania na nim, a nawet robienia skomplikowanych zapięć.
– I tego uczyłeś się w wiosce? Skąd mieliście złoto?
– Matka dała Oktawii po kryjomu, kiedy ta odchodziła z domu. Nie handlowaliśmy nim w obawie, że napadną nas i ograbią. A byliśmy zupełnie bezbronni w naszych chatach. Z wielkim trudem broniliśmy swoich domostw przed wilkami i innymi drapieżnikami. Kiedy odchodziłem z bratem Lazarem, zabrałem to złoto. Potem rzecz jasna ofiarowałem je bogomiłom.
– Podziwiam cię, bracie – wyznałem po dłuższej chwili.
– Za co? My, bogomili, gardzimy złotem jako symbolem bogactwa i władzy. Papieże obwieszają się kosztownościami. Potem na chwałę Pana wyściełają swoje sypialnie skórami, łoża atłasem, a podłogi kobiercami. Patrzą, jak ich wierni umierają z głodu. Bóg tego nie chce...
Wiem o tym dobrze. Przeciwstawiamy się bogactwu papieży i duchowieństwa. Ubóstwo zbliża nas do Boga. Człowiek, szczególnie duchowny, nie potrzebuje mieć obrazów swojego Boga malowanych złotem. W ogóle nie potrzebuje świętych obrazów. Powinnością duchownego jest dawać świadectwo i nie oczekiwać niczego w zamian. Takie są zasady naszej wiary.
– Jestem wierny naszym przykazaniom, bracie Romanie.
W progu dostrzegłem czterech młodych adeptów. Poleciłem im podejść i pouczyłem, co mają robić. Dwóch ma wziąć większy wózek z naczyniami przeznaczonymi dla zwykłych braci. Oni zjedzą w jadalni.
– Polejcie każdą porcję łyżką miodu sosnowego – powiedziałem, bo zauważyłem, że są tu pierwszy raz. – Ta łyżka jest tylko do mleka, ta tylko do miodu. Nie pomylcie się.
Skinęli przejęci głowami. Pozostałym wskazałem drugi wózek. Było na nim miejsce na trzydzieści misek mleka dla starszyzny.