Скачать книгу

skrupulatnie podchodziła do dochowywania wszelkich, choćby błahych tajemnic.

      Marek zerknął na swoje danie. Przed otwarciem karty sam nie wiedział, że akurat je wybierze. Niemożliwe wydawało się, by ktokolwiek to przewidział. W końcu Zwornicki uznał, że to tylko tania zagrywka. Kelner zapewne za kilka stów miał to powiedzieć. I tyle.

      Otwierając teczkę, poczuł na sobie spojrzenia paru osób, co specjalnie go nie dziwiło. Nie było wiele miejsc w Warszawie, gdzie mógłby pójść i nie zostać rozpoznany. Nawet w najbiedniejszych rejonach Pragi Południe ludzie znali go z reklam proszku do prania.

      Zainteresowała się nim też jedna z kelnerek. I podeszła do niego, mimo że złożył już zamówienie.

      – Można autograf? – zapytała, wyciągając plik kartek i długopis.

      – Autograf? W erze selfie? – odparł z uśmiechem Marek.

      Wzruszyła niewinnie ramionami, a on spojrzał na jej piersi. Był przygotowany, że go na tym przyłapie, zresztą zdarzało się to dość często. Nigdy nie krył się z rzeczami, które jego zdaniem były naturalne – a właśnie tym było okazywanie, że dana kobieta go pociąga. Gdyby kelnerka się zorientowała, rozładowałby sytuację żartem, którego zawsze używał: piersi są jak słońce. Można zerknąć, ale niemądrze jest patrzeć zbyt długo.

      – Chyba jestem tradycjonalistką – powiedziała, podając mu kartkę.

      – Nie szkodzi – odparł. – Nie potrzeba obiektywu, żeby się przy tobie uśmiechać.

      Puścił do niej oko, nagryzmolił niewyraźny podpis, a potem przytrzymał jej spojrzenie dłużej, niż było to konieczne. Dziewczyna zdawała się nieco zakłopotana i Zwornicki uznał, że jeśli wróci tutaj pod wieczór, być może nie będzie wychodził z Autonomii sam.

      Teraz miał jednak ważniejsze rzeczy na głowie.

      Wyciągnął kilka kartek z teczki, a potem pobieżnie je przejrzał.

      Wyglądało na to, że faryzeusz nie przesadzał. Rzeczywiście miał materiały, które pozwolą dobić Chronowskiego. I przy okazji uderzyć także w Seydę.

      Marek zagwizdał mimo woli pod nosem. Położył dokumenty na stole, a potem zabrał się do jedzenia, nie odrywając jednak od nich wzroku. Im bardziej zagłębiał się w temat, tym więcej rozumiał.

      W pewnym momencie odłożył sztućce.

      To było jak manna z nieba. Nie tylko zapewni mu poklask społeczny, ale także sprawi, że wysadzi w powietrze całą scenę polityczną. Cały establishment. Arsenał był potężny, wystarczyło tylko dobrze zaplanować, kiedy użyć jego poszczególnych elementów.

      W ostatnim z dokumentów znalazły się także informacje o tym, co działo się w sprawie malborskiego szczytu. Wszystko wskazywało na to, że pojawiło się zagrożenie terrorystyczne, mimo to media milczały.

      Wisienka na torcie, pomyślał Zwornicki. Łakomy kąsek, ale jedynie w formie deseru. To, co miało realne znaczenie, wiązało się z polityką krajową.

      Był wniebowzięty. Nie mógł wyobrazić sobie lepszego scenariusza.

      Zmiecie Chronowskiego, Seydę, być może cały Pedep. UR oberwie się nie mniej, a na placu boju zostanie plankton polityczny. I jeden człowiek, który pozbiera wszystkich ocalałych po eksplozji, jaką sam wywoła.

      Rozdział 4

      Na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego zjawiło się kilkanaście osób. Ministrowie sprawiali wrażenie nieco skołowanych, najwyraźniej nie wszyscy wiedzieli, czego ma dotyczyć spotkanie. Oprócz nich obecny był premier, przewodniczący wszystkich większych partii politycznych, marszałkowie sejmu i senatu oraz szef BBN-u, który jednocześnie pełnił rolę sekretarza.

      W przeszklonym hallu siedziby Biura Bezpieczeństwa Narodowego witał wszystkich Hubert, a potem prowadził ich do niewielkiej, podłużnej salki, w której czekała na nich Seyda.

      Zajmowała miejsce gospodarza na końcu prostokątnego stołu. Normalnie zastawiony byłby jedzeniem i termosami z herbatą i kawą, ale o tak wczesnej porze wszyscy oczekiwali jedynie tego ostatniego.

      Po lewej stronie Darii siedzieli przedstawiciele partii, po prawej członkowie rządu. Chronowski sprawiał wrażenie męża stanu, być może dlatego, że za plecami miał flagi zarówno Polski, Unii Europejskiej, jak i NATO. Tuż nad jego głową wisiało polskie godło.

      Pozory, wszystko pozory, pomyślała Seyda.

      Nie było drugiego tak perfidnego, tak zepsutego i bezwzględnego gracza w polskiej polityce. W dodatku Adam został pokonany, powinien zniknąć ze sceny na zawsze. Tymczasem wciąż znajdował się na samym szczycie hierarchii, jak drapieżnik, którego nie sposób ujarzmić.

      Seyda spojrzała na zegarek. Czekali jeszcze na koordynatora służb specjalnych, który zbierał najświeższe informacje.

      Daria nachyliła się do siedzącej obok przewodniczącej UR. Teresa Swoboda zerknęła na nią z zaciekawieniem, najwyraźniej nie spodziewając się, że przed rozpoczęciem spotkania prezydent zechce rozmawiać z nią o czymkolwiek. Ich kontakty dotychczas ograniczały się do niezbędnego minimum.

      – Hauer się wybudził? – zapytała Seyda.

      Teresa skinęła głową.

      – Nie mógł wybrać sobie lepszego momentu – powiedziała.

      – Jak się czuje?

      – Jak polityk wybudzony po miesiącu ze śpiączki. Chce od razu wracać na Wiejską.

      Daria uśmiechnęła się lekko. Hubertowi nie udało się dowiedzieć wiele na temat stanu Patryka, nie miał zresztą zamiaru drążyć, a Seyda naciskać. Lekarze udzielili jedynie oględnych, raczej wymijających informacji.

      – Wróci do pełni zdrowia? – zapytała Daria.

      Reakcja Swobody kazała prezydent sądzić, że prognozy nie mogą być dobre. Coś w oczach podstarzałej, dawnej opozycjonistki zgasło.

      – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli poczekamy na oświadczenie Patryka i Mileny – powiedziała Teresa.

      – Widziałam zdjęcie.

      Swoboda uniosła brwi. Linia siwych, niemal śnieżnobiałych włosów się cofnęła. Teresa wyglądała jak godnie starzejąca się gwiazda Hollywood – jedna z tych kobiet, które mimo upływu lat i osiągnięcia wszystkiego, co mogły, nadal budziły zazdrość swoim wyglądem i kolejnymi wyróżnieniami.

      – Obserwuje pani prezydent HauerHub?

      – Nie – odparła bez wahania Seyda. – Ale moi współpracownicy donoszą mi o wszystkim, co odbija się głośnym echem w mediach. A dziś uwaga całego kraju zdaje się skupiać na jednym zdjęciu.

      Swoboda zerknęła w kierunku drzwi, jakby miała nadzieję, że Korodecki wprowadzi ostatniego uczestnika spotkania i będą mogły zakończyć tę rozmowę.

      – No tak – powiedziała. – To podnoszące na duchu. Społeczeństwo lubi takie historie.

      Zdjęcie oddawało właściwie wszystko, co powinno. Milena lekko się uśmiechała, Hauer także. Wyglądał na niezłomnego, a ona na przykładną żonę, która nie opuszczała męża ani na moment przez ostatnie tygodnie. Lapidarny podpis informował, że Patryk nie tylko nie zamierza się poddawać, ale że pozostaje sobą.

      „Jeszcze tu jestem, czyli do tej pory udało mi się przetrwać każdy parszywy dzień w moim życiu. Z kilkoma kolejnymi też sobie poradzę”.

      Emotikon na końcu puszczał oko do jego wyborców, ale zdawał się robić to samo także do polityków. Wszystko to bowiem stanowiło fasadę zaprojektowaną przez Milenę,

Скачать книгу