Скачать книгу

się za krzesłem. Teraz, kiedy oboje zrezygnowali z pozorów, zajęcie miejsca obok łóżka wydawało się rozsądnym posunięciem. Przyciągnęła krzesło, obróciła je oparciem w kierunku Hauera, a potem usiadła i skrzyżowała ręce.

      – Chcę wiedzieć, co planujesz – oznajmiła.

      – Na początek? Opanować technikę wizyt w toalecie.

      – Posłuchaj, Patryk. Znajdujemy się teraz w…

      – W przededniu ważnego szczytu, a pani obawia się, że wyskoczę jak filip z konopi, zdestabilizuję całą scenę polityczną, a potem wjadę z impetem na zamek w Malborku i skradnę cały show? – przerwał jej i nabrał głęboko tchu. – Niech pani nie żartuje.

      Daria pochyliła lekko głowę. Nie obawiała się, że on sam narobi jej problemów, ale przez lata, które spędzili w parlamencie, dobrze go poznała. Przypuszczała, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobi po wybudzeniu, będzie wywarcie nacisku na Teresę Swobodę. Nacisku, by dokończyła to, co on zaczął.

      Seyda zaś nie mogła pozwolić sobie na to, by teraz UR dobrała się do Chronowskiego. Musiał pozostać na stanowisku jeszcze przez jakiś czas, przynajmniej dopóty, dopóki nie uporają się z zagrożeniem ataku.

      Gdyby teraz uderzono w premiera, Daria musiałaby otworzyć nowy front. Chronowski zmusiłby ją do tego, oczekując ochrony przed atakami Unii Republikańskiej.

      – A więc? – upomniał się o uwagę Patryk. – Co pani tu robi?

      – Chciałam sprawdzić, jak się trzymasz. Naprawdę.

      – Okej – odparł bez przekonania. – Więc chodziło o to, by stwierdzić, czy pogrążam się w depresji i mam wszystko gdzieś, czy może zamierzam kontynuować tam, gdzie przerwałem?

      – Mniej więcej.

      – Liczyła pani zapewne na pierwszą opcję.

      Nie odpowiedziała, uznając, że nawet gdyby było to pytanie, nie zasługiwałoby na odpowiedź. Tak czy inaczej, sprawdziła, co miała do sprawdzenia. Hauer nie miał zamiaru odpuszczać – przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że odczuwa chorobliwą ambicję, by działać dalej.

      Martwiło ją to, ale właściwie alternatywa byłaby bardziej niepokojąca. Spojrzała w oczy Hauerowi. Owszem, ścierali się w ostrych starciach, być może czasem nawet skakali sobie do gardeł. Ale ostatecznie nie życzyła mu źle.

      – Liczyłam na coś pośrodku – powiedziała.

      Zaśmiał się pod nosem.

      – Coś nie tak?

      – Nie, nie. Właściwie to do pani pasuje. Oddaje światopogląd całego Pedepu.

      Puściła tę uwagę mimo uszu. Dowiedziała się wszystkiego, czego chciała, czas się stąd wynosić.

      – Choć „cały Pedep” to obecnie chyba oksymoron.

      – Być może.

      Podniosła się i obróciła krzesło z powrotem w stronę łóżka.

      – Pozycja Chronowskiego wisi na włosku – dodał Patryk. – A ja wciąż nie rozumiem, dlaczego pani stoi po jego stronie.

      – Nie stoję po niczyjej.

      – Ach, tak. Jest pani przecież prezydentem wszystkich Polaków. Także tych, którzy okazują się skorumpowanymi szefami rządu.

      – Zmierzasz do czegoś?

      – Do tego, że niedługo nawet pani przychylność mu nie pomoże.

      Nabrała tchu i wyprostowała się. Dlaczego sądziła, że ta rozmowa mogłaby przebiegać w jakikolwiek inny sposób? Musiało skończyć się na politycznych groźbach, mniej lub bardziej zawoalowanych.

      – Zbierają się nad nim chmury, pani prezydent.

      – Nie od dziś.

      – Nie, ale dziś może z nich lunąć.

      W jego głosie było coś dziwnego. Brakowało zwyczajowej satysfakcji, która powinna towarzyszyć takim zaczepkom. Seyda postanowiła, że zanim opuści szpital, dowie się chociaż oględnie, co planują Hauer i UR.

      Ale jak to osiągnąć? Uznała, że najlepiej będzie odwołać się do jego próżności. Pozwolić mu sądzić, że z jej punktu widzenia wszystko zależy wyłącznie od niego.

      – Patryk, daj nam czas do końca szczytu – odezwała się. – Po tym usiądziemy wszyscy do stołu i…

      – Źle mnie pani zrozumiała.

      – Tak? Polityczne groźby mają raczej jasny wydźwięk.

      – To nie groźby, tylko ostrzeżenie.

      – To synonimy.

      – Nie w tym wypadku, bo ostrzegam panią nie przed sobą, ale przed tym, co planuje premier Swoboda.

      Seyda ściągnęła brwi i wzięła się pod boki. Ostatnim, czego się spodziewała, były przecieki na temat planów kierownictwa UR.

      – Mamy wspólny problem – oznajmił Patryk. – Jeśli ma pani trochę czasu…

      – Właściwie spieszę się.

      – W takim razie ujmę to tak: jeśli nic nie zrobimy, w najbliższych dniach ja bezpowrotnie stracę szansę na fotel premiera, a pani pożegna się z całym swoim zapleczem w parlamencie.

      Daria przez moment się namyślała.

      – Ale możemy coś z tym zrobić.

      – My? – spytała. – Proponujesz koalicję UR z Pedepem?

      – Nie – odparł, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Proponuję, żebyśmy działali razem. Ja i pani. Przynajmniej przez jakiś czas.

      Seyda zawahała się. W pierwszej chwili zabrzmiało to jak żart.

      Już moment później zdawało się jednak całkiem poważną propozycją. A w dodatku kuszącą.

      – Ty i ja? – odezwała się Daria.

      – Razem możemy osiągnąć całkiem sporo.

      Seyda podciągnęła rękaw żakietu i zerknęła na zegarek. Była umówiona z Chmalem, miał zdać jej raport. Przy tak postawionej sprawie mogła pozwolić sobie jednak na małe spóźnienie.

      Rozdział 7

      W domu wszystko było gotowe. Milena zadbała o to, by po wyjściu ze szpitala Patryk Hauer trafił do mieszkania przystosowanego do jego ograniczeń. Łazienka przy jego sypialni przeszła gruntowny remont, niemal jej nie poznał. Łóżko było sterowane elektrycznie, a uniwersalny pilot leżący na szafce obok kontrolował właściwie wszystkie urządzenia, które znajdowały się w pobliżu.

      W domu roznosił się zapach farinaty. Milena przyrządzała liguryjski przysmak z mąki z ciecierzycy tylko wtedy, gdy mieli powód do świętowania. W tym wypadku wydawało się to nieco na wyrost.

      Hauer wjechał do kuchni sam, nie chciał pomocy. Ani teraz, ani po drodze do domu. Uznał, że na dobrą sprawę mógłby poprosić o zdemontowanie uchwytów na oparciu wózka.

      Chwilę później żona wyjęła placek z piekarnika i postawiła go na stole.

      – I jak wrażenia? – zapytała.

      – Pachnie dobrze.

      – Mam na myśli mieszkanie.

      Skierował wzrok w stronę przedpokoju.

      – A… – odparł. – Ambiwalentne.

      – Coś ci nie odpowiada?

      – Nie, wszystko jest tak, jak być powinno.

Скачать книгу