ТОП просматриваемых книг сайта:
Trylogia. Генрик Сенкевич
Читать онлайн.Название Trylogia
Год выпуска 0
isbn 978-83-63720-28-5
Автор произведения Генрик Сенкевич
Издательство OSDW Azymut
Tu ręce zwisły mu bezsilnie:
– Znikąd pociechy, znikąd pociechy, chyba w grobie…
Tymczasem, zanim pan Zagłoba ostatnich słów dokończył, hałas powstał w sieni, ktoś chciał wejść, a czeladnik nie puszczał; powstała głośna sprzeczka, w której zdało się panu Wołodyjowskiemu, że poznaje jakiś głos znajomy, więc zawołał na czeladnika, by dłużej wejścia nie bronił.
Następnie drzwi otworzyły się i ukazała się w nich pyzata, rumiana twarz Rzędziana, który powiódł oczyma po obecnych, pokłonił się i rzekł:
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
– Na wieki wieków! – odrzekł Wołodyjowski – to Rzędzian.
– A ja ci to jestem – odrzekł pachołek – i kłaniam do kolan waszmościom. A gdzie to mój pan?
– Twój pan w Korcu i chory.
– O dla Boga! co też jegomość powiada? A ciężko on, Boże broń, chory?
– Był ciężko chory, a teraz zdrowszy. Medyk powiada, że będzie zdrów.
– Bo ja tu z wieściami o pannie do mojego pana przyjechałem.
Mały rycerz począł kiwać melancholicznie głową.
– Niepotrzebnieś się śpieszył, bo już pan Skrzetuski wie o jej śmierci i my tu ją łzami rzewnymi oblewamy.
Oczy Rzędziana wylazły zupełnie na wierzch głowy.
– Gwałtu, rety! co ja słyszę? Panna umarła?
– Nie umarła, jeno w Kijowie od zbójów zamordowana.
– W jakim Kijowie? Co jegomość prawi?
– W jakimże Kijowie? Albo to Kijowa nie znasz?
– Dla Boga, chyba jegomość kpi! Co ona miała do roboty w Kijowie, kiedy ona w jarze nad Waładynką, niedaleko Raszkowa ukryta? I czarownica miała rozkaz, żeby się do przyjazdu Bohuna ani krokiem nie ruszała. Jak mnie Bóg miły, zwariować przyjdzie czy co?
– Co za czarownica? o czymże ty gadasz?
– A Horpyna!… toć tę basetlę znam dobrze!
Pan Zagłoba nagle wstał z ławy i począł rękami trzepać jak człowiek, który wpadłszy w głębinę ratuje się od zatonięcia.
– Na Boga żywego! milcz waćpan! – rzekł do Wołodyjowskiego. – Na rany boskie, niech ja pytam!
Obecni aż zadrżeli, tak blady był Zagłoba i pot wystąpił mu na łysinę, on zaś skoczył równymi nogami przez ławę do Rzędziana i schwyciwszy pachołka za ramiona pytał chrapliwym głosem:
– Kto tobie powiadał, że ona… koło Raszkowa ukryta?
– Kto miał powiadać? Bohun!
– Chłopie, czyś zwariował?! – wrzasnął pan Zagłoba trzęsąc pachołkiem jak gruszką – jaki Bohun?
– O dla Boga – zawołał Rzędzian – czego jegomość tak trzęsie? Dajże jegomość pokój, niech się opamiętam, bom zgłupiał… Jegomość mi do reszty w głowie przewróci. Jakiż ma być Bohun? Albo to go jegomość nie zna?
– Gadaj, bo cię nożem pchnę! – wrzasnął Zagłoba. – Gdzieś Bohuna widział?
– We Włodawie!… Czego waszmościowie ode mnie chcecie? – wołał przestraszony pachołek. – Cóżem to ja? zbój?…
Zagłoba odchodził od zmysłów, tchu mu zbrakło i padł na ławę dychając ciężko. Pan Michał przybył mu na pomoc:
– Kiedyś Bohuna widział? – pytał Rzędziana.
– Trzy tygodnie temu.
– To on żyje?
– Co nie ma żyć?… Sam mnie opowiadał, jakeś go jegomość popłatał, ale się wylizał…
– I on tobie mówił, że panna pod Raszkowem?
– A któż inny?
– Słuchaj, Rzędzian: tu o życie twego pana i panny chodzi! Czy tobie sam Bohun mówił, że ona nie była w Kijowie?
– Mój jegomość, jak ona miała być w Kijowie, kiedy on ją pod Raszkowem ukrył i Horpynie przykazał pod gardłem, żeby jej nie puszczała, a teraz mnie piernacz dał i pierścień swój, żebym ja tam do niej jechał, bo jemu się rany odnowiły i sam musi leżeć nie wiadomo jak długo.
Dalsze słowa Rzędziana przerwał pan Zagłoba, który się z ławy na nowo zerwał i schwyciwszy się obu rękoma za resztki włosów, począł krzyczeć jak szalony:
– Żyje moja córuchna, na rany boskie, żyje! To nie ją w Kijowie zabili! Żyje ona, żyje, moja najmilsza!
I stary tupał nogami, śmiał się, szlochał, na koniec chwycił Rzędziana za łeb, przycisnął do piersi i począł tak całować, że pachołek do reszty stracił głowę.
– Niech no jegomość da pokój… bo się zatchnę! Jużci, że ona żyje… Da Bóg, razem po nią ruszymy… Jegomość… no, jegomość!
– Puść go waszmość, niech opowiada, bo jeszcze nic nie rozumiemy – rzekł Wołodyjowski.
– Mów, mów! – wołał Zagłoba.
– Opowiadaj od początku, brateńku – rzekł pan Longinus, na którego wąsach osiadła także gęsta rosa.
– Pozwólcie, waszmościowie, niech się wysapię – rzekł Rzędzian – okno przymknę, bo te juchy słowiki tak się drą w krzakach, że i do słowa przyiść nie można.
– Miodu! – krzyknął na czeladnika Wołodyjowski.
Rzędzian zamknął okno ze zwykłą sobie powolnością, następnie zwrócił się do obecnych i rzekł:
– Waszmościowie mi też usiąść pozwolą, bom się utrudził!
– Siadaj! – rzekł Wołodyjowski nalewając mu z przyniesionego przez czeladnika gąsiorka. – Pij z nami, boś na to swoją nowiną zasłużył, byłeś gadał jak najprędzej.
– Dobry miód! – odpowiedział pachołek podnosząc szklanicę pod światło.
– A bodaj cię usiekli! Będziesz ty gadał? – huknął Zagłoba.
– A jegomość to się zaraz gniewa! Jużci będę gadał, kiedy waszmościowie chcecie, bo waszmościom rozkazywać, a mnie słuchać, od tegom sługa! Ale już widzę, że od początku muszę dokumentnie wszystko opowiadać…
– Mów od początku!
– Waszmościowie pamiętają, jako to przyszła wiadomość o wzięciu Baru, co to nam się zdawało, że już po pannie? Tak ja wróciłem wtedy do Rzędzian, do rodzicieli i do dziadusia, co to już ma dziewięćdziesiąt lat… dobrze mówię… nie! dziewięćdziesiąt i jeden.
– Niech ma i dziewięćset!… – burknął Zagłoba.
– A niech mu Pan Bóg da jak najwięcej! Dziękuję jegomości za dobre słowo – odrzekł Rzędzian. – Tak tedy wróciłem do domu, żeby rodzicielom odwieźć, com przy pomocy bożej zebrał między zbójami, bo to już waszmościowie wiecie, że mnie zeszłego roku ogarnęli Kozacy w Czehrynie, że mnie za swego mieli, żem Bohuna rannego pilnował i do wielkiej konfidencji z nim przyszedł, a przy tym skupowałem trochę od tych złodziejów, to srebra, to klejnoty…
– Wiemy, wiemy! – rzekł Wołodyjowski.
– Otóż przyjechałem do rodzicielów, którzy radzi mnie widzieli i oczom nie chcieli wierzyć, gdym im wszystko, com