Скачать книгу

się do niej, aby się dowiedzieć, co jest tego przyczyną; lecz właśnie w tej chwili wszyscy ustępowali z drogi, aby zrobić przejście królowej-matce, która kroczyła wsparta na ramieniu młodego księcia Kondeusza; księżniczka więc znalazła się bardzo daleko od siostry.

      Książę Gwizjusz, korzystając z ogólnego poruszenia, zaczął się zbliżać do pani de Nevers, swojej bratowej, a tym samym i do Małgorzaty.

      Księżna Klaudia, nie spuszczająca z oczu młodej królowej, spostrzegła, wówczas, zamiast chmury na jej czole, ogniem płonące lica.

      Książę, coraz bardziej się zbliżając, wkrótce znalazł się od niej o kilka zaledwie kroków.

      Małgorzata, która więcej przeczuwała, aniżeli spostrzegała zbliżanie się księcia, obróciła się, z trudnością nadając spokojny wyraz swej twarzy.

      Książę złożył jej głęboki ukłon i powiedział półgłosem:

      — Ipse attuli.

      To jest:

      — Sam przyniosłem.

      Małgorzata, oddawszy ukłon księciu, cicho odrzekła:

      — Noctu pro more.

      Co znaczyło:

      — Tej nocy, jak zwykle.

      Wyrazy te, tak miłe dla ucha księcia, odbiły się o wielki karbowany kołnierz ówczesnej mody i mogły być słyszane tylko przez osobę, do której zostały zwrócone. Chociaż rozmowa była bardzo krótka, jednakże Małgorzata i książę Gwizjusz zupełnie się porozumieli i natychmiast po owej wymianie słów rozeszli się — ona bardziej zamyślona, on zaś promieniejący szczęściem.

      Człowiek, którego ta scena najbardziej powinna była obchodzić, nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Król Nawarry zajmował się bowiem osobą otoczoną nie mniejszym niż Małgorzata gronem obecnych; osobą tą była piękna pani de Sauve.

      Karolina de Beaune Semblancay, wnuczka nieszczęśliwego Semblancaya i żona Szymona de Fizes barona de Sauve, była jedną z dam dworu Katarzyny de Medici i zarazem jej najstraszniejszą pomocniczką, podającą jej nieprzyjaciołom napój miłości, jeśli nie śmiała podać jadu trucizny florenckiej.

      Ta mała blondynka, już to tryskająca życiem, to znowu omdlewająca w melancholii, była zawsze gotowa do miłości lub intryg — dwóch spraw nade wszystko ważnych na dworze trzech królów panujących kolejno po sobie od pięćdziesięciu lat; tak więc była to kobieta w całym znaczeniu tego słowa, słynąca zarazem z niepospolitych wdzięków, począwszy od niebieskich, rharzących lub też ogniem pałających oczu aż do figlarnych nóżek, obutych w aksamitne pantofelki. Od kilku miesięcy tak dalece zawładnęła ona królem Nawarry, wstępującym zaledwie na pole miłości i politycznego życia, że nawet wspaniała i prawdziwie królewska piękność Małgorzaty nie wzbudziła w jego sercu żadnego podziwu. Jeszcze bardziej dziwne było dla wszystkich to, że Katarzyna de Medici, pełna skrytości i tajemnic, a tak silnie obstająca za projektem połączenia córki z królem Nawarry, nie przestawała popierać prawie jawnie miłostek Henryka z panią de Sauve. Pomimo jednak tej możnej pośredniczki i wbrew zbyt pobłażliwym obyczajom owego czasu piękna Karolina dotąd się opierała, a niesłychany i nie do uwierzenia opór ten, więcej niż jej wdzięki, obudził w Henryku namiętność, która nie mogąc znaleźć swego celu, rzuciła w serce młodego króla nasiona bojaźni, dumy, a nawet tej półfilozoficznej, a półleniwej niedbałości, będącej główną cechą jego charakteru.

      Pani de Sauve dopiero przed chwilą weszła na salę, bo czy to wskutek niechęci, czy przez zazdrość, postanowiła nie być obecną przy triumfie swojej rywalki i pod pozorem słabości wysłała do Luwru swego męża, będącego od pięciu lat sekretarzem stanu. Lecz Katarzyna de Medici, spostrzegłszy barona de Sauve bez żony, zapytała go o przyczynę nieobecności swojej kochanej Karoliny, a dowiedziawszy się, że powodem tego jest lekkie niedomaganie, napisała do niej liścik z zaproszeniem, któremu młoda kobieta nie omieszkała zadośćuczynić.

      Henryk, z początku zasmucony jej nieobecnością, odetchnął jednak, spostrzegłszy wchodzącego samego pana de Sauve; lecz w chwili kiedy najmniej spodziewał się ujrzeć przedmiot swych ciągłych marzeń i wzdychając chciał się zbliżyć do miłej Małgorzaty, którą nie będąc zmuszony kochać, przynajmniej winien był uważać za swą żonę — spostrzegł na końcu galerii panią de Sauve.

      Zatrzymał się na miejscu, jak przykuty, z oczyma utkwionymi w tę Cyrce, przyciągającą go do siebie niby magicznym łańcuchem, i zamiast — jak zamierzał — zbliżyć się do żony, po Chwili wahania udał się do pani de Sauve.Dworzanie, spostrzegłszy, że król Nawarry zbliża się do pięknej Karoliny, nie śmieli przeszkodzić ich spotkaniu; grzecznie się więc oddalili i Właśnie wtedy, kiedy Małgorzata i książę Gwizjusz zamieniali z sobą kilka słów po łacinie, Henryk, znalazłszy się przy pani de Sauve, zaczął z nią rozmowę po francusku, wprawdzie narzeczem gaskońskim, lecz daleko mniej tajemniczą.

      — A!... kochana przyjaciółko — rzekł Henryk — nareszcie zjawiłaś się, i to właśnie w chwili, kiedy mi powiedziano, że niedomagasz, i kiedy nadzieję oglądania cię już zupełnie straciłem.

      — Czy nie raczy Wasza Królewska Mość przekonywać mnie — odpowiedziała pani de Sauve — że go wiele kosztowało rozstanie się z tą nadzieją?

      — Och!..; na Boga, spodziewam się, że to widoczne - odparł Bearneńczyk. — Czyż jeszcze pani nie wiesz, że jesteś moim słońcem we dnie, a gwiazdą w nocy? Teraz nawet zdawało mi się, że jestem pogrążony w głębokiej ciemności; nagle — gdyś się zjawiła — wszystko zajaśniało światłem.

      — W takim razie niewielką oddałam Waszej Królewskiej Mości usługę. — Co chcesz przez to powiedzieć, kochana przyjaciółko? — zapytał Henryk. .

      — Cbcę powiedzieć, że jeżeli kto jest panem najpiękniejszej kobiety we Francji, powinien sobie tylko życzyć, iżby światło ustąpiło miejsca ciemnościom, w których nas oczekuje szczęście.

      — Szczęście to, figlarko, wiesz dobrze, jest w rękach pewnej osoby, która się śmieje i naigrawa z biednego Henryka.

      — O!... — odparła baronowa — ja sądzę przeciwnie; mnie się zdaje, że właśnie ta osoba jest igraszką i pośmiewiskiem króla Nawarry.

      Henryk przeląkł się tych słów, nieprzyjaznym tonem wymówionych, lecz po chwili zastanowienia osądził, że ów ton zdradza tylko ukryty gniew Karoliny, a gniew jest zawsze maską miłości.

      — Doprawdy, kochana Karolino — rzekł — czynisz mi niesłuszne wyrzuty; nie pojmuję, jak takie piękne usta mogą być tak okrutne. Może jeszcze myślisz, że się żenię? O nie!... to nie ja się żenię!...

      — To może ja — odpowiedziała uszczypliwie baronowa, jeżeli tylko można nazwać uszczypliwością słowa kobiety kochającej i wyrzucającej nam obojętność.

      — I twoje piękne oczy, baronowo, są tak krótkowzroczne?... Nie! nie!... to nie Henryk król Nawarry żeni się z Małgorzatą.

      — A któż więc?

      — Kto? Religia reformowana zaślubia katolicką.

      — O nie, nie, te zagadki nie zdołają mnie oszukać. Wasza Królewska Mość kochasz królową Małgorzatę, czego mu wcale nie mam za złe; uchowaj mnie Boże! Taką piękność można przecież kochać.

      Henryk zamyślił się, na chwilę; lekki uśmiech igrał na jego ustach.

      — Baronowo — rzekł — zdaje mi się, że zamierzasz pokłócić się ze mną, a jednak do tego nie masz najmniejszego prawa; zobaczmy, coś zrobiła, aby przeszkodzić mojemu małżeństwu z Małgorzatą. Nic, przeciwnie,

Скачать книгу