Скачать книгу

Francji.

      — A! mój ojcze — zawołał Karol IX — oby to było prawdą! Powiem ci otwarcie, że tytuł poety najwięcej ma dla mnie powabu i przekładam go nad wszystko w świecie. Wyraziłem to właśnie w wierszach kilka dni temu do Ronsarda pisanych. I teraz muszę odpowiedzieć na nowy wiersz, przysłany mi przez ulubionego wielkiego poetę. Dlatego też nie mogę udzielić ci w tej chwili wszystkich papierów wyjaśniających kwestie, które mnie poróżniły z Filipem II. Oprócz tego znajduje się tam jeszcze jakiś plan bitwy, ułożony przez moich ministrów. Wyszukam to wszystko i jutro rano ci wręczę.

      — O której godzinie, Najjaśniejszy Panie?

      — O dziesiątej, lecz jeżeli przypadkiem będę pracował w gabinecie... nie zważaj na to: wejdź i weź wszystkie papiery, które znajdziesz w czerwonej tece, na tym oto stole. Kolor jej zbyt rzuca się w oczy, ażebyś miał się omylić. Teraz idę pisać do Ronsarda.

      — Do widzenia, Najjaśniejszy Panie.

      — Do widzenia, mój ojcze.

      — Najjaśniejszy Panie, pozwól mi ucałować twoją rękę.

      — Co mówisz, ucałować moją rękę? W objęciach moich, przy moim sercu twoje miejsce. Zbliż się, zbliż, stary wojowniku.

      I Karol IX, przyciągnąwszy do siebie admirała de Coligny, z uszanowaniem schylonego, dotknął ustami jego posiwiałej głowy.

      Admirał wyszedł, ocierając spadającą łzę.

      Karol IX dopóty za nim spoglądał, dopóki go nie stracił z oczu, i tak długo przysłuchiwał się, aż zupełnie ucichł jego ciężki chód. Potem, jak zazwyczaj, pochyliwszy głowę na piersi, udał się wolnym krokiem do zbrojowni. Gabinet ten był najulubieńszym pokojem króla. Tutaj uczył się fechtować od Pompego, a poezji od Ronsarda. Tutaj zgromadził mnóstwo odpornej i zaczepnej broni w najlepszym gatunku. Wszystkie ściany były pokryte siekierami, tarczami, dzidami, halabardami, pistoletami i muszkietami. Nawet dzisiaj przyniósł mu słynny puszkarz przepyszną rusznicę.

      Karol IX wszedł więc, jakeśmy już powiedzieli, do gabinetu i zamknąwszy główne drzwi podniósł kobierzec zakrywający mały korytarzyk. Korytarzyk ten prowadził do pokoju, w którym młoda kobieta, klęcząc przed modlitewnikiem, odmawiała pacierze.

      Król wszedł tak cicho, dywan bowiem tłumił odgłos jego kroków, że można go było wziąć za widmo. Klęcząca kobieta, nic nie widząc ani słysząc, nie przestawała się modlić.

      Król zatrzymał się chwilę, przypatrując się jej w zamyśleniu.

      Była to kobieta trzydziestocztero- lub trzydziestopięcioletnia. Blask jej świeżej piękności podkreślał jeszcze strój wieśniaczki z okolic Caux. Miała ona na głowie wysoki czepek, bardzo modny na dworze francuskim za panowania Izabeli Bawarskiej; czerwony jej stanik był cały zahaftowany złotem, jak teraz noszą wieśniaczki z Nettuno i Sora.

      Pokój, który od dwudziestu lat zajmowała, przytykał do sypialni króla i przedstawiał dziwną mieszaninę wykwintności i sielskiej prostoty. Rzekłbyś, że pałac odbił się w chatce, a chatka w pałacu. W pokoju tym widziało się coś pośredniego między skromnością wiejskiego mieszkania a zbytkiem buduaru znakomitej damy.

      W rzeczy samej, klęcznik, przed którym zastał ją król, zrobiony był z dębowego drzewa, ozdobiony cudowną rzeźbą i pokryty aksamitem ze .złotymi frędzlami, gdy tymczasem Biblia (kobieta ta była protestantką), z której się modliła, była z liczby tych starych, prawie podartych książek, które nawet w najbiedniejszych domach można napotkać:

      Reszta przedmiotów podobnie pasowała do siebie, jak klęcznik i Biblia.

      — Magdaleno!... — rzekł król.

      Klęcząca kobieta, usłyszawszy znajomy głos, z uśmiechem podniosła głowę. Potem, wstając, powiedziała:

      — A! to ty, mój synu.

      — Tak, mamko, przyjdź do mnie.

      Karol IX spuścił portierę i wszedłszy do swego gabinetu, usiadł na poręczy fotela.

      Mamka weszła.

      — Czego chcesz ode mnie, Karolku? — zapytała.

      — Zbliż się i odpowiadaj jak najciszej.

      Mamka zbliżyła się z poufałością pochodzącą z tej czułości macierzyńskiej, jaką wykazuje kobieta wykarmionemu przez siebie dziecku.

      — Już jestem — powiedziała — mów, czego chcesz?

      — Czy człowiek, którego kazałem zawołać, jest już tu?

      — Od pół godziny.- Karol wstał, zbliżył się do okna, popatrzył, czy kto nie podgląda, przyłożył do drzwi ucho, aby przekonać, się, czy kto nie, podsłuchuje, otrząsnął kurz że swej zbroi, pogłaskał ogromnego charta, chodzącego za nim krok w krok, nareszcie, zatrzymawszy się przy mamce, rzekł:

      — Dobrze, każ mu wejść.

      Mamka wyszła, król zaś oparł się o stół, na którym leżało mnóstwo broni rozmaitego rodzaju.

      W tej chwili uchyliła się znowu portiera i weszła osoba, której król oczekiwał.

      Był to człowiek około czterdziestu lat mający, o szarych, fałszywych oczach, nosie zakrzywionym na podobieństwo dzioba sowy i wystających kościach policzkowych. Wchodząc starał się przybrać na twarzy wyraz szacunku, zamiast którego pokazywał się tylko obłudny uśmiech na zbladłych ze strachu ustach.

      Karol lekko wyciągnął poza siebie rękę i oparłszy ją na gałce od pistoletu nowego wynalazku, z którego wystrzał następował nie za pomocą lontu, lecz od zetknięcia krzemienia ze stalowym kółkiem — spoglądał na przybyłego swoim zamglonym wzrokiem, gwiżdżąc przy tym jedną z ulubionych łowieckich piosenek.

      Po kilku chwilach, podczas których twarz nieznajomego coraz bardziej się iueniała, król powiedział:

      — Nazywasz się Franciszek de Louviers Maurevel?

      — Tak jest, Najjaśniejszy Panie.

      — Jesteś dowódcą minierów?

      — Tak, Najjaśniejszy Panie.

      — Chciałem cię widzieć.

      Maurevel skłonił się.

      — Wiesz — mówił Karol z naciskiem — że kocham jednakowo wszystkich moich, poddanych.

      — Wiem — wybąkał Maurevel.— Wasza Królewska Mość jest ojcem swego narodu.

      — I że zarówno hugonoci, jak i katolicy są mymi dziećmi.

      Maurevel oniemiał. Tylko dreszcz przebiegający mu po ciele nie uszedł przenikliwego wzroku króla, mimo że przybyły był prawie niewidoczny w ciemności.

      — Z pewnością nie jest ci miło to słyszeć — mówił dalej król — prowadziłeś przecież zaciętą wojnę z hugonotami.

      Maurevel padł na kolana.

      — Najjaśniejszy Panie — wyjąkał — wierz mi...

      — Wiem, wiem — rzekł Karol IX, coraz bardziej przenikając Maurevela oczami, które ze szklanych stały się prawie płomieniste — wiem, że chciałeś zabić w Moncontpur pana admirała, że ci się to nie udało i że przeszedłeś do armii księcia Andegaweńskiego, naszego brata. Na koniec wiem i to, żeś po raz drugi przeszedł na stronę książąt i wpisałeś się do oddziału pana de Mouya de Saint-Phale.

      — O! Najjaśniejszy Panie...

      — Odważnego szlachcica z Pikardii — dodał król.

      — Najjaśniejszy Panie — zawołał

Скачать книгу