Скачать книгу

zobaczył pałac i wszedł do niego – był cały z marmuru i złota i pełen błyszczących krzyży, pięciu krzyży w jednym, jak te, które mieli na swoich tarczach i hełmach krzyżowcy. Cały pałac pełen był herbów i tarcz, kopii i mieczy; nigdy nie widział uzbrojenia w takich ilościach. Kim mógł być właściciel pałacu?

      W jednym przebłysku zrozumiał, że on sam nim zarządza, on i jego stronnicy, jego rycerze, jego jeźdźcy.

      Ktoś uśmiechnął się do niego, młoda kobieta niezwykłej urody, choć ubrana w prostą szarą suknię, połataną i wystrzępioną na brzegach, a on wiedział, że to jego panna młoda. Dlaczego była tak ubrana? Ale gdy na nią patrzył, jej suknia zmieniła się w królewską purpurę obszytą gronostajami, a na jej palcach i wokół szyi lśniły drogocenne klejnoty.

      Wtedy się obudził.

      Pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju, a w ich blasku zalśniły rubinowe krzyże na jego zbroi i hełmie.

      Zebrali się na placu przed katedrą, niewielka grupa trzydziestu kilku ochotników. Był wśród nich Tardi i Bianchi, i...

      – I pan, rycerzu – rozpromienił się Franciszek. – Wspaniale. Tym razem nie możemy przegrać.

      – Pełen entuzjazmu, jak zwykle – rzekł Roger ze swym półuśmiechem. – Nie spodziewałem się zobaczyć ciebie znów na koniu.

      – Mówiłem, że mam wielkie marzenia – przypomniał mu Franciszek. – Jeszcze kilka dni temu nie miałem pojęcia, jak mógłbym je urzeczywistnić, ale teraz jesteśmy na drodze do ich spełnienia.

      – Być może – powiedział Roger. – Ale chciałbym, by odprowadziła nas ta mała dama.

      – Panna Klara Scifi? Tu, w Asyżu?

      – Wróciła albo wkrótce wróci. To jeden z warunków pokoju: cała szlachta z Asyżu musi wrócić i odzyskać swoje posiadłości. Byłoby dobrym znakiem zobaczyć ją, nim wyruszymy. Cóż... teraz idę na Sycylię.

      – Tego zawsze chciałeś, prawda? Wrócić do swego zamku.

      – Niemal porzuciłem nadzieję, że znów go zobaczę. Myślę, że tak by się stało, gdyby nie ta mała dama... i ty – dodał niechętnie.

      Franciszek roześmiał się, a potem zobaczył, że rycerz pod niezgrabną zbroją nadal nosi to samo ubranie, które miał w więzieniu, i zmarszczył brwi.

      – Dopiero co tu przybyłem – wyjaśnił Roger, uśmiechając się z zakłopotaniem. – Nie miałem czasu zająć się odpowiednim ekwipunkiem.

      – Ten nie odpowiada twojej pozycji, rycerzu – powiedział ciepło Franciszek. – Jesteś rycerzem; ja tylko mam nadzieję nim się stać. Musimy zamienić ubrania... i zbroje też.

      Roger zbladł.

      – Nie słyszałem dotąd z twoich ust niesmacznego żartu, messer Franciszku.

      – Ale ja naprawdę tak myślę – zawołał Franciszek. Zerwał z głowy hełm i zaczął niecierpliwymi palcami zdejmować zbroję.

      – Do pioruna, chyba rzeczywiście – powiedział zaskoczony Roger. – Cóż to za szaleństwo? Twoja zbroja i ubranie są dużo warte...

      – Jakże bym się ośmielił je ofiarować, gdyby nie były? – przerwał mu Franciszek z wyrzutem, szarpiąc rzemienie kolczugi.

      – Przestań, ty mały, hojny głupcze – warknął Roger. – W żaden sposób nie mogę tego przyjąć. Przestań, mówię ci.

      – Przynajmniej możesz przymierzyć. Proszę, weź. Może nie będzie pasować. Podaj mi hełm, proszę. Och, zapomniałem, przecież nie możemy tego robić na placu. Chodźmy.

      – Zaczekaj – krzyknął Roger. – Powiedziałem ci, że nie mogę... dokąd idziesz?

      – Tam, pod arkadę.

      Roger poszedł za nim, ciągle protestując.

      – A ci dwaj co zamierzają? – zapytał Bianchi.

      – Zamienić zbroje, jak sądzę – uśmiechnął się Tardi. – Może się założyli czy coś w tym rodzaju.

      – Jeżeli tak, Pan Aksamitny na pewno przegrał – mruknął Bianchi. – To jak wziąć ołów za złoto.

      Pod arkadą Franciszek ubrał daremnie protestującego Rogera.

      – Tunika pięknie leży – powiedział. – Kolczuga też i pancerz. Chyba mamy ten sam rozmiar.

      – Włożę to dzisiaj, by sprawić ci przyjemność – powiedział Roger. – Ale zamienimy się znowu wieczorem lub raczej jutro. Domagam się tego.

      – Leży jak ulał – powiedział pogodnie Franciszek.

      – Do jutra – powtórzył Roger. – I... dziękuję.

      Do Spoleto doszli wieczorem.

      – Mam nadzieję, że nie będę musiał tego szturmować – powiedział z uśmiechem pułkownik da Fabriano. – Nie podjąłbym się tego zadania bez co najmniej dziesięciu tysięcy ludzi. Potrzebowałbym też machin oblężniczych, a nawet wtedy nie byłbym pewien, czy się uda. Spójrz na te mury i cytadelę na stromym wzgórzu.

      Jeszcze nie tak dawno rządził tu Konrad z Luetzelinhart, książę Spoleto i hrabia Asyżu, dopóki papież nie usunął go mimo jego protestów, a jego dawni podwładni zbuntowali się przeciw niemu. Prawdopodobnie był teraz w Niemczech.

      Mały oddział zakwaterował się w wielkiej gospodzie.

      – Taki zmęczony? – zapytał Roger, gdy Franciszek padł raczej, niż położył się na posłaniu wątpliwej czystości.

      – Tak. Bardzo.

      – To nie była długa jazda.

      – Nie. Nie wiem, co mi jest. Rano będzie lepiej.

      Roger spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.

      – Mam nadzieję, że nie wraca ci tamta gorączka – powiedział.

      – Nie sądzę.

      – Czy zejdziemy na dół coś zjeść?

      – Nie mógłbym niczego przełknąć, rycerzu.

      Roger pokiwał głową.

      – Przyślę ci więc na górę trochę wina.

      Po chwili weszła hoża dziewczyna z dzbanem wina i cynową czarką. Franciszek podziękował, dziwiąc się trochę, czemu tyle czasu zajęło jej postawienie tego na stole. Wyszła w końcu, zatrzaskując za sobą drzwi.

      Zamknął ciężkie ze zmęczenia powieki.

      To nie gorączka, pomyślał. Tylko wyczerpanie, na pewno. Zastanawiał się, czy zobaczą papieża, gdy przybędą do Rzymu. Ale pułkownik może wybrać inną drogę, omijając Wieczne Miasto. Na przykład przez góry Abruzzi, a potem przez Molise.

      Przewracał się bezsennie na posłaniu. Nie modliłem się jeszcze, pomyślał. Ale gdy uczynił znak krzyża, ktoś zawołał jego imię. Tak samo zaczął się sen tamtej nocy. Wkrótce znów zobaczy ogród i pałac.

      Ale wszędzie było ciemno. Choć bardzo skupiał myśli na dziwnych kwiatach i marmurowej bramie ze snu, nie widział nic prócz jakby szarego ich odbicia, wiedząc w głębi serca, że bierze się z jego wyobraźni. Pomyślał, że wcale nie śni, i wtedy znów ktoś go zawołał.

      Tym razem

Скачать книгу