Скачать книгу

pełne jakowegoś smutku i zamyślenia, rysy twarzy nadzwyczaj foremne, prawie — jak na męża — zbyt piękne; pomimo polskiego stroju nosił on długie włosy i brodę z cudzoziemska przyciętą. Stanąwszy przy wasągu otworzył szeroko ramiona, a pan Zagłoba, lubo[57] nie mógł go sobie na razie przypomnieć, przechylił się i objął go za szyję.

      Ściskali się tedy serdecznie, a chwilami jeden odsuwał drugiego, aby mu się lepiej przypatrzeć; na koniec Zagłoba rzekł:

      — Wybaczaj waszmość, ale jeszcze nie mogę sobie przypomnieć...

      — Hassling-Ketling!

      — Dla Boga! Twarz wydała mi się znajomą, ale strój całkiem waćpana odmienił, bom cię dawniej w kolecie rajtarskim widywał. To już i po polsku chodzisz?

      — Bom tę Rzeczpospolitą, która mnie tułacza pacholęciem jeszcze niemal będącego przygarnęła i dostatnim chlebem opatrzyła, za swoją matkę uznał i innej mieć nie chcę. Waćpan nie wiesz o tym, żem indygenat[58] po wojnie otrzymał?

      — A to mi słodką nowinę zwiastujesz! Także ci się to poszczęściło?

      — I w tym, i w czym innym, bom w Kurlandii, na samej granicy żmudzkiej, na człeka takiego samego nazwiska, jako jest moje, natrafił, któren mnie adoptował, do herbu przyjął i fortuną obdarzył. Mieszka on w Świętej, w Kurlandii, ale i z tej strony ma majętność Szkudy, którą mnie puścił.

      — Szczęść ci Boże! Toś tedy wojnę porzucił?

      — Niech się jeno jakakolwiek zdarzy, stawię się niezawodnie. Dlatego to i wioskę w dzierżawę oddałem, a tu czekam okazji.

      — To mi kawalerska fantazja! Zupełnie jak ja, kiedym był młody, choć i dziś jeszcze wigor w kościach jest! Co tedy porabiasz w Warszawie?

      — Posłuję na konwokację.

      — Rany boskie! Toś już z kościami Polak!

      Młody rycerz uśmiechnął się.

      — I duszą, a to więcej!

      — Żonatyś?

      Ketling westchnął.

      — Nie!

      — Tego ci tylko brakuje. A wierę! Czekaj jeno! Zaliby ci dotąd dawny sentyment do Billewiczówny nie wyszedł z pamięci?

      — Skoro waćpan o tym wiedziałeś, com moją sądził być tylko tajemnicą, to wiedz, że żaden nowy nie przyszedł...

      — Daj spokój! Ona niedługo małego Kmicica światu przyrzuci. Daj sobie spokój! Coć za robota wzdychać, gdy kto inny w lepszej konfidencji z nią żyje. Powiemć prawdę, że to i śmieszno.

      Ketling podniósł swe smutne oczy w górę.

      — Rzekłem tylko, iż nowy sentyment nie przyszedł.

      — Przyjdzie, nie bój się! Ożenim cię! Wiem to z własnej eksperiencji, że zbytnia stałość w amorach tylko zgryzot przyczynia. Żem to był swego czasu stały jako Troilus, siła delicyj, siła dobrych okazji poniechałem, a com się nagryzł!

      — Daj Boże każdemu zachować tak jowialny humor, jako waszmość zachowałeś!

      — Bom w modestii żył zawsze, przeto mi w kościach nie strzyka! Gdzie mieszkasz, zali znalazłeś gospodę?

      — Mam dworek wygodny ku Mokotowu[59], który po wojnie już wybudowałem.

      — Toś szczęśliwy; ja zaś od wczoraj na próżno po całym mieście jeżdżę!

      — Dla Boga! Dobrodzieju! Jużże mi tego nie odmówisz, żebyś u mnie stanął; miejsca jest dosyć; prócz dworku oficyna i stajnia wygodna. Znajdzie się dla czeladzi i koni pomieszczenie.

      — Toś mi z nieba spadł, jak mnie Bóg miły!

      Ketling siadł na wasąg i ruszyli.

      Po drodze opowiadał mu Zagłoba o nieszczęściu, jakie w pana Wołodyjowskiego ugodziło, a on ręce nad nim łamał, bo nic był dotąd nie wiedział.

      — Tym to ostrzejszy grot i dla mnie — rzekł wreszcie — że może waszmość i nie wiesz, jaka między nami w ostatnich czasach przyjaźń powstała. Wszystkie późniejsze wojny w Prusiech, przy oblężeniu zamków, gdzie tylko były jeszcze szwedzkie załogi, odprawowaliśmy razem. Chodziliśmy i na Ukrainę, i na pana Lubomirskiego, i znów na Ukrainę, już po śmierci ruskiego wojewody, pod panem marszałkiem koronnym Sobieskim. Jedna kulbaka nam za poduszkę służyła, z jednej jadaliśmy misy; Kastorem i Polluksem nas zwano. I dopiero gdy on po pannę Borzobohatą na Żmudź jechał, nadeszła chwila separationis[60]; któż by się spodziewał, że najlepsze jego nadzieje tak prędko przeminą jako strzała na powietrzu?

      — Nic stałego na tym padole płaczu nie masz — odpowiedział Zagłoba.

      — Prócz przyjaźni statecznej... Trzeba będzie radzić i dowiadywać się, gdzie on teraz. Może od pana marszałka koronnego czegoś się dowiemy, który Wołodyjowskiego jak źrenicę oka miłuje. A nie, toć tu są posłowie ze wszystkich stron. Niepodobna, aby który o takim rycerzu nie słyszał. W czym będę mógł, w tym waszmości posłużę, lepiej jak gdyby o mnie samego chodziło.

      Tak rozmawiając przybyli na koniec do Ketlingowego dworku, który dworem się być okazał. W środku były porządki wszelkie i niemało sprzętów kosztownych bądź kupionych, bądź ze zdobyczy pochodzących. Broni zwłaszcza wybór był znamienity. Ucieszył się pan Zagłoba na ten widok i rzekł:

      — O! toż waćpan mógłbyś tu i dwadzieścia osób pomieścić. Szczęście to dla mnie, żem cię spotkał. Mogłem pana Antoniego Chrapowickiego gospodę zająć, bo to mój znajomy i przyjaciel. Ciągnęli mnie i Pacowie, którzy przeciw Radziwiłłom partyzantów szukają, ale u ciebie wolę.

      — Słyszałem między posłami litewskimi — odrzekł Ketling — że ponieważ teraz na Litwę kolej przypada, chcą koniecznie pana Chrapowickiego marszałkiem sejmu postanowić.

      — I słusznie. Człek to zacny i realista, jeno nieco dobrowolny. Dla niego nie masz nad zgodę; tylko patrzy, gdzie by kogo z kim pogodzić, a to na nic. Ale! Powiedz no szczerze, czymć jest Bogusław Radziwiłł?

      — Od czasu, jak mnie Tatarzy pana Kmicicowi pod Warszawą w niewolę wzięli — niczym. Porzuciłem tę służbę i nie zabiegałem o nią więcej, bo choć to możny pan, ale zły i przewrotny człowiek. Napatrzyłem ja mu się dosyć, gdy w Taurogach na cnotę tej nadziemskiej istoty nastawał.

      — Jakiej nadziemskiej? Człeku, co gadasz? Z gliny ona jest i tak jak pierwsza lepsza farfurka stłuc się może. — Wszelako mniejsza z tym!

      Tu zaczerwienił się pan Zagłoba z gniewu, aż mu oczy na wierzch wyszły.

      — Wyobraź sobie, ta szelma posłem jest!

      — Kto taki? — pytał zdumiony Ketling, którego myśl była jeszcze przy Oleńce.

      — Bogusław Radziwiłł! Ale rugi! Rugi od czego?! Słuchaj, tyś poseł, możesz tę materię poruszyć, a już ja ci z galerii ryknę do wtóru, nie bój się! Prawo za nami, a zechcąli prawo pominąć, to można by między arbitrami tumulcik[61] uczynić tak zacny, żeby się i bez krwi nie obyło.

      — Nie czyń tego waść, na miłosierdzie boże. Materię ja wniosę, bo słuszna, ale Boże uchowaj sejm zamieszać.

      — Pójdę i do Chrapowickiego, choć to ciepła woda, co ze szkodą jest, bo od niego, jako od przyszłego marszałka, siła zależy. Podszczuję Paców. Przynajmniej wszystkie

Скачать книгу


<p>57</p>

lubo (starop.) — chociaż.

<p>58</p>

indygenat (daw.) — przyznanie obcokrajowcowi obywatelstwa kraju, w którym przebywa.

<p>59</p>

ku Mokotowu — w stronę Mokotowa.

<p>60</p>

chwila separationis — chwila rozdzielenia, rozstania.

<p>61</p>

tumult (daw.; z łac. tumultus: zgiełk, rozruch) — zamieszki (często na tle wyznaniowym); zamieszanie, zamęt; tu forma zdr.: tumulcik.