Скачать книгу

dam Mickiewicz

      Bajki

      ŻABY i ICH KRÓLE

      Rzeczpospolita żabska wodami i lądem

      Szerzyła się od wieków, a stalą nierządem.

      Tam każda obywatelka,

      Mała, czy wielka,

      Gdzie chciała, mogła skakać,

      Karmić się i ikrzyć

      Ten zbytek swobód w końcu zaczynał się przykrzyć.

      Zauważyły, że sąsiednie państwa

      Używają pod królmi rządnego poddaństwa,

      Że lew panem czworonogów,

      Orzeł nad ptaki,

      U pszczół jest królowa ula;

      A więc w krzyk do Jowisza:

      „Królu! ojcze Bogów,

      Dajże i nam króla—króla!”

      Powolny bóg wszechżabstwu na króla użycza

      Małego jako Łokiet Kija Kijowicza.

      Spadł Kij i pluskiem wszemu obwieścił się błotu.

      Struchlały żaby na ten majestat łoskotu.

      Milczą, dzień i noc, ledwie śmiejąc dychać,

      Nazajutrz jedna drugiej pytają: „Co słychać?

      Czy niema co od króla?” Aż śmielsze i starsze

      Ruszają przed oblicze stawić się monarsze.

      Zrazu zdala, w bojaźni, by się nie narazić;

      Potem, przemógłszy te strachy,

      Brat za brat z królem biorą się pod pachy

      I zaczynają na kark mu włazić.

      „Toż to taki ma być król?… Najjaśniejszy Bela,

      Nie wiele z niego będziem mieć wesela;

      Król, co po karku bezkarnie go gładzim,

      Niechaj nam abdykuje zaraz, niedołęga!

      Potrzebna nam jest władza, ale władza tęga!”

      Bóg, gdy ta nowa skargażab, niebo przebija,

      Zdegradował króla Kija,

      A zamianował węża królem żabim.

      Ten pełzacz, pływacz i biegacz,

      Podsłuchiwacz i dostrzegacz,

      Wszędzie wziera pod wodę, pod kamienie, pod pnie,

      Wszędzie szuka nadużyć i karze okropnie.

      Arystokracja naprzód gryziona jest żabia,

      Że się nadyma i zbyt się utłuszcza;

      Gryziony potom chudy lud, że nie zarabia

      I że się na dno biedy opuszcza;

      Gryzione są krzykacze, że wrzeszczą namiętnie,

      Gryzieni cisi, że śmią siedzieć obojętnie.

      Tak gryząc je swobodnie, wąż do dziś dnia hula,

      A rzeczpospolita żab bolesnemi skwierki

      Do dziś dnia woła o innego króla,

      Lecz bóg niechce się więcej mieszać w jej rozterki.

      KRÓL CHORY i LISY

             „Na ukaz jego lwiej mości,

             Dany do nas (z Jaskiniewska

             Zbójskiego, gdzie dla słabości

             Zdrowia ma jego królewska

             Mość pobyt) do gabinetu

             Ministrów, my z ich kompletu

             Zamianowani być przy nim

             Na służbie, wiadomo czynim:

             Po pierwsze: Z obywatelstwa

             Drapieżnego, tudzież stanu

             Bydlego, wybrać poselstwa

             Z tem, iżby wskutek uchwały

             Powiatów, one udały

             Się najjaśniejszemu panu

             Życzyć, w najpoddańszy sposób,

             Cojaknajdłuższego życia.

             Powtóre: posłów brać z osób

             Zaszczytnie nam znanych z tycia,

             Dan: rezydencya letnia

             Jaskiniewsk pierwszego kwietnia,

             Przyczem, ministra rozkazem,

             Postanowiono zarazem

             Posłom z ich towarzyszami,

             W tej podróży nadzwyczajnej,

             Kazać jechać z paszportami

             Ze lwiej kancelaryi tajnej;

             Zaczem niech się nikt nie waży,

             Ani w policyjnej straży,

             Ani nawet z dygnitarzy,

             Posła ukąsić lub drapnąć,

             A tem mniej w pół drogi capnąć.”

             Na ten rozkaz ode dworu,

             Baraństwo, tudzież stan ośli,

             Pierwsi sejmikować pośli;

             Pilnując się onych toru,

             Wszyscy inni z pól i z borów

             Zgromadzić się mają dzisia;

             Tylko jedna giełda lisia

             Wstrzymuje się od wyborów.

      Zkądże im ta taktyka i co jej powodem?

      Wydał to jeden stary urzędnik, lis rodem.

      „Uważam, rzekł, już dawno trop wszelkiego zwierza

      Przed i za Jaskiniewskiem; upewniam was o tem,

      Że pełno zewsząd śladów ku monarsze zmierza,

      Ale żadnego nie widać z powrotem.”

      PRZYJACIELE

      Nie masz teraz prawdziwej przyjaźni na świecie;

      Ostatni znam jej przykład w oszmianskim powiecie.

      Tam żył Mieszek, kum Leszka i kum Mieszka, Leszek,—

      Z tych, co to: gdzie ty, tam ja, co moje, to twoje.

      Mówiono o nich, że gdy znaleźli orzeszek,

      Ziarnko dzielili na dwoje;

      Słowem tacy przyjaciele,

      Jakich i wtenczas liczono nie wiele,

      Rzekłbyś dwójduch w jednem ciele.

      O tej swojej przyjaźni raz w cieniu dąbrowy

      Kiedy gadali, łącząc swoje czułe mowy

      Do kukań zozul i krakań gawronich,—

      Alić ryknęło raptem coś koło nich.

      Leszek na dąb; nuż po pniu skakać jak dzięciolek.

      Mieszek tej sztuki nie umie,

      Tylko wyciąga z dołu ręce i „Kumie!”

      Kum już wylazł na wierzchołek.

      Ledwie Mieszkowi był czas zmróżyć oczy,

      Zbladnąć, paść na twarz, a już niedźwiedź kroczy,

      Trafia na czoło, maca, jak trup leży…

      Wnosi, że to nieboszczyk i że już nie świeży,

      Więc, mruknąwszy ze wzgardą,

Скачать книгу