Скачать книгу

oczy podniósł, i toż na parkanie

      Stała młoda dziewczyna – białe jéj ubranie

      Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,

      Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.

      W takiém Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,

      W takiém nigdy niebywa od męsczyzn widziana;

      Więc choć świadka niemiała, założyła ręce

      Na piersiach, przydawając zasłony sukience.

      Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe

      Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,

      Dziwnie ozdabiał głowę, bo od słońca blasku

      Świecił się, jak korona na świętych obrasku.

      Twarzy niebyło widać, zwrócona na pole

      Szukała kogoś okiem, daleko, na dole;

      Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,

      Juk biały ptak zleciała s parkanu na błonie,

      I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,

      I po desce opartéj o ścianę komnaty,

      Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca,

      Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.

      Nócąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła;

      W tém ujrzała młodzieńca i z rąk jéj wypadła

      Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.

      Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,

      Jak obłok gdy z jutrzenką napotka się ranną;

      Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,

      Chciał coś mówić, przepraszać, tylko się ukłonił

      I cofnął się; dziewica krzyknęła boleśnie,

      Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;

      Podróżny zląkł się, spojrzał, lecz już jéj niebyło,

      Wyszedł zmieszany i czuł że serce mu biło

      Głośno, i sam niewiedział czy go miało śmieszyć

      To dziwaczne spotkanie, czy wstydzie, czy cieszyć.

      Tymczasem na folwarku nieuszło baczności,

      Ze przed ganek zajechał któryś z nowych gości.

      Już konie w stajnię wzięto, już im hojnie dano

      Jako w porządnym domu i obrok i siano:

      Bo Sędzia nigdy niechciał, według nowéj mody,

      Odsyłać konie gości żydom do gospody,

      Słudzy niewyszli witac, ale niemyśl wcale

      Aby w domu Sędziego służono niedbale;

      Słudzy czekają nim się Pan Wojski ubierze,

      Który teraz za domem urządzał wieczerzę.

      On Pana zastępuje i on w niebytności

      Pana, zwykł sam przyjmować i zabawiać gości;

      (Daleki krewny pański i przyjaciel domu).

      Widząc gościa na folwark dążył pokryjomu;

      (Bo niemógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie,)

      Wdział więc jak mógł najprędzéj niedzielne ubranie

      Nagotowane z rano, bo od rana wiedział,

      Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.

      Pan Wojski poznał zdala, ręce roskrzyżował

      I s krzykiem podróżnego ściskał i całował;

      Zaczęła się ta prętka, zmieszana rozmowa,

      W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa

      Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,

      Wykrzykników i westchnień i nowych powitań.

      Gdy się Pan Wojski dosyć napytał, nabadał,

      Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.

      «Dobrze mój Tadeuszu,» (bo tak nazywano

      Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano

      Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził,}

      «Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził

      Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.

      Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;

      Jest s czego wybrać; u nas towarzystwo liczne

      Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne,

      Dla skończenia dawnego z Panem Hrabią sporu,

      I Pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;

      Podkomorzy już zjechał z żoną i s córkami.

      Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,

      A starzy i kobiety żniwo oglądają

      Pod lasem, i tam pewnie na młodzież czekają.

      Pójdziemy jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy

      Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy.»

      Pan Wojski s Tadeuszem idą pod las drogą

      I jeszcze się dowoli nagadać niemogą.

      Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,

      Mniéj silnie ale szerzéj niż we dnie świeciło,

      Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze

      Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze

      Na spoczynek powraca: już krąg promienisty

      Spuszcza się na wierzch boru, i już pomrok mglisty

      Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,

      Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;

      I bór czernił się nakształt ogromnego gmachu,

      Słońce nad niém czerwone jak pożar na dachu;

      Wtém zapadło do głębi; jeszcze przez konary

      Błysnęło, jako świeca przez okienic szpary,

      I zgasło. I wnet sierpy gromadnie dzwoniące

      We zbożach, i grabliska suwane po łące,

      Ucichły i stanęły: tak Pan Sędzia każe,

      U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.

      «Pan świata wié jak długo pracować potrzeba;

      «Słońce Jego robotnik kiedy znidzie z nieba,

      «Czas i ziemianinowi ustępować s pola.»

      Tak zwykł mawiać Pan Sędzia; a Sędziego wola

      Była Ekonomowi poczciwemu święta.

      Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto

      Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły;

      Cieszą się z niezwyczajnéj ich lekkości woły.

      Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,

      Wesoło lecz w porządku; naprzód dzieci małe

      Z dozorcą, potem Sędzia szedł s Podkomorzyną,

      Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną;

      Panny tuż za starszemi, a młodzież na boku;

      Panny

Скачать книгу