ТОП просматриваемых книг сайта:
Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Читать онлайн.Название Otwarte drzwi
Год выпуска 0
isbn 978-83-8147-802-1
Автор произведения Marta Maciaszek
Жанр Крутой детектив
Издательство OSDW Azymut
– Ja, ja… – Mimo że tak wiele myśli kłębiło się w mojej głowie od dnia, kiedy byłem z Emilie w szpitalu, i tyle rzeczy chciałem mu wykrzyczeć, tym razem nie byłem w stanie wykrztusić z siebie nawet jednego słowa.
A więc tak wyglądasz – pomyślałem.
– Czego chcesz, brudasie? – zapytał i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
Szukałem odpowiedzi na jego pytanie, starając się zignorować, że Gordon mnie obraził, mając nadzieję, że nim znowu usłyszę coś podobnego i będę musiał również posłać w jego stronę obelgę, Emilie pojawi się za jego plecami i przedstawi mnie jako gościa, którego się dziś spodziewa. Stało się jednak inaczej. – A może ty jesteś tym chłopaczkiem, który pieprzy moją córkę, co? Pod moją nieobecność obraca ją jak szmacianą lalkę, aż dom się trzęsie. Może jest lepsza od swojej matki? Nie spodziewałbym się po mojej córce, że zada się z takim brudasem i prostakiem, bo na mądrego nie wyglądasz. – Spojrzał na mnie, a nie mając pewności, że obraża właściwą osobę, spytał: – To nie ty?
– Yyy – odpowiedziałem i poczułem, jak do ust napływa mi gęsta ślina.
– Nie ma tej małej dziwki. – Gordon, mimo że nie udzieliłem mu jasnej odpowiedzi, najwyraźniej uznał mnie za zaproszonego gościa i mówił dalej: – Liczyła na wielkie przyjęcie w domu tatusia, ale się pomyliła. Jak będzie miała swój dom, to będzie sobie urządzała imprezki, ale tu? Po moim trupie.
– Rozumiem. – Starałem się zachować spokój, licząc na to, że mimo jego słów Emilie jest w domu i za chwilkę ją zobaczę.
– To co, dobra jest w te klocki czy nie? – spytał po chwili, wyciągając przed siebie ręce i kołysząc biodrami raz w przód raz w tył.
– Bardzo – odpowiedziałem i zobaczyłem wściekłość na jego twarzy, po chwili przeradzającą się w jego typowy szyderczy uśmiech.
– Moja szkoła.
– Ty… – Zanim zdążyłem skończyć, usłyszałem:
– Wiesz co? Miło mi się z tobą rozmawia, ale mam do ciebie prośbę. Nie pokazuj mi się tu więcej, rozumiesz? Nie zbliżaj się do mojej córki. To jest mała kurwa, ale zasługuje na kogoś lepszego od takiego zwykłego ścierwa jak ty.
Kiedy słowo „ścierwo” dostało się najpierw do moich uszu, a potem myśli, ogarnęła mnie wściekłość przypominająca tę, którą wywoływał we mnie śmierdzący więzienny strażnik. Zachowując jednak spokój, powiedziałem:
– Rozumiem. Mogę ci obiecać, że mnie więcej nie zobaczysz, ale zapamiętasz na całe życie.
I w tej samej sekundzie, kiedy podniosłem stopę, by zrobić krok w stronę Gordona, światła przejeżdżającego na ulicy samochodu oślepiły go, a ja wykorzystując moment, zbliżyłem się do niego i wepchnąłem do domu.
– Co jest? – zapytał nerwowo, nie spodziewając się żadnego ruchu z mojej strony.
Nie siląc się na jakąkolwiek odpowiedź, złożyłem dłoń w pięść i wymierzyłem prosto w jego szczękę.
– Pomocy! – krzyknął Gordon, a ja ignorując jego słowa, poprawiłem cios, trafiając w sam środek twarzy. Ten zachwiał się na nogach, próbując dosięgnąć mnie swoją wielką łapą. Kiedy zobaczyłem, że z nosa popłynęła mu strużka krwi, złapał się za twarz, próbując jednocześnie wołać o pomoc. – Ten człowiek… On chce mnie zabić! Policja… – Zanim skończył, ja z całej siły uderzyłem go w brzuch i upadł na podłogę. Nie wiem, czy wymierzone przeze mnie ciosy osłabiły go tak bardzo, że mimo starań nie mógł się podnieść, czy nie chciał podejmować ze mną walki, bo czuł się słabszy. Stałem i czekałem, aż podniesie głowę i choć rzuci w moją stronę kilka obraźliwych epitetów. Nie zrobił tego. Podszedłem więc do niego i chwytając za włosy, uniosłem jego głowę i spojrzałem na zakrwawioną twarz:
– Emilie jest dobra w te klocki – szepnąłem z uśmiechem i zobaczyłem w jego oczach wściekłość. Próbował podnieść rękę, aby mnie dosięgnąć, lecz ja odsunąłem się w stronę drzwi. Trzymając dłoń na klamce, najbardziej życzliwie, jak potrafiłem, rzuciłem: – Wesołych Świąt.
– Wesołych Świąt, Richardzie Gordon – powtórzyłem, znajdując się na ulicy. Światła choinek odbijały się w oknach domów. Patrząc do ich wnętrza, uśmiechnąłem się na widok ludzi siedzących przy stole i rozmawiających z pełnymi ustami. Mimo złości, którą czułem przed chwilą wszystkimi swoimi zmysłami, ogarnął mnie dziwny spokój i lekkie zmęczenie. Mógłbym porównać to do odczucia, jakie prawdopodobnie ma bokser schodzący z ringu po zwycięskiej walce. Spokój i zmęczenie. Po chwili zobaczyłem biegnącą w moją stronę dziewczynę, ubraną w ciemny płaszcz i wełnianą czapkę.
– Emilie – szepnąłem i przyspieszyłem kroku. Chciałem jak najszybciej dostać się do domu. Miałem nadzieję, że zastanę ją tam czekającą na mnie.
– Wiedziałam, że nie przyjdziesz – powiedziała radośnie Emilie, wchodząc do mojego domu. Za nią stała nienaturalnie uśmiechnięta ciotka Klementyna.
– Już tak dobrze mnie znasz? – zapytałem, gdy zamknąłem za nimi drzwi.
Schyliłem się i odsunąłem stojące w przedpokoju swoje buty, zostawiając na podłodze mokrą plamę. Mój wzrok spotkał się z Emilie, lecz ta nie pytając o nic, rzuciła:
– Poczęstuj ciocię kompocikiem z suszonych śliweczek.
– Ty mała, przebiegła żmijo, chcesz, żebym dzisiejszej nocy spłonął na stosie? – szepnąłem wprost do ucha Emilie. Miałem nadzieję, że nie usłyszy tego ciocia.
– Co w sosie? Co w sosie?
Ciotka Klementyna była zachwycona kuchnią polską nie mniej niż Emilie. Mówiła, że nigdy wcześniej nie jadła pierogów z kapustą i grzybami, podczas gdy po latach spędzonych we Francji wydawało jej się, że wszystkie najlepsze potrawy poznała i jadła właśnie tam. Oczywiście wspominając o tym, wymieniała dziwnie brzmiące francuskie przysmaki, składniki, z których się je przyrządza oraz smaki lądujące na podniebieniu, wywołujące absolutną rozkosz i przyjemność. Oczywiście co kilka słów używała słowa „ba”, ale ja tym razem nie starałem się ich liczyć, bo głowę zajętą miałem Gordonem. Zastanawiałem się, czy nie zrobiłem mu krzywdy, czy wezwał karetkę, czy uda mi się spełnić swoją obietnicę i nigdy więcej się z nim nie spotkać. Emilie zauważyła, że jestem chyba lekko znudzony lub zmęczony i powiedziała do ciotki:
– Ciociu, nie oglądasz dziś swojego serialu?
– Ba, naturalnie, że oglądam. A to już?
– Chyba tak.
– Weźmy to ciasto do salonu – zaproponowała ciocia i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wzięła w dłonie talerz i wyszła z kuchni. Ja i Emilie podążyliśmy za nią i usiedliśmy na kanapie. Serial właśnie się zaczął. Słuchałem, jak kobiety wymieniają między sobą uwagi, że ta aktorka powinna już iść na emeryturę, bo ma więcej zmarszczek od Klementyny, że ten aktor ostatnio się rozwiódł i ma młodszą o trzydzieści lat od siebie kobietę, że skoro dziś są urodziny panny Zet, to na pewno będą rzucać się tortem, bo to najlepszy angielski żart i… zacząłem robić się senny. Oparłem głowę na dłoniach i zamknąłem oczy. Rozmowy Emilie z Klementyną robiły się coraz cichsze.
W tafli wody zobaczyłem