Скачать книгу

wyda się, że zniknęli, Cyneric zacznie myśleć o ponownym ożenku. Jeśli żona uciekała z innym, małżeństwo stawało się nieważne. Kościołowi mogło się to nie podobać, ale taki był zwyczaj. Sunni mówiła, że w ciągu kilku tygodni Cyneric uda się na wieś i znajdzie przymierającą głodem rodzinę z ładną czternastoletnią córką. Edgar zastanawiał się, po co mu nowa żona, skoro według Sunni łóżkowe sprawy niewiele go interesowały.

      – Musi mieć kogoś, kim będzie mógł pomiatać – mówiła. – A problem ze mną jest taki, że jestem wystarczająco dorosła, żeby nim pogardzać.

      Cyneric nie będzie ich ścigał, nawet jeśli się dowie, gdzie się ukrywają, co prawdopodobnie nieprędko się wyda.

      – A jeżeli się mylimy i nas odnajdzie, spiorę go na kwaśne jabłko – zagroził Edgar. Sunni miała taką minę, jakby uważała jego słowa za czcze przechwałki, i nie myliła się. – Ale pewnie nie dojdzie do tego – dodał więc pospiesznie.

      Dopłynąwszy na drugą stronę zatoki, wciągnął łódź na brzeg i zawiązał linę cumowniczą wokół głazu. Słyszał śpiew mnichów i ich modlitwy. Klasztor znajdował się nieopodal, a kilkaset jardów dalej stała chata Cynerica i Sunni.

      Edgar usiadł na piasku i wpatrzony w ciemne morze i niebo, rozmyślał o ukochanej. Czy wymknie się z domu równie łatwo jak on? A jeśli Cyneric się obudzi i ją zatrzyma? Może wywiązać się awantura. Nagle ogarnęła go przemożna chęć, żeby zmienić plan i pójść po Sunni.

      Z trudem się powstrzymał. Wiedział, że dziewczyna lepiej poradzi sobie sama. Pijany Cyneric spał twardo, a ona poruszała się cicho jak kotka. Zamierzała położyć się do łóżka w jedynej ozdobie, jaką miała – misternie rzeźbionym srebrnym kółku zawieszonym na skórzanym rzemyku. W sakiewce u pasa miała igłę i nić, a także haftowaną płócienną obręcz na głowę, którą zakładała na wyjątkowe okazje. Podobnie jak Edgar, mogła wymknąć się z domu w ciągu kilku sekund.

      Niebawem tu będzie, z oczami błyszczącymi z podniecenia i gibkim ciałem spragnionym jego dotyku. Padną sobie w objęcia i tuląc się do siebie, pocałują się namiętnie, a gdy już nacieszą się sobą, Sunni wejdzie do łodzi, którą on zepchnie do wody, i oboje popłyną ku wolności. Pomyślał, że gdy będą już daleko od brzegu, znowu ją pocałuje. Kiedy będą mogli się kochać? Sunni była równie niecierpliwa jak on. Może wrzuci do wody obwiązany liną kamień, którego używał jako kotwicy, i zlegną na dnie, pod ławką wioślarską. Będzie im trochę niewygodnie, ale jakie to miało znaczenie? Łódź zakołysze się na falach, a oni poczują na nagiej skórze ciepłe promienie wschodzącego słońca.

      Choć może rozsądniej byłoby rozwinąć żagiel, oddalić się od miasta na bezpieczną odległość i dopiero wtedy zarzucić kamień kotwiczny. Chciał odpłynąć jak najdalej, nim słońce stanie wysoko na niebie. Wiedział, że nie będzie to łatwe, kiedy Sunni znajdzie się tak blisko, wpatrzona w niego i uśmiechnięta. Przede wszystkim jednak chciał, żeby oboje byli bezpieczni.

      Postanowili, że gdy dotrą do nowego domu, powiedzą, że są małżeństwem. Jeszcze nigdy nie spędzili nocy we wspólnym łożu. Od dziś co wieczór będą razem jeść kolację i zasypiać, tuląc się, a rankiem uśmiechać się do siebie znacząco.

      Zobaczył błysk światła na horyzoncie – znak, że niedługo zacznie świtać. Lada chwila Sunni powinna tu być.

      Na myśl o swojej rodzinie poczuł smutek. Wyobrażał sobie życie bez braci, którzy nadal traktowali go jak głupiego młokosa i próbowali udawać, że są od niego mądrzejsi. Będzie jednak tęsknił za ojcem, przez całe życie powtarzającym mu rzeczy, których on nigdy nie zapomni, na przykład: „Bez względu na to, jak dobrze spasujesz klepki, łączenie jest zawsze najsłabszym punktem”. Na myśl, że porzuca matkę, łzy napłynęły mu do oczu. Była silną kobietą; w trudnych chwilach nie utyskiwała na swój los, lecz stawiała mu czoło. Trzy lata temu, kiedy ojciec zapadł na poty i omal nie umarł, to ona przejęła obowiązki. Mówiła chłopcom, co mają robić, ściągała długi i dbała o to, by klienci nie rezygnowali z zamówień. Potrafiła przewodzić, i to nie tylko rodzinie. Ojciec był jednym z dwunastu starszych Combe, ale to matka poprowadziła mieszkańców, gdy tan Wigelm próbował podnieść komorne.

      Myśl o porzuceniu rodziny byłaby nie do zniesienia, gdyby nie to, że Edgara czekała przyszłość u boku Sunni.

      W bladym świetle dostrzegł na wodzie coś dziwnego. Wzrok miał dobry, nawykły do wypatrywania statków, i z daleka potrafił odróżnić kadłub od wysokiej fali albo nisko wiszącej chmury, teraz jednak nie wiedział, na co patrzy. Wytężył słuch, lecz wychwycił jedynie chlupot fal omywających piaszczystą plażę.

      Po chwili wydało mu się, że dostrzegł łeb potwora, i zdjął go strach. Na tle jaśniejącego nieba ujrzał coś przypominającego spiczaste uszy, wielkie szczęki i długą szyję.

      W końcu dotarło do niego, że to, na co patrzy, jest gorsze od potwora. Była to łódź wikingów ze smoczą głową zatkniętą na wysokiej dziobnicy.

      Kolejna łódź zamajaczyła w oddali, a po niej trzecia i czwarta. Żagle wydymały się na wzmagającym się południowo-wschodnim wietrze, gdy lekkie łodzie ślizgały się na falach. Edgar zerwał się na równe nogi.

      Wikingowie byli złodziejami, gwałcicielami i mordercami. Atakowali wzdłuż wybrzeży i w górze rzek. Palili miasta i wioski, zabierali wszystko, co zdołali unieść, i wyrzynali wszystkich z wyjątkiem młodych mężczyzn i kobiet, których brali jako jeńców i sprzedawali w niewolę.

      Edgar wahał się przez chwilę.

      Widział teraz dziesięć łodzi, a to znaczyło, że płynie ku nim co najmniej pięć setek wikińskich wojowników.

      Lecz czy to aby na pewno byli wikingowie? Inni szkutnicy wzorowali się na nich… sam tak robił. Potrafił jednak dostrzec różnicę: łodzie skandynawskich wojowników miały w sobie groźbę, której nie sposób było podrobić.

      Zresztą któż inny mógłby płynąć w takiej liczbie bladym świtem? Nie, Edgar nie miał wątpliwości.

      Do Combe nadciągało piekło.

      Musiał ostrzec Sunni. Gdyby dotarł do niej na czas, wciąż jeszcze mogliby zbiec.

      Ze wstydem uświadomił sobie, że to o niej pomyślał w pierwszej kolejności. Nie o rodzinie. Ich także musiał ostrzec. Mieszkali jednak na drugim końcu miasta. Najpierw odnajdzie Sunni.

      Zawrócił i pobiegł wzdłuż plaży, wypatrując na ścieżce na wpół ukrytych przeszkód. Po chwili zatrzymał się i obejrzał na zatokę. Przeraziło go to, jak szybko płyną wikińskie statki. Widział zbliżające się płonące pochodnie, których blask odbijał się w wodzie. Inne łodzie wciągano na brzeg. Już tu byli!

      Poruszali się bezszelestnie. Edgar pomyślał o modlących się mnichach, nieświadomych czekającego ich losu. Ich również powinien uprzedzić. Ale przecież nie mógł ostrzec wszystkich!

      A może mógł… Patrząc na wieżę kościoła, rysującą się na tle jaśniejącego nieba, pomyślał, że istnieje sposób, by ostrzec Sunni, swoją rodzinę, mnichów i całe miasto.

      Skręcił gwałtownie w stronę klasztoru. Z ciemności wyłonił się niski płotek i Edgar, nie zwalniając, przesadził go jednym susem. Lądując po drugiej stronie, zatoczył się, zaraz jednak odzyskał równowagę i popędził dalej.

      Dotarł do drzwi kościoła i obejrzał się. Klasztor zbudowano na niewielkim wzniesieniu, z którego roztaczał się widok na całe miasto i zatokę. Setki wikingów biegły przez płycizny ku plaży i dalej w stronę zabudowań. Zobaczył, jak kryty wyschniętą strzechą dach zajmuje się ogniem. A zaraz potem następny i jeszcze jeden. Edgar znał wszystkie

Скачать книгу