Скачать книгу

że musi zrobić wszystko, by ratować Revenge. Nawet nie dla siebie. Dla Julienne.

      Fjällbacka – wtedy

      W wieku zaledwie trzynastu lat miałam wrażenie, jakbym już znała życie. We Fjällbace wszystko było do przewidzenia. Dziesięć miesięcy spokoju, po których następowały dwa miesiące letniego chaosu. Wszyscy się znali, rok za rokiem przyjeżdżali wciąż ci sami wczasowicze. W domu też było po staremu. Biegaliśmy jak w kołowrotku dla chomika, w kółko i w kółko, bez możliwości wyjścia. Bez możliwości jakiejkolwiek zmiany.

      Kiedy siadaliśmy do kolacji, czułam, że to będzie jeden z tych znajomych wieczorów. Już po powrocie ze szkoły poczułam wódkę od taty.

      Nienawidziłam i jednocześnie kochałam nasz dom, który był domem rodzinnym mamy. Odziedziczyła go po moich dziadkach i wszystko, do czego byłam w nim przywiązana, było jej zasługą. Postarała się, żeby było miło i przytulnie, żeby było wszystko, co kojarzy się ze szczęśliwym, fajnym domem. Sfatygowany drewniany stół z czasów babci i dziadka. Białe lniane firanki uszyte przez mamę, bo dobrze szyła. Oprawiony obraz haftowany krzyżykami, który babcia dostała w prezencie ślubnym od prababci. Strome kręte schody z grubą liną zamiast poręczy, które nosiły ślady kilku pokoleń. Pokoiki o białych oknach ze szprosami. Kochałam to wszystko.

      Nienawidziłam za to śladów pozostawionych przez tatę. Nacięcia na blacie kuchennym. Odbicia na drzwiach do pokoju dziennego, które tata kopnął w napadzie pijackiej furii. Karnisz lekko wygięty od czasu, jak tata ściągnął firankę i owinął nią głowę mamy, aż Sebastian w końcu zebrał się na odwagę i oderwał go od niej.

      Kochałam kominek w pokoju dziennym. Ale zdjęcia były absolutnym szyderstwem. Rodzinne, ustawione tam przez mamę, marzenie o życiu, którego nie było. Uśmiechnięte zdjęcia mamy z tatą, moje i mojego starszego brata Sebastiana. Najchętniej bym je strąciła z gzymsu, ale nie chciałam robić przykrości mamie. Przecież to ze względu na nas próbowała podtrzymać swoje marzenie. Pewnego razu postawiła tam fotografię swojego brata. Jednak tata wpadł w szał na widok portretu wujka Egila i kiedy mama leżała w szpitalu, postarał się, żeby fotografia zniknęła.

      Brzuch mnie rozbolał od czekania na chwilę, gdy tata wybuchnie. Jak zwykle.

      Od mojego powrotu ze szkoły, czyli od kilku godzin, tkwił na swoim wysiedzianym fotelu przed telewizorem, który nawet nie był włączony, a poziom płynu w jego butelce explorera opadał coraz szybciej. Mama też wiedziała. Widziałam to po jej niespokojnych trzepocących ruchach. Bardzo się starała, szykując kolację, na którą składały się ulubione potrawy taty. Grube plastry boczku z brązową fasolą, smażoną cebulą i ziemniakami. I tarta z jabłkami i mocno ubitą śmietaną.

      Nikt z nas nie lubił boczku z fasolą, ale wiedzieliśmy, że musimy to zjeść. I wiedzieliśmy, że to i tak na nic. Osiągnęliśmy punkt krytyczny, teraz mogliśmy tylko – jak huśtawka – opaść na dół.

      Nikt się nie odzywał. W milczeniu nakryliśmy do stołu, biorąc najlepszą porcelanę i serwetki, które złożyłam w kształcie wachlarzy. Tata nie zwracał uwagi na takie rzeczy, ale pozwalaliśmy mamie wierzyć, że to może pomóc. Że tata doceni, że tak ładnie to zrobiliśmy, że mama ugotowała pyszny obiad i to poruszy go na tyle, żeby dał spokój. Po prostu. Niechby huśtawka wróciła do swojego wyjściowego położenia. Ale tata nie miał w sobie nic takiego, co dałoby się poruszyć. Wzruszyć. Samą pustkę. Nicość.

      – Gösta, kolacja na stole.

      Głos mamy zadrżał, chociaż usiłowała mówić lekkim tonem. Ostrożnie poprawiła ręką fryzurę. Postarała się. Upięła włosy, włożyła bluzkę i ładne spodnie.

      Nałożyła mu na talerz tyle boczku, ile lubił. W dokładnej proporcji do fasoli, ziemniaków i smażonej cebuli. Tata wpatrywał się w talerz. Długo, za długo. Wszyscy troje wiedzieliśmy, co to znaczy. Ja, mama, Sebastian.

      Siedzieliśmy jak sparaliżowani w tym więzieniu, w którym Sebastian i ja tkwiliśmy od urodzenia. A mama odkąd poznała tatę. Znieruchomieliśmy, podczas gdy tata patrzył na swój talerz. Następnie powoli, jak na zwolnionych obrotach, nabrał pełną garść jedzenia. Boczku, fasoli i ziemniaków. Udało mu się nabrać wszystkiego po trochu do tej swojej wielkiej łapy. Drugą ręką chwycił mamę mocno za włosy, za fryzurę, nad którą tak się napracowała. A potem wcisnął jej jedzenie w twarz. I rozgniatał je powoli, starannie.

      Mama nie reagowała. Wiedziała, że to jej jedyna szansa. Ale i ja, i Sebastian wiedzieliśmy, że to nie pomoże. Miał za zimne spojrzenie, a butelka była zbyt pusta. Za mocno ją złapał za włosy. Nie mieliśmy odwagi patrzeć na nią. Ani na siebie.

      Tata podniósł się powoli. Wyszarpnął mamę z jej krzesła. Miała na twarzy resztki boczku i fasoli. Z piecyka wydobywał się zapach cukru i cynamonu, którymi posypała jabłkową tartę, taty ulubioną. Zastanawiałam się, co tata teraz zrobi, z której możliwości skorzysta. Mógł wybrać każdą część ciała mamy. Może wróci do którejś. Ręce miała złamane w pięciu miejscach. Nogi w dwóch. Żebra złamał jej przy trzech okazjach. Nos raz.

      Tamtego wieczoru tata widocznie chciał się wykazać kreatywnością, bo z całej siły docisnął zapaćkaną twarz mamy do blatu. Trafiła zębami w sam kant stołu. Usłyszeliśmy odgłos wyłamywania. Odprysk zęba omal nie trafił mnie w oko, na szczęście zatrzymał się na rzęsach, a potem wpadł do mojego talerza. Między ziarna fasoli.

      Sebastian drgnął, ale nie podniósł wzroku.

      – Jedzcie – powiedział tata.

      Zabraliśmy się do jedzenia. Odgarnęłam widelcem kawałek zęba mamy.

      Kawy?

      – Nie, dziękuję. Ale poproszę jeszcze szampana i czerwonego wina.

      – A ja poproszę kawę.

      Kerstin wzięła papierowy kubek z kawą od stewardesy, która zaraz poszła po zamówienie Faye.

      – Jak myślisz, kto to może być? – spytała Faye ze zmartwioną miną.

      – Nie potrafię zgadnąć, zresztą szkoda energii na zgadywanki, dopóki nie będziemy wiedziały więcej.

      – Nie rozumiem, jak mogłam być taka naiwna. Nawet mi do głowy nie przyszło, że pozostałe udziałowczynie mogłyby sprzedać swoje pakiety, nie uprzedzając mnie o tym.

      Kerstin uniosła brwi.

      – Ostrzegałam cię, że sprzedawanie tak dużej części firmy może być ryzykowne.

      – Wiem – odparła Faye niecierpliwie, oglądając się za stewardesą, która miała przynieść buteleczki wina. – Ale w tamtym momencie wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie. Tyle się działo wtedy z Jackiem i Julienne, potem proces, media. I śmierć Chris. Kapitał zabezpieczyłam, więc wierzyłam, że jako przewodnicząca zarządu zachowam kontrolę nad firmą.

      – W interesach nie wolno wierzyć – zauważyła Kerstin.

      – Wiem, że uwielbiasz, kiedy możesz powiedzieć: „a nie mówiłam?”, ale mogłabyś wziąć na wstrzymanie? Porozmawiajmy o czymś innym. Stresuje mnie, że siedzę w samolocie i nic nie mogę zrobić ani ustalić przed jutrzejszymi spotkaniami. Wystarczy, że zajmowałam się tym przez cały weekend.

      Wróciła stewardesa z buteleczką szampana i drugą, z czerwonym winem. Faye oddała w zamian dwie opróżnione, które stały na jej stoliku. Najpierw otworzyła szampana, a zimną z lodówki buteleczkę czerwonego wina zaczęła ogrzewać, wsunąwszy między uda.

      – Nie zapomnij go wypić – powiedziała sucho Kerstin, popijając kawę.

      – Jak już ustaliłyśmy, spotkania mamy dopiero jutro. Więc z czystym sumieniem utopię moje smutki w alkoholu. Właśnie, a ty nie powinnaś się napić? Skoro boisz się latać?

      – Dziękuję

Скачать книгу