Скачать книгу

spoglądała niespokojnie to na Faye, to na Julienne.

      – Nie rozumiem, po co ty wciąż tyle pracujesz. Zachowałaś sobie tylko dziesięć procent udziałów w Revenge, ale dzięki temu, co zarobiłaś na swoich akcjach, mogłabyś nie pracować do końca życia.

      Faye wzruszyła ramionami, dopiła espresso i odstawiła filiżankę na rattanowy stolik.

      – To prawda, i jakaś część mnie z przyjemnością zostałaby tu z wami. Ale wiesz, jaka jestem. Po tygodniu umarłabym z nudów. Poza tym Revenge to moje dziecko, bez względu na to, ile mam udziałów. No i wciąż jestem prezeską zarządu. Oprócz tego czuję się odpowiedzialna za kobiety, które kiedyś weszły do firmy, inwestując w nią, a teraz są właścicielkami akcji. One wtedy zaryzykowały, więc nadal chcę zarządzać firmą. Prawdę powiedziawszy, zastanawiam się nad odkupieniem większej liczby udziałów, gdyby któraś chciała sprzedać. Tak czy inaczej, zrobią dobry interes.

      Matka podniosła się lekko, gdy Julienne zrobiła nawrót przy krótszej ścianie basenu.

      – Tak, wiem, siostrzeństwo i tak dalej – powiedziała. – Mam o kobiecej lojalności trochę inne zdanie niż ty.

      – Mamo, teraz są nowe czasy. Kobiety trzymają ze sobą. Tak czy owak, Julienne nie ma nic przeciwko temu, że zrobię krótki wypad do Rzymu, wczoraj odbyłyśmy rozmowę na ten temat.

      – Jesteś dzielna, wiesz, że tak uważam, prawda? Że jestem z ciebie dumna?

      Faye chwyciła jej rękę.

      – Tak, wiem. Zaopiekuj się moją smarkulą, żeby się nie utopiła, a ja niedługo wrócę.

      Podeszła do córki, która na przemian to płynęła, to się krztusiła.

      – To pa, kochanie, jadę!

      – Pa…

      Znów się zakrztusiła, bo próbowała jednocześnie płynąć i machać ręką. Faye kątem oka zobaczyła jeszcze, jak matka pospieszyła do basenu.

      W salonie Faye chwyciła spakowaną walizkę, limuzyna, która miała zawieźć ją do Rzymu, na pewno już przyjechała. Podniosła piękną walizkę Louis Vuitton, żeby kółka nie porysowały ślicznej, zabejcowanej na ciemno podłogi, i skierowała się do drzwi. Minęła gabinet Kerstin, która siedziała wpatrzona w ekran, okulary do komputera zjechały jej jak zwykle na koniec nosa.

      – Puk, puk, wyjeżdżam.

      Kerstin nie podniosła wzroku, między brwiami miała głęboką zmarszczkę świadczącą o zatroskaniu.

      – Wszystko w porządku?

      Faye weszła do gabinetu i odstawiła walizkę.

      – Sama nie wiem… – odparła powoli Kerstin, nie patrząc na nią.

      – Nooo, zaniepokoiłaś mnie. Jakieś problemy z nową emisją akcji? Chodzi o wejście na rynek amerykański?

      Kerstin pokręciła głową.

      – Jeszcze nie wiem.

      – Jest się o co martwić?

      Kerstin zwlekała z odpowiedzią.

      – Jeszcze nie…

      Na dworze rozległ się klakson, Kerstin skinęła głową w stronę drzwi.

      – Jedź. Sfinalizuj transakcję w Rzymie. Potem pogadamy.

      – Ale…

      – To na pewno nic takiego.

      Kerstin uśmiechnęła się do niej uspokajająco, jednak idąc do ciężkich drewnianych drzwi, Faye nie mogła uwolnić się od wrażenia, że coś się dzieje, i to coś złego. Ale jakoś się to rozwiąże. Na pewno. Taka już była.

      Wsiadła, dała kierowcy znak ręką, by jechał, a potem otworzyła czekającą na nią buteleczkę. Samochód ruszył do Rzymu, a Faye w zamyśleniu popijała szampana.

      Faye przyjrzała się sobie w lustrze windy. Trzej panowie w garniturach spoglądali na nią z uznaniem. Otworzyła torebkę Chanel, zrobiła dzióbek i powoli, starannie umalowała usta szminką Revenge. Założyła za ucho blond kosmyk i zakręciła szminkę z wygrawerowanym R w momencie, gdy winda dotarła do westybulu, a panowie odsunęli się, robiąc przejście. Jej kroki odbiły się echem od białej marmurowej podłogi, a powiew nocnego powietrza zatrzepotał czerwoną sukienką, kiedy portier przytrzymał przed nią szklane drzwi.

      – Taksówkę, signora? – spytał.

      Z uśmiechem pokręciła głową i nie zwalniając, wyszła na chodnik, po czym skierowała się w prawo. Samochody stały, trąbiły, kierowcy klęli przy opuszczonych szybach.

      Faye rozkoszowała się poczuciem wolności, tym, że jest sama w mieście, gdzie zna niewiele osób i nikt nie może się niczego od niej domagać. Poczuciem, że jest wolna od odpowiedzialności i winy. Spotkanie z Giovannim, właścicielem małej rodzinnej firmy kosmetycznej, której wyroby miały uzupełnić istniejącą już linię produktów Revenge, poszło znakomicie. Do Giovanniego dotarło w końcu, że przekonując ją do przyjęcia swoich warunków, nie może stosować wobec niej władczych technik i męskiej dominacji, a wtedy spotkanie obróciło się na jej korzyść.

      Faye uwielbiała element gry w negocjacjach. Po drugiej stronie miała najczęściej do czynienia z mężczyznami, którzy ciągle popełniali ten sam błąd, mianowicie nie doceniali jej kompetencji tylko dlatego, że jest kobietą. W końcu musieli uznać swoją porażkę i wtedy reagowali na dwa sposoby. Jedni wychodzili ze spotkania, gotując się ze złości, utwierdzeni w swojej nienawiści do kobiet. A drudzy, zachwyceni jej pewnością siebie i umiejętnościami, wychodzili z wyraźnym wybrzuszeniem w spodniach, pytając, czy przyjmie zaproszenie na kolację.

      Był ciepły wieczór, Faye miała wrażenie, że miasto wokół niej wibruje, zaraz chwyci ją w objęcia wraz z jej tęsknotami. Spacerowała bez celu. Okazja się nadarzy, jeśli tylko pozwoli sobie poczuć całym ciałem puls miasta.

      Wkrótce będzie znów musiała założyć maskę i grać przypisaną rolę. Jednak dziś wieczorem może być, kim zechce. Szła przed siebie, aż dotarła do pięknego, brukowanego placu, a potem zagłębiła się w labiryncie uliczek.

      Pomyślała sobie, że trzeba się zatracić, by móc potem powstać.

      Z cienia wyłonił się mężczyzna, ochrypłym głosem oferował jakieś towary. Faye pokręciła głową. Przed sobą zobaczyła skąpane w żółtym świetle wielkie drzwi, które otworzyły się miękko przed czekającą parą. Mężczyzna i kobieta weszli do środka. Drzwi zamknęły się.

      Faye przystanęła i rozejrzała się, a potem podeszła. Był tam mały dzwonek. Nad nim kamera. Nacisnęła guzik i nasłuchiwała bezskutecznie sygnału. W końcu rozległ się trzask zamka i drzwi otworzyły się. Ukazało się ogromne pomieszczenie wypełnione pięknymi ludźmi i brzękiem kieliszków. Przed sobą miała szklaną ścianę, a za nią wspaniały taras.

      Znajdujące się kilometr dalej oświetlone ruiny Koloseum wyglądały jak rozbity statek kosmiczny.

      W wielkim lustrze w złotej oprawie widziała znajdujące się za jej plecami grupki wytwornie ubranych ludzi, pogrążonych w rozmowach. Młode kobiety, piękne i gustownie umalowane, w krótkich, eleganckich sukniach. Mężczyźni na ogół nieco starsi, również przystojni, promieniejący spokojem i tego rodzaju pewnością siebie, jaka często wynika z zamożności. Docierały do niej okruchy rozmów prowadzonych po włosku. Kieliszki były napełniane, opróżniane i napełniane ponownie.

      W pewnej odległości zobaczyła całującą się młodą parę. Faye przyglądała im się z fascynacją, wręcz nie mogła oderwać wzroku. Młodzi ludzie, w wieku około dwudziestu pięciu lat. On wysoki, przystojny na sposób włoski, z niegolonym zarostem, z którym było mu do twarzy, wydatnym

Скачать книгу