ТОП просматриваемых книг сайта:
Sześć pięter luksusu. Cezary Łazarewicz
Читать онлайн.Название Sześć pięter luksusu
Год выпуска 0
isbn 9788381910309
Автор произведения Cezary Łazarewicz
Серия Poza serią
Издательство PDW
Ci, co wmurowali puszkę, nie mieli wątpliwości, że wzięli udział w historycznym wydarzeniu, o którym przyszłe pokolenia będą chciały się dowiedzieć jeszcze więcej.
Ale puszka od stu lat czeka na swego odkrywcę.
Fotografia
Nie chodzi o jeszcze jeden sklep w Warszawie. To ma być coś zupełnie innego, czego Warszawa jeszcze nie widziała. Wielki dom towarowy, największy sklep w tej części Imperium. Jak wybudowany osiem lat temu angielski siedmiopiętrowy Harrods, jak otwarty sześć lat temu pięciopiętrowy niemiecki KaDeWe. Skoro udało się to Charlesowi Harrodsowi w Londynie, Adolfowi Jandorfowi w Berlinie, to dlaczego miałoby się nie udać Jabłkowskim w Warszawie? W mieście jest głośno nie tylko o nowym budynku, ale i o Jabłkowskich, którzy stają się najważniejszymi kupcami Imperium.
Uroczystość wmurowania kamienia węgielnego, 4 września 1913 roku
„Kurier Ilustrowany” nr 246, 5.09.1913
Na jedynej zachowanej fotografii (zrobił ją fotoreporter „Kuriera Ilustrowanego”) z uroczystości wmurowania puszki widać tłum posępnych mężczyzn (i zaledwie trzy kobiety) stojących na rozpoczętym wiosną placu budowy na tle rozpadającej się rudery, o którą opierają się drewniane rusztowania. Na niewyraźnym zdjęciu trudno dostrzec tę zapowiadaną potęgę, bo na razie prace zostały doprowadzone do drugiego piętra. Pięter ma być pięć. I jeszcze do tego ogromne piwnice.
„Elewacja frontowa przedstawia się bardzo ładnie i po wykończeniu budowli Warszawie przybędzie nowy, prawdziwie piękny gmach” – zauważa dziennikarz „Kuriera”.
W pierwszym rzędzie – w komży – ksiądz Wacław Bliziński, proboszcz z Liskowa. Przyjechał aż spod Kalisza, skąd wywodzi się ród Jabłkowskich. Jest społecznikiem, twórcą tajnych kompletów dla wiejskich dzieci i założycielem kas oszczędnościowych. Pozytywista. Wciąż powtarza, że na niepodległość nie można czekać z założonymi rękami (za sześć lat, gdy Polska pojawi się już na mapie, zostanie posłem i liderem Narodowego Zjednoczenia Ludowego, ważnej partii w polskim sejmie). To dla niego oczywiste, że dom towarowy, który budują Jabłkowscy, ma być czymś znacznie więcej niż tylko maszynką do zarabiania pieniędzy. To symbol RODZINY i jej siły, która po klęsce odradza się w wielkiej budowli i w wielkim przedsięwzięciu.
Obok księdza lekko łysiejący inżynier Piotr Drzewiecki, współzałożyciel Towarzystwa Akcyjnego. Zaufany braci, zarządza przedsięwzięciem. Uchodzi za geniusza finansjery. Studiował w Rosji, we Francji i w Stanach Zjednoczonych. Pisał podręczniki o zarządzaniu, zna się na biznesie i ma za sobą pasmo sukcesów gospodarczych, szacunek podwładnych oraz kolegów inżynierów (cztery lata później zostanie wybrany na pierwszego prezydenta niepodległej Warszawy). Jego Przedsiębiorstwo Budowy Maszyn i Urządzeń Sanitarnych Drzewiecki i Jeziorański kanalizuje budynek, zakłada ogrzewanie i doprowadza wodę. Być może część wynagrodzenia zgodziło się przyjąć w akcjach?
Blisko inżyniera Drzewieckiego stoi Józef Jabłkowski junior – najważniejszy z rodu. Ma wtedy pięćdziesiąt jeden lat, ubrany jest w jasny surdut i mocno ściska w dłoniach kapelusz. Patrzy prosto w obiektyw, jakby mówił: „to wszystko moja zasługa, ci wszyscy ludzie są tu dzięki mnie”.
Ale to samo mogłaby powiedzieć jego siostra Aniela, bo od jej małego sklepiku wszystko się zaczęło. Z tym że ją upchnięto gdzieś w dalszych rzędach. Stoi w tłumie, wśród tych niewyraźnych, rozmazanych twarzy. Nie sposób ją rozpoznać. Wiadomo jednak, że przed chwilą złożyła swój podpis na okolicznościowym cyrkularzu. To te wyraźne wielkie litery wykaligrafowane zaraz pod drobnym pismem księdza Blizińskiego.
Nie do rozpoznania na fotografii jest też architekt Franciszek Lilpop, jeden z trzech założycieli spółki spoza najbliższej rodziny Jabłkowskich. To on z Karolem Jankowskim zaprojektowali budynek przy Brackiej 25. Obaj uważani są za wybitnych architektów. O ich projekty biją się inwestorzy z całej Polski.
Obok Józefa Jabłkowskiego stoi brunet z wielkimi zakolami. Być może to Robert Geyer, młody niemiecki przemysłowiec z Łodzi i kolejny udziałowiec firmy. Byłaby niezła awantura, gdyby dowiedział się, że ktoś nazwał go Niemcem. Pochodzenia nie zmieni, ale przecież wszyscy wiedzą, że czuje się Polakiem, kocha Polskę i żyje tu z wyboru, a nie z konieczności. Przed rokiem wrócił do Łodzi z Drezna, gdzie studiował w szkole handlowej. Zaraz potem stryj wprowadził go do zarządu rodzinnego przedsiębiorstwa. Geyerowie to rodzina wpisana w historię Łodzi, bogacze i twórcy jej przemysłowej potęgi. Pod koniec XIX wieku znał ich każdy, kto w poszukiwaniu pracy dotarł do miasta. Mają fabryki, pałace i wille, ale budują też domy dla robotników, uczą i karmią ich dzieci.
Jak Geyer trafił do warszawskiej firmy Jabłkowskich? Niewykluczone, że przez znajomość z Józefem, który zaczynał swoją karierę zawodową w Łodzi od stanowiska zwykłego robotnika. Być może nawet w którejś z fabryk Geyerów?
(Wiele lat później miłość do Polski zabije Roberta Geyera. Po wybuchu wojny, w listopadzie 1939 roku na zebraniu zarządu Towarzystwa Akcyjnego powie, że niczego dobrego po Niemcach się nie spodziewa. I poprosi Jabłkowskich o przechowanie testamentu. Dwa tygodnie później zostanie zastrzelony przez Gestapo w swoim łódzkim mieszkaniu. Podobno za to, że nie chciał podpisać folkslisty).
Na zdjęciu są jeszcze dziesiątki twarzy, których nie sposób dopasować do nazwisk pod cyrkularzem. Skoro się podpisali i są na fotografii, muszą być dla firmy kimś ważnym.
Piotr Drzewiecki
Kilka minut po osiemnastej, gdy zamurowane miejsce z puszką tężeje, inżynier Piotr Drzewiecki wspina się na skleconą z desek trybunę, by w imieniu Towarzystwa Akcyjnego Domu Handlowego Towarowo-Konfekcyjnego Bracia Jabłkowscy opowiedzieć o firmie i ludziach, którzy ją tworzą. Reporter „Kuriera” notuje po łebkach, ale wiadomo, że Drzewiecki musiał wspomnieć o upadku Józefa Jabłkowskiego, seniora rodu, bez którego nie byłoby tej uroczystości. Musiał wspomnieć o ogromnym majątku i dworze w Cielcach pod Kaliszem, gdzie Józef wybudował swoją pierwszą cukrownię w Kongresówce, i o pozytywistycznej ideologii, która go napędzała. I o tym, że Józef Jabłkowski wierzył w ludzi, postęp, samoorganizację oraz pracę u podstaw; że był pierwszym wśród panów, który dostrzegł w chłopach coś więcej niż tylko tanią siłę roboczą, że uwolnił ich z poddaństwa, oddając każdej zatrudnionej u siebie rodzinie po kawałku ziemi; że budował szkoły dla wiejskich dzieci i zaganiał je do nauki.
Józef
Józef wierzył, że każdy sam wykuwa swój los. Założył z dwoma wspólnikami dom handlowo-rolniczy w Kaliszu, by po lepszej cenie sprzedawać plony ze swojego gospodarstwa. A gdy się okazało, że dla dalszego rozwoju firmy i regionu konieczna jest budowa linii kolejowej, podjął to wyzwanie. Napisał w tej sprawie do samego cara i w 1865 roku Aleksander II wydał zgodę na budowę drogi żelaznej łączącej linię warszawsko-wiedeńską (a konkretnie Koluszki) z Łodzią. Razem z bankierem Janem Blochem, zwanym królem kolei żelaznych, założył odpowiednią spółkę. W ciągu miesiąca spółka zebrała gigantyczną kwotę miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy rubli i równie błyskawicznie, bo w ciągu trzech miesięcy, zbudowała dwudziestosiedmiokilometrowy odcinek torów do Łodzi. Senior miał wtedy czterdzieści osiem lat, pomysły, energię. Był u szczytu swojej biznesowej kariery. Może snuł kolejne plany, nie wiedząc, że to już koniec.