ТОП просматриваемых книг сайта:
Kasrylewka. Szolem-Alejchem
Читать онлайн.Название Kasrylewka
Год выпуска 0
isbn
Автор произведения Szolem-Alejchem
Жанр Рассказы
Издательство Public Domain
Abramku! Abramku!
Owinu ty nasz!
Czemu ty nie prosisz
Elohenu nasz!
Albo nas wykopit,
Albo nas wyprosit,
Learcejnu naszu
Lezemlu naszu?
Gdy dochodzą do wykopit, wzmacniają głos. Melodia nabiera akcentu burzy i grozy. Gdy dochodzą do wyprosit, nagle miękną. Pochylają głowy i podnoszą ręce jak, nie przymierzając, pobożny kantor w Straszne Dni46 na podium. Przy słowach learcejnu naszu, lezemlu naszu zaczynają szlochać. Płaczą rzęsistymi łzami, zupełnie jak dzieci…
– Hej, hej – krzyczy ktoś i wyrywa się z tej grupy. Jest to Żyd, któremu czapka zsunęła się już zupełnie z głowy. Oczy kleją mu się do snu, a język plącze między zębami. – Co by to było, gdyby nam na przykład ni z tego, ni z owego, oddali Ziemię Izraela? Aha Jenkl, wyobrażasz to sobie? I co powiesz na to? Ty przecież znasz się trochę na tym.
– Erec Izrael47? – powiada Jenkl i wyciąga swoją długą szyję, aby poskrobać się pod kołnierzem. – Mówisz o Ziemi Świętej? Ach, byłoby to całkiem niezłe. – Powiadają, że coś w tej sprawie robią ci, no, jak ich tam nazywają? No, ci, ci…
– Syjoniści? – wtrącił się trzeci z grupy. – Ale to wszystko guzik! Nic z tego nie będzie.
– Dlaczego? Przecież w tym coś musi być. Musi być jakiś sens!
– Wiem chyba, co mówię. Nie znoszę czczego48 gadania. Wiesz przecież, że jeśli ja coś powiem, to jest to powiedziane.
– Wszyscyście osły! – wtrąca się jakiś rakowaty Żydek w błyszczącej kapocie. Mówi powoli. Cedzi każde słowo. Przykłada palce do nosa, usta wykrzywia na bok i uśmiecha się sam do siebie. Policzki mu płoną. – Durnie z was! Jakem Żyd. Skończone osły. Patrzę, przyglądam się wam i nic nie mówię. Przysłuchuję się temu, co mówicie. Syjoniści, szmoniści, wszystko to razem guzik z pętelką. Widzę, że nie macie zielonego pojęcia. Jeśli chcecie, to wam powiem, o co chodzi. A sprawa wygląda tak… Ale słuchajcie uważnie!
Bierze koniec bródki w usta, zamyka oczy i zaczyna rozmyślać. Trwa to bardzo długo. Potem zrywa się jakby ze snu i strzelając palcami zwraca się do gospodarza:
– Bądź pan taki dobry i podaj jeszcze jedną butelkę „wimoroziga”.
Rozdział V. Kasrylewski teatr
Wychodząc z winiarni spostrzegłem afisz, na którym widniały wydrukowane dużymi literami następujące słowa w języku żydowskim:
Po raz pierwszy w Kasrylewce!
Teatr Żydowski!
Prawdziwy Adler z Ameryki!
Największy komik świata!
Pękać będziecie ze śmiechu!
Takiej Baby Jachny49 od stworzenia świata nie było!
Drugiego takiego Hocmacha nie spotkacie!
Dziś gramy zupełnie nową operę: Kołdunia50!
Żydzi! Zostawcie wszystko, co macie!
Żydzi! Idźcie do teatru! Żydzi! Czeka was rozkosz!
Prędzej do kas!
Biegnijcie wraz!
U dołu afisza sygnatura. Reżyser, dyrygent, dyrektor – Adler we własnej osobie. Ten autentyczny, prawdziwy Adler z Ameryki. Największy komik świata.
– Nie wie pan, gdzie się mieści teatr żydowski? – zagaduję pewnego Żyda, który akurat przebiega z paczką towaru pod pachą.
– Żydowski, powiada pan, ale co? – zagadnięty przeze mnie Żyd zatrzymuje się w biegu i obrzuca mnie spojrzeniem od stóp do głowy.
– Teatr żydowski – wyjaśniam.
– Jaki teatr?
– Teatr – wyjaśniam dalej – w którym gra się.
– Kto tam gra?
– Adler – powiadam – gra tam.
– A który Adler?
– Adler, ten prawdziwy Adler.
– Skąd jest ten Adler?
– Z Ameryki.
– Z Ameryki? To co on tutaj robi?
– Gra w żydowskim teatrze.
– A cóż on gra?
– Kołdunię.
– A co to znaczy Kołdunia?
Mam już dość i chcę odejść. Nie puszcza mnie jednak. Chce, abym mu powiedział, co to jest Kołdunia i co to jest „trejater”. Kto to jest Adler, który przyjechał z Ameryki.
Odpowiadam mu, na ile to jest możliwe, dokładnie. Staram się wyjaśnić, co to takiego teatr, co to Kołdunia i kim jest Adler. Mój Żyd wysłuchuje mnie uważnie, kłania się, spluwa i bez pożegnania zmywa się.
– Chano-Bejlo, dokąd to pędzisz?
To jakaś kobieta krzyczy na całą ulicę. Nie wymawia litery r.
– Do tchejotchu – odpowiada kobieta, która również nie wymawia r, oprócz tego zamiast a mówi o. – O, ty nie idziesz do tchejotchu?
– Żeby ją szlag tchafił! Co powiesz na tę moją wielką panią, tę bogaczkę kaschylewską? – żali się pierwsza kobieta. – Moja pani chce, abym akuchat dziś oskubała i zchobiła gęś. A niech jej się zchobi czychak na… I jeszcze jej się zachciało usmażyć ją na smalcu. Oby ją w piekle smażono, Boże mój jedyny! Cały świat wali do tchejotchu, a ja mam być przywiązana do kuchni. Oby ją przywiązano za wszystkie cztechy łapy. Boże kochany!
– Po co jej słuchosz? Zo włosne pieniądze możesz iść, dokąd chcesz.
– Toteż wcale jej nie słucham. Lecę do domu, przebiecham się i z miejsca zasuwam do tchejotchu. Nawet gdyby miała się wściec.
Obydwie kobiety rozchodzą się, ja tymczasem mam z kim pójść do teatru. Kobieta rozgląda się i spostrzega, iż kroczę za nią. Zatrzymuje się, przez chwilę stoi bez ruchu i wnet kieruje się na prawo. Wtedy i ja skręcam w prawo. Wtedy ona w lewo. No to i ja w lewo. Ona zwalnia kroku. Ja w ślad za nią. Wtedy kobieta zaczyna biec. Tak, jak do pożaru.
– Co się stało? – dziwią się ludzie! – Dokąd lecisz? Bój się Boga!
– Jakiś nieszczęśliwy natręt – kobieta wskazuje na mnie. – Nie wiem, kto to jest.
W mig wokół nas tworzy się zbiegowisko. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Zaczynają wytykać mnie palcami. Akurat przejeżdża bałaguła51. Wskakuję do budy i każę się wieźć do teatru.
Przed teatrem pełno młodzieży. Chłopcy i dziewczęta przekomarzają się, śmieją. Padają słówka i słóweczka.
– Przepuśćcie pana dziedzica! – to o mnie. Śmiechu co niemiara.
– Ostrożnie! Jeszcze, nie daj Bóg, zgnieciecie mu kapelusz! – bractwo bawi się moim
46
47
48
49
50
51