Скачать книгу

i jegomość pan Stanisław Odrowąż Strasz wszedł majestatycznie z groźną miną do izby.

      – Matko najśliczniejsza… wie wszystko… – szepnął Czema na ucho Ostrorogowi.

      – Cóż, chłopcy, roztasowaliście się44. W skrzynkach groch z kapustą? Hhhrum.

      – Już poskładane podług rozkazu waszej miłości; może raczycie zajrzeć do skrzynek, jak porządnie wszystko leży: bielizna po jednej stronie, a…

      – Dobrze, dobrze; nie zapraszałbyś tak skwapliwie, gdyby co szwankowało.

      – Nie wie o niczym – mruknął Drohojowski.

      – A gdzież to Montwiłł? Raz na zawsze przykazowałem, po zachodzie słońca wychodzić nie wolno i basta.

      – Oooch… – dało się słyszeć stękanie za kapą komina – głowa mię tak strasznie rozbolała, więc ległem co niebądź zdrzemnąć się, za pozwoleniem waszej miłości.

      – Za moim? Kiedyżeś mnie o pozwolenie pytał? A ty, Czema, co się tak wciskasz za Mikołkę?

      – Nogawicęm rozdarł, proszę waszej miłości.

      – Pewnikiem z psikusów? Hhhrrrum.

      – Nie, widział się z Papacodą… – zaszemrało w stronie Bonera.

      – Na gwoździu zaczepiłem.

      – Oddaj w czas rano do szatni, to ci Salomeja albo Grzybowska naprawi. A przykażcie Kubie, coby was skoro świt pobudził; Szydłowiecki i Gedroyć jutro na służbie przy osobie miłościwej pani.

      – Za łaską pana ochmistrza, mógłbym się zapytać, którzy wraz z nami na pokoje iść mają?

      – Zbędna ciekawość; dowiesz się jutro. Zresztą drobnostka to, nie tajemnica. Herburt, Zbylitowski, Pieniążek, Stadnicki, Tarnowski, Zborowski, Korybut, Kazanowski, Bielski i Czarnkowski.

      – Dziękuję waszej miłości.

      – Barwa odświętna, ciżmy45 nowe, zachowanie jak najprzystojniejsze, bym się was nie powstydził!

      – Panie ochmistrzu, toć…

      – Milczeć! Wiem, co mówię. Niejednokrotnie już dochodzą mnie słuchy o nieokiełznanych swawolach waszych; nie próbujcie mej cierpliwości, bowiem wątła jest i łacno46 się zrywa. Jak wam to zresztą z dawna wiadome.

      – Wasza miłość nam przygania, zawżdy ino nam… wszak paziów jest dwustu!

      – Tamci stu dziewięćdziesięciu trzej to baranki bieluchne naprzeciw was; Boner jeden obstoi za czterdziestu.

      – Żebym ino złapał tego, co o mnie takowe oszczerstwa sieje!

      – Milczeć! Już ja was znam jak złe szelągi, niecnoty jedne! Gedroycia mniej, bo za krótki czas; że się ano was czepił od pierwszego wejrzenia, to mi starczy; poznał swój swego! Co się zasię tyczy nowego mieszkania, ostro przykazuję sprawiać się skromnie, przez hałasów, przez krzyków; w pobliskości są sypialnie panów medyków, komnaty panien dworskich.

      – Bóg łaskaw na sługi swoje… nie widział się z tą czarownicą.

      – Ale, nie, Krystek… chodź ino bliżej – rzekł pan ochmistrz i pokręcił za ucho nieszczęsnego Czemę – jakże to pieskowi signory Papacody? Amor… Kupido… nie pomnę.

      – Bo on mnie ugryzł do krwi! Niech wasza miłość pojrzy…

      – Ugryzł cię? A… to co inszego; ale po cóż kłamałeś, żeś rozdarł na gwoździu? Dzwonią na wieczerzę, marsz!

      I ruszył przodem, a chłopcy w podskokach za nim. Nie wszystkim jednak pilno było: Jędruś Boner i Krystek Czema wlekli się na ostatku, zawzięcie o czymś rozprawiając.

      – Jędrek… mojeś ty, pójdziesz ze mną do miasta jutro rano? Tyś mądry i sprawny do wszystkiego, a ja bym sobie nie dał rady.

      – Ehe, a Odmiwąs co na to?

      – Wżdy nie łazi za mną jak niańka; służby jutro nie mam, skoczymy do miasta jak po ogień i w te pędy z powrotem.

      – Ino, jak… tego… to drzwi zasuń dobrze, coby cię kto nie spłoszył.

      – To się wie; Szydłowiecki i Gedroyć na pokojach królowej, Montwiłł nikomu nie wadzi, ino mu spanie w głowie, Jasiek z Mikołką mają iść na palcaty47 do tamtych, a my dwaj… no bo mi pomożesz i przy robocie, prawda?

      – A jakże; nie pomógłbym? Naczynie jakie dobre masz?

      – Jak będziemy wracali z miasta, można będzie kupić garnek po drodze.

      – U Kasprowej?

      – Lepiej u Maguliny, co pod Długoszowym domem z garnkami siedzi; prosto od niej skoczymy na górę i jużeśmy w domu.

      – Słuchaj no, o kiełbasie nie zabacz48.

      – Ho, ho, kupię choć z pół łokcia.

      – Czy się ino da zwabić?

      – Ij… kiełbasa wszystko sprawi; zobaczysz, jak mnie umiłuje, ino gwizdnę, przyleci, a potem… chi, chi, chi… żeby się tylko udało!

      – Co się nie ma udać? Dołoży się wszelkiego starania; no już moja głowa w tym, że go i rodzona matka nie pozna.

      Rozdział I. Figiel Krzysztofa Czemy

      Już od pierwszych chwil przybycia swego do Polski założyła sobie królowa Bona szereg zmian, upiększeń, przeróbek w starej, wiekowym trwaniem czcigodnej siedzibie Piastów i Jagiellonów, a Zygmunt, zakochany w młodziutkiej żonie, wszystkim jej zachciankom przytakiwał, na wszystkie nowości pozwalał.

      Jak już z rozmowy chłopców dowiedzieli się czytelnicy, pierwotna liczba paziów pomnożona została blisko dwadzieścia razy; najstarsze części zamku burzono, by na ich miejsce wznieść nową, piękną budowlę, pałac w stylu Odrodzenia.

      I urodzajne sady, rozsiadłe od wieków na stokach wawelskiej góry, nie znalazły łaski przed obliczem młodej pani. Stare grusze i jabłonie w pobliżu komnat królowej padły w pierwszym zaraz roku pod ciosami siekiery, a ogrodnicy włoscy sadzili co wiosnę i co jesień z niezmiernym trudem sprowadzane krzewy południowe, kopali sadzawki, urządzali fontanny, grupowali piękne klomby, a w cieniu wonnych krzaków migdału wyznaczali miejsca na ławki, które znów kamieniarze, ociosawszy foremnie, jak najśpieszniej wkopywali w ziemię.

      Na szczęście, wirydarzyk maleńki, ulubiony zakątek królowej Barbary Zapolyi, wciśnięty w załomie góry u stóp Baszty Sandomierskiej, uszedł bacznych oczu ogrodników, czyli też może jedno słówko z ust króla powstrzymało ich zapał, dość że parę lip rozłożystych, jabłonka, śliwek i wiśni kilka ocalało od śmierci, a w miejscach do słońca zwróconych kwitły konwalie wiosenną porą, później róże, lilie, malwy i ostróżki na grządkach, a w głębi pod murem srebrzystozielone mięty, ruta drobnolistna i fiołkowe główki macierzanek.

      W tym to ustronnym ogródku bawiły się całymi dniami sierotki po Barbarze, malutkie królewny Jadwiga i Anna, pod dozorem pani Szczepanowej, starej doświadczonej służebnej, która jeszcze nieboszczkę królowę była wyniańczyła.

      Gdy w roku 1520 umarła młodsza dziecinka, czteroletnia księżniczka Anna, starsza Jadwiga, nieco zaniedbana przez obojętną macochę, rosła swobodnie pod opieką najzacniejszej i całą duszą przywiązanej niańki, która jednak mimo najlepszej woli nie umiała wychowywać córki królewskiej tak, jak tego jej wysokie urodzenie i przyszłe stanowisko wymagało. Pani Szczepanowa była kobietą

Скачать книгу


<p>44</p>

roztasować – tu: rozpakować. [przypis edytorski]

<p>45</p>

ciżmy – daw. rodzaj obuwia o czubkach wywiniętych nieco w górę. [przypis edytorski]

<p>46</p>

łacno (daw.) – szybko, łatwo. [przypis edytorski]

<p>47</p>

palcat – kij bojowy, broń ćwiczebna przy nauce szermierki. [przypis edytorski]

<p>48</p>

zabaczyć (daw.) – zapomnieć. [przypis edytorski]