Скачать книгу

się dłonią w czoło. – Na śmierć zapomniałam, że dzisiaj jest odsłonięcie tablicy pamiątkowej.

      – Zasłużenie – stwierdziła Stolarska. Klapnęła ciężko na krzesło. – Masz fajkę? Poczęstujesz koleżankę w potrzebie? Zapomniałam kupić w drodze do pracy.

      Agata sięgnęła do torebki i wyjęła paczkę klubowych. Podsunęła Kornelii. Zapaliły obydwie.

      – Oddam ci później.

      – Nie trzeba. – Kostowa machnęła ręką.

      – Trzeba, trzeba. Cudzesy są dobre, ale nikt nie lubi być opalany. Ostatnio nawet o papierosy trudno.

      – Cholerny świat. Dobija mnie ta beznadziejna szarpanina – stwierdziła Agata. – Mam już dość ciągłego kombinowania, jak związać koniec z końcem. Człowiek wystaje godzinami w kolejkach, a przy ladzie i tak nie ma co kupić. Kurczę no! Ile jeszcze trudności musimy znieść?

      – Ja też nie daję rady. Pieprzony socjalizm – szepnęła Kornelia.

      – Zobaczysz, że to skończy się jakąś rewolucją.

      – Dojdzie do tego – stwierdziła ze smutkiem Stolarska. – Mieliśmy już stan wojenny, wciąż dręczy nas kryzys. Telewizja kłamie, a rząd ma w dupie obywateli.

      – Z każdej strony problemy – jęknęła Agata tonem, który zmusił Kornelię do obrzucenia jej ściągniętej, poszarzałej twarzy uważniejszym spojrzeniem.

      – Co jest? – zagadnęła łagodnie. – Kłopoty w domu?

      – Sama nie wiem. Niby nie jest źle, bo odkąd zerwałam z narzeczonym, Beatka zupełnie przestała dokazywać. Teraz mam tak grzeczną i kochaną córkę, że wręcz do rany przyłóż. Postanowiła nawet pójść w moje ślady i o ile przed rokiem przebąkiwała o bibliotekoznawstwie, to ostatecznie złożyła papiery na polonistykę. Za dwa tygodnie zaczyna studia – odparła z nieskrywaną dumą, rozchmurzając się nieco.

      Panie po raz pierwszy od przerwy wakacyjnej znalazły czas na spokojną rozmowę. Siedziały same w pokoju nauczycielskim. Oczywiście w czasie wakacji były w luźnym kontakcie, Kornelia wiedziała więc o śmierci ojca Agaty i kilku innych sprawach.

      – Ależ to cudownie! Zawsze wiedziałam, że mądra z niej dziewczyna. Tylko poplątała się trochę w sytuacji. Wiesz, jak jest: dzieciaki zwykle niechętnie reagują na ojczymów. A co na to wszystko Piotrek?

      – Siła spokoju. Myślałam, że gdy usłyszy o zerwaniu, to będzie zły. Ale wyjaśniłam mu, jakie były powody mojej decyzji. I jak sam stwierdził, faktycznie w dzisiejszych czasach byłoby obciachem, gdybyśmy zamieszkali z esbekiem.

      – Tak to określił?

      – Słowo w słowo.

      – Nieźle.

      – Dziwnie jak na syna polonistki… Szybko chłonie młodzieżową nowomowę. Ostatnio w domu najczęściej słychać dwa wyrazy: szpan i obciach – zachichotała. – Dobrze być nauczycielką i jednocześnie matką nastolatków. Człowiek jest na bieżąco ze słownictwem i jak uczniowie gadają między sobą, to przynajmniej ich rozumiem. Gorzej z mamą. – Sposępniała ponownie. – Tej czasami w ogóle nie mogę zrozumieć. Jak coś powie, to aż mi włosy stają dęba. Odnoszę wrażenie, jakby niekiedy przenosiła się w czasie. Chodzi po domu, szuka taty. Chce mu gotować obiad. To znowu się denerwuje, że w szafie nie ma jego koszul, choć niby przed chwilą je tam włożyła. Wypytuje mnie o to, kiedy Wojtek wróci z biura. Albo czy wyjdę za niego za mąż. Na Piotrka mówi Gienek. Nie mówiąc o tym, że wciąż coś gubi, przekłada, a potem tego szuka i wpada w złość.

      – No to fatalnie. Może to sposób wypierania żałoby po mężu?

      – Nie. – Agata pokręciła głową i ciężko westchnęła. – Byłam z nią u doktora. Zlecił różne badania. Jeszcze nie postawił jednoznacznej diagnozy. Oczywiście nie wyklucza demencji, choć mama ma raptem sześćdziesiąt osiem lat. Hela, znacznie starsza siostra matki, nie wykazuje takich objawów i jest w dużo lepszej formie, choć niedomaga na serce i narzeka na nogi.

      – Nie martw się, Agusiu. Ja myślę, że to przejściowe. Daj mamie czas na to, by ochłonęła po śmierci męża.

      – No nie wiem… O wiele lepiej zniosła odejście Eugeniusza, choć to był jej najukochańszy synuś. Wypadek wnuka też jakoś przeżyła. A teraz po prostu dostaje fiksacji.

      – Wtedy była znacznie młodsza.

      – Oj tam! Raptem cztery lata.

      – W przypadku starszych osób to bardzo dużo. Może z wiekiem przesuwa się granica odporności na przeciwności losu i cierpienie?

      – Pewnie tak, choć ja do tej pory wychodziłam z założenia, że z upływem lat człowiek uodparnia się na podobne ciosy. Oswaja śmierć, gdyż bliscy zaczynają powoli odchodzić. W lustrze widzi się na własnej twarzy świadectwo przemijania w postaci zmarszczek. Włosy siwieją, ciało więdnie. Mama nigdy nie robiła z tego problemu. Akceptowała swoją starość. A jak proponowałam ufarbowanie włosów, to wręcz mnie ofuknęła. Wyglądała na pogodzoną z tym stanem rzeczy.

      Kornelia poklepała ją po dłoni.

      – Cóż ci mogę powiedzieć? Musisz być silna. Twoja mama potrzebuje w tobie oparcia. Przez większą część życia mogła liczyć na męża, więc po prostu jest pogubiona w samotności. Nie przywykła do niej.

      – Bo do samotności chyba nie można przywyknąć – skwitowała Agata.

      Kobiety zamilkły, pozornie wracając do swojej pracy. W rzeczywistości myśli Kostowej błądziły z dala od szkoły.

      Czuła się rozpaczliwie samotna. Niby zewsząd otaczali ją bliscy: miała dwójkę wspaniałych nastolatków, mamę i rodzeństwo oraz dalszą rodzinę. Nie narzekała na brak koleżanek. Mimo wszystko odczuwała tęsknotę za jakimś partnerem życiowym, który wspierałby ją samą swoją obecnością w trudnych chwilach. A tych ostatnio nie brakowało. Wiedziała jednak, że czas miłości przeminął bezpowrotnie. Kilka tygodni temu Romanowi urodziła się córka. Mężczyzna nie robił przed Piotrkiem tajemnicy z tego, że przyjdzie na świat jeszcze jedno Dereniątko. A syn powtórzył wszystko Agacie.

      Ot, cała jego wielka miłość! Mydlił mi oczy, że nie żyje z Janiną, a tu proszę: mamy żywy dowód istnienia uczuć małżeńskich.

      Jesień na dobre wzięła Bydgoszcz we władanie. Zażółciły się i zaczerwieniły parki. Pod stopami przechodniów chrzęściło opadłe listowie, a cienie rzucane przez drzewa uległy znacznemu wydłużeniu. Pomiędzy przerzedłymi koronami przeświecały złociste struny światła, rażąc Elżunię prosto w oczy, gdy wraz z Tymkiem wracała z ulicy Gałczyńskiego na Błoniu.

      Kilka tygodni wcześniej w zlokalizowanym tam Domu Pomocy Społecznej „Promień Życia” umieścili z mężem swoją najmłodszą córkę. To była bardzo trudna decyzja, lecz tak właściwie Trzeciakowie nie mieli wyboru. W szpitalu nic więcej nie można było dla niej zrobić. Lekarze nie potrafili przywrócić dziecku ani sprawności ruchowej, ani intelektualnej. Diagnoza była okrutna: w niedotlenionym mózgu zaszły nieodwracalne zmiany, a zerwany rdzeń kręgowy nie jest jaszczurczym ogonem – nie ulegnie regeneracji. Nastolatka przeżyła, oddychała samodzielnie, przyjmowała posiłki, trawiła je i wydalała. Mogła w tym stanie przeżyć wiele długich lat. Należało tylko zapewnić jej opiekę. Zdruzgotani rodzice stanęli przed szalenie trudną decyzją: zabiorą Kingę do domu czy umieszczą ją w specjalistycznej placówce.

      Przez kilka dni rozważali wszelkie za i przeciw. Elżunia gotowa była na największe poświęcenia, byle mieć przy sobie ukochaną ptaszynę. Jeszcze łudziła się nadzieją, że czuła matczyna opieka pobudzi uszkodzony mózg do działania. Nie przerażał jej powrót do pieluch i miksowanych papek do podawania butelką bądź łyżeczką. Po prostu

Скачать книгу