ТОП просматриваемых книг сайта:
DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Читать онлайн.Название DZIEŃ ROZRACHUNKU
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-073-5
Автор произведения John Grisham
Жанр Крутой детектив
Издательство OSDW Azymut
Sędzia Oswalt przeczytał relacje w gazetach i dotarły do niego pewne plotki. Rozmawiał dwa razy przez telefon z mecenasem Johnem Wilbanksem, którego wielce cenił. Rozmawiał również z prokuratorem okręgowym, Milesem Truittem, którego cenił mniej. W piątkowy ranek woźny sądowy uchylił drzwi do gabinetu sędziego i poinformował go, że na sali rozpraw zebrał się liczny tłum.
I tak też było w istocie. W piątek na wokandzie stawały na ogół drobne sprawy kryminalne i wysłuchiwano stron w sprawach cywilnych. W hrabstwie Ford od wielu miesięcy nie odbył się żaden proces z udziałem ławy przysięgłych i na co dzień tego rodzaju nudne posiedzenia toczyły się bez widzów. Nagle jednak w ludziach wezbrała ciekawość – wstęp na salę rozpraw był bezpłatny – i nie dotyczyło to tylko paru starych bywalców, którzy czekając, aż coś zacznie się dziać, strugali figurki z drewna i żuli tabakę w cieniu starych dębów na trawniku przed sądem. Ciekawość zżerała wielu mieszkańców hrabstwa Ford i o dziesiątej rano w ławkach siedziało już kilkadziesiąt osób pragnących zobaczyć Pete’a Banninga. Pojawili się reporterzy z kilku gazet, jeden przyjechał aż z Atlanty. Było sporo metodystów, obecnie zdeklarowanych wrogów Banninga, którzy zajęli miejsca za stołem prokuratora. Po drugiej stronie przejścia siedzieli różni znajomi Pete’a i Dextera Bella, kilku stałych bywalców sali rozpraw oraz wielu innych mieszkańców Clanton, którym udało się wyskoczyć na moment z pracy. Na balkonie powyżej było kilku czarnych, którzy siedzieli tam z powodu koloru skóry. Do sądu, w odróżnieniu od większości urzędów w mieście, wolno im było wchodzić frontowymi drzwiami, ale nie mieli wstępu na parter. Oni także chcieli popatrzeć na podejrzanego.
Na posiedzeniu nie było nikogo z rodzin ofiary ani sprawcy. Bellowie byli w żałobie i przygotowywali się do pogrzebu, który miał się odbyć następnego dnia. Banningowie trzymali się jak najdalej od budynku sądu.
Dwunastu praktykującym w okolicy adwokatom pozwolono, jako osobom związanym z prawem, wejść za barierki i tam zająć miejsca. Przybyli w komplecie, wszyscy w swoich najlepszych ciemnych garniturach, wszyscy udający przed obserwującymi ich ludźmi, że mają do odegrania ważną rolę. Urzędniczki, normalnie ospałe, jeśli nie pogrążone w letargu, przerzucały energicznie swoje papiery.
Nixowi Gridleyowi podlegali dwaj pełnoetatowi zastępcy – Roy Lester i Red Arnett – oraz trzej zatrudnieni w niepełnym wymiarze godzin i dwaj ochotnicy. Tego ważnego dnia stawiła się na sali, dając imponujący pokaz siły, cała jego drużyna, wszyscy w stosownych, wyprasowanych, prawie skompletowanych mundurach. Sam Nix wydawał się obecny wszędzie – w jednej chwili zaśmiewał się z adwokatami, w następnej flirtował z urzędniczkami, w kolejnej wymieniał uwagi z widzami. Od reelekcji dzielił go tylko rok i za nic nie zmarnowałby okazji, by pokazać wyborcom, jaki jest ważny.
I tak to wyglądało, kiedy tłum zgęstniał i wskazówki zegara minęły godzinę dziewiątą. Wreszcie pojawił się sędzia Oswalt w powiewającej czarnej todze i zasiadł na swoim tronie. Zachowując się tak, jakby nie zauważył licznej widowni, spojrzał na Gridleya.
– Szeryfie, proszę wprowadzić aresztantów – powiedział.
Nix stał już przy drzwiach, obok ławy przysięgłych. Otworzył je, na chwilę zniknął, po czym pojawił się z Pete’em Banningiem, który był w kajdankach i miał na sobie obszerny szary kombinezon z napisem: „Zakład karny”. Za nim dreptał oskarżony o kradzież samochodu Chuck Manley, który na swoje nieszczęście został aresztowany kilka dni przed zabójstwem kaznodziei. W normalnych okolicznościach Chucka doprowadzono by z aresztu, postawiono przed obliczem sędziego, wyznaczono mu jakiegoś adwokata i pies z kulawą nogą by o tym nie wiedział. Los zrządził jednak, że o jego przestępstwie miało się dowiedzieć pół miasta.
Pete maszerował jak na placu apelowym, sztywno wyprostowany, z zawziętą miną i nonszalanckim spojrzeniem. Nix zaprowadził jego i Manleya na ławę oskarżonych. Nie zdjęto im kajdanek. Adwokaci zajęli swoje miejsca i przez dłuższą chwilę, kiedy Wysoki Sąd pilnie przeglądał papiery, na sali panowała cisza.
– Sprawa wniesiona przez stan Missisipi przeciwko Chuckowi Manleyowi – oznajmił w końcu sędzia.
Adwokat o nazwisku Nance zerwał się na nogi i dał znak swojemu klientowi, by razem z nim podszedł do stołu sędziego, co ten posłusznie uczynił.
– Ty jesteś Chuck Manley? – zapytał Oswalt.
– Tak, Wysoki Sądzie.
– A obecny tu mecenas Nance to twój adwokat?
– Chyba tak. Wynajęła go moja mama.
– Chcesz, żeby był twoim adwokatem?
– Chyba tak. Ale ja jestem niewinny, to jakieś nieporozumienie.
Nance złapał Manleya za łokieć i kazał mu się przymknąć.
– Zostałeś aresztowany w zeszły poniedziałek i oskarżony o kradzież buicka, model tysiąc dziewięćset trzydzieści osiem, należącego do pana Earla Caldwella i zaparkowanego na jego podjeździe w Karraway. Przyznajesz się do winy?
– Jestem niewinny, Wysoki Sądzie. Mogę to wyjaśnić.
– Nie teraz, synu. Może później. Wysokość kaucji wyznaczam na sto dolarów. Możesz tyle zapłacić?
– Chyba nie.
– Wysoki Sądzie – odezwał się Nance, pragnąc wykazać się czymś przed tak dużym audytorium. – Wnoszę, by ten młody człowiek został zwolniony za własnym poręczeniem. Nie ma kryminalnej przeszłości, ma pracę i stawi się na każde wezwanie sądu.
– To prawda, synu? Masz pracę?
– Tak, Wysoki Sądzie. Jeżdżę ciężarówką u pana J.P. Leatherwooda.
– Czy pan Leatherwood jest obecny na sali?
– Och, raczej wątpię. Jest bardzo zajęty.
– Wysoki Sądzie – wtrącił Nance. – Rozmawiałem z panem Leatherwoodem, który chętnie wystawi poręczenie za mojego klienta. Gdyby Wysoki Sąd chciał skontaktować się z panem Leatherwoodem, mogę to umożliwić.
– Znakomicie. Proszę zabrać podejrzanego z powrotem do aresztu, a ja zadzwonię po południu do jego szefa.
Manleya wyprowadzono z sali rozpraw niespełna pięć minut po tym, jak tam wszedł. Sędzia złożył podpis na różnych papierach i wziął do ręki kolejne dokumenty.
– Sprawa wniesiona przez stan Missisipi przeciwko Pete’owi Banningowi – oświadczył.
John Wilbanks zerwał się z miejsca i podszedł do stołu sędziowskiego. Pete również wstał, skrzywił się lekko i stanął obok swojego obrońcy.
– Nazywa się pan Pete Banning? – zapytał Oswalt.
Pete skinął głową.
– Tak.
– I reprezentuje pana mecenas John Wilbanks?
Kolejne kiwnięcie głową.
– Został pan aresztowany i oskarżony o zabójstwo pierwszego stopnia na osobie wielebnego Dextera Bella. Rozumie pan, że zabójstwo pierwszego stopnia oznacza działanie z premedytacją i że jest ono zagrożone karą śmierci, podczas gdy za zabójstwo drugiego stopnia grozi kara długoletniego więzienia?
– Rozumiem.
– Przyznaje się pan do winy?
–