Скачать книгу

której godzinie zaczynasz pić?

      Po obudzeniu.

      Zapisuje to.

      Ile pijesz dziennie?

      Ile się da.

      To znaczy ile?

      Tyle, żebym wyglądał tak jak teraz.

      Spogląda na mnie. Zapisuje to.

      Czy bierzesz coś jeszcze?

      Kokainę.

      Jak często?

      Codziennie.

      Zapisuje to.

      Ile?

      Ile się da.

      Zapisuje to.

      W jakiej postaci?

      Ostatnio crack, ale przez wiele lat w każdej dostępnej.

      Zapisuje to.

      Coś jeszcze?

      Prochy, kwas, grzybki, metamfetaminę, PCP i klej.

      Zapisuje to.

      Jak często?

      Kiedy tylko mam.

      Jak często?

      Parę razy na tydzień.

      Zapisuje to.

      Podchodzi i wyciąga stetoskop.

      Jak się czujesz?

      Fatalnie.

      W jakim sensie?

      W każdym sensie.

      Sięga do mojej koszuli.

      Mogę?

      Tak.

      Podnosi koszulę i przykłada mi stetoskop do klatki piersiowej.

      Słucha.

      Oddychaj głęboko.

      Słucha.

      Dobrze. Jeszcze raz.

      Opuszcza koszulę i odsuwa się i zapisuje.

      Dziękuję.

      Uśmiecham się.

      Jest ci zimno?

      Tak.

      Ma aparat do pomiaru ciśnienia.

      Jest ci niedobrze?

      Tak.

      Zakłada mi opaskę na ramię, boli.

      Kiedy ostatni raz brałeś?

      Pompuje.

      Jakiś czas temu.

      Co i ile?

      Wypiłem butelkę wódki.

      Jak to się ma do twojej normalnej dziennej dawki?

      Nie ma się.

      Obserwuje wskaźnik i wskazówki się ruszają i zapisuje coś i zdejmuje opaskę.

      Na chwilę cię zostawię, ale wrócę.

      Patrzę w ścianę.

      Musimy cię uważnie obserwować i pewnie będziemy musieli podać ci leki odtruwające.

      Widzę cień i wygląda, jakby się poruszał, ale nie jestem pewien.

      W tej chwili nic ci nie jest, ale chyba zaczniesz coś odczuwać.

      Widzę kolejny. Nienawidzę tego.

      Jeżeli będziesz mnie potrzebował, wezwij mnie.

      Nienawidzę tego.

      Wstaje i uśmiecha się i odstawia krzesło i wychodzi.

      Zdejmuję buty i wchodzę pod kołdrę i zamykam oczy i zasypiam. Budzę się i zaczynam się trząść i zwijam się w kłębek i zaciskam pięści. Pot ścieka mi po torsie, rękach, nogach. Kłuje mnie w twarz. Podnoszę się i słyszę czyjś jęk. W kącie widzę robala, ale wiem, że go tam nie ma. Ściany zamykają się i rozszerzają zamykają i rozszerzają i słyszę je. Zatykam uszy, ale to nie wystarcza.

      Wstaję. Rozglądam się. Nic nie wiem. Gdzie jestem, dlaczego, co się stało, jak uciec. Jakie jest moje imię, moje życie.

      Zwijam się w kłębek na podłodze i miażdżą mnie obrazy i dźwięki. Rzeczy, których nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, ani nie wiedziałem, że istnieją. Nadchodzą z sufitu, drzwi, okna, biurka, krzesła, łóżka, szafy. Nadchodzą z pierdolonej szafy. Mroczne cienie i jaskrawe światła i przebłyski niebieskiego i żółtego i czerwieni tak intensywnej jak czerwień mojej krwi. Zbliżają się do mnie i wrzeszczą na mnie i nie wiem, czym są, ale wiem, że sprzyjają robalom. Wrzeszczą na mnie.

      Zaczynam się trząść. Trząść trząść trząść. Całe moje ciało się trzęsie i moje serce dygocze i widzę, jak wali mi w piersi, i pocę się i kłuje. Robale wpełzają na moją skórę i zaczynają mnie gryźć i próbuję je zabić. Szarpię skórę, wyrywam włosy, zaczynam się gryźć. Nie mam zębów i gryzę się i są cienie i jaskrawe światła i przebłyski i wrzaski i robale robale robale. Już po mnie. Już kurwa po mnie.

      Krzyczę.

      Szczam po sobie.

      Sram w gacie.

      Wraca Pielęgniarka i wzywa pomoc i przychodzą Mężczyźni w Bieli i kładą mnie na łóżko i przytrzymują. Próbuję zabić robale, ale nie mogę się ruszyć, więc żyją. We mnie. Na mnie. Czuję stetoskop i opaskę i wbijają mi igłę w ramię i przytrzymują mnie.

      Ciemność mnie oślepia.

      Nie ma mnie.

      Siedzę na krześle przy oknie i patrzę. Nie wiem, na co patrzę, i wszystko mi jedno. Jest ciemno i jest późno i nie mogę już spać. Leki przestają działać.

      Wchodzi Pielęgniarka.

      Nie możesz spać?

      Mierzy mi ciśnienie i puls.

      Nie.

      Mamy tu Świetlicę.

      Podaje mi leki.

      Można pooglądać telewizję.

      Podaje mi szlafrok i kapcie.

      I można palić.

      Odwracam się i wyglądam przez okno.

      Przebierz się, to cię zaprowadzę.

      Dobra.

      Wychodzi i biorę leki i przebieram się i kiedy otwieram drzwi, czeka na mnie. Uśmiecha się i podaje mi paczkę papierosów.

      Mogą być?

      Uśmiecham się.

      Dziękuję.

      Idziemy do Świetlicy. Telewizor, dwie kanapy, głęboki fotel, kilka automatów. Telewizor jest włączony.

      Chcesz coś do picia?

      Siadam na fotelu.

      Nie.

      W porządku?

      Przytakuję.

      Dzięki.

      Wychodzi i czuję, jak leki zaczynają działać. Oglądam telewizję, ale nic do mnie nie dociera. Palę papierosa. Piecze.

      Wchodzi mężczyzna i podchodzi do mnie i staje przede mną.

      Hej, Koleś.

      Jego głos jest głęboki i mroczny.

      Hej, Koleś.

      Sznyty krzyżują mu się na przedramionach.

      Mówię do ciebie.

      Blizny biegną w poprzek nadgarstków.

      Mówię do ciebie.

      Patrzę mu w oczy. Są puste.

      Co?

      Pokazuje.

      To

Скачать книгу