Скачать книгу

cętkowanych cieni. Somer porusza się niezdarnie, jej ruchy są ociężałe, a brzuch zdaje się ciągnąć do ziemi jej kościstą sylwetkę. Ciężarne kobiety dostają codziennie dodatkowe pół litra mleka, lecz inne przejawy obżarstwa są niemile widziane. Ojciec mówi, że trzeba być zwinnym i stać na własnych nogach, żeby móc uciekać, kiedy wydarzy się najgorsze. Ale bez ciężaru na plecach dla przeciwwagi Somer często wygląda, jakby miała przewrócić się na twarz. Ma rumianą buzię, a grube, gęste, lśniące jasne włosy zebrała w spleciony naprędce warkocz, żeby nie było jej gorąco. Latem włosy to prawdziwa udręka; tu wszyscy noszą je długie i obcinają raz na trzy lata. Martwi kupują włosy. Coś takiego! A jasne są najdroższe. Romy trzyma matkę za rękę i po raz pierwszy uświadamia sobie, że to ona chroni Somer, a nie na odwrót, i znowu czuje się dumna. Wie jednak, że za trzy miesiące wszystko się zmieni.

      – Czekasz na to? – pyta. – Żeby go poznać?

      – Albo ją – poprawia ją Somer. – Tak. Nawet nie wiesz jak. Tym razem wszystko wygląda inaczej. To niesamowite, jak bardzo wszyscy się cieszą.

      – Nie tak, jak to było ze mną – mówi ze smutkiem Romy.

      Somer patrzy na nią i ściska jej dłoń.

      – Byłyśmy w niewłaściwym świecie, skarbie. Chciałam cię. Chciałam cię od chwili, gdy dowiedziałam się o twoim istnieniu. Wiesz przecież, prawda?

      Romy czuje się udobruchana.

      – Po prostu… chciałabym tu pasować – mówi.

      Matka patrzy na nią zszokowana. Osuwa się na kolana przed córką i ściska ją za ramiona.

      – Ależ, Romy, pasujesz. Pasujesz. Nie wiesz o tym? Vita wybrała nas obie, nie tylko mnie. Byłaś tak bardzo upragniona, że zostałaś wybrana. Jesteśmy najważniejszymi ludźmi na świecie, Romy. Wiesz o tym. Dzięki Arce ludzkość przetrwa. Będziemy ojcami i matkami przyszłości. Po prostu oprócz nas nikt o tym nie wie.

      – Wszyscy są nikim – recytuje Romy. – Każdy jest kimś.

      – Właśnie.

      – Ale to… – Kładzie dłoń na napęczniałym brzuchu matki. – To może być Jedyny. Ja nigdy nim nie będę.

      Somer niezgrabnie dźwiga się z kolan.

      – Nie. Ale to nie znaczy, że rzeczy, które robisz, nie będą miały znaczenia. Będziesz musiała się opiekować braciszkiem albo siostrzyczką. Kiedy się urodzi. Będziesz musiała dbać o maleństwo i strzec go, bo być może właśnie ono ocali cały świat.

      – Skąd będziemy wiedzieć? – pyta Romy. – Czy to ono?

      Jej matka kręci głową. Lucien ma trzynaścioro dzieci, ale tylko jedno będzie tym Jedynym.

      – Właściwie nie wiem. Lucien mówi, że kiedy nadejdzie czas, Jedyny powstanie i powiedzie nas gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni. Nie wiem, czy będziemy wiedzieć wcześniej. Musimy zaufać jego słowom.

      – Lucien jest bardzo mądry – mówi Romy.

      – Tak – zgadza się Somer głosem pełnym miłości i tęsknoty. – Jest najmądrzejszy. – Dziwnie rozmarzona, dotyka dłonią brzucha. – Do roboty – rzuca po chwili i podejmuje przerwaną wędrówkę.

      * * *

      – A więc to prawda, że chrześcijanie zjedli Jezusa? – pyta Romy, prowadząc matkę ścieżką biegnącą wzdłuż strumyka.

      – Co?

      – Tak powiedział Kiran. W Chlewiku. Mówił, że co niedzielę mają ceremonię, na której jedzą jego ciało i piją jego krew.

      – Tak powiedział?

      – Tak.

      – To… – Somer się zatrzymuje. – Tak. Tak właśnie jest. Masz rację. Cokolwiek robisz, Romy, trzymaj się z dala od chrześcijan. To kult kanibali i jeśli nie będziesz ostrożna, zjedzą cię żywcem.

      – Czyli nikt nie mieszka w domu Chrystusa? – dopytuje się Romy. Trudno jej to sobie wyobrazić. To takie… marnotrawstwo. W Plas Golau wykorzystują każdy skrawek przestrzeni. Mieszkańcy Arki śpią po sześciu, a czasami nawet po ośmiu w jednym pomieszczeniu, a wszystkie inne miejsca – stara kaplica, strychy i piwnice, przestrzeń między rzeczami i nad nimi – pełne są przedmiotów potrzebnych do przetrwania. Stodoły i magazyny, poddasza i haki wzdłuż belek… wszystko czemuś służy. Tu nic się nie marnuje.

      – Nie – przyznaje Somer. – Ale dom musi wyglądać idealnie, na wypadek gdyby pewnego dnia w nim zamieszkał. Kobiety codziennie go sprzątają i przygotowują lekki posiłek, żeby zawsze miał coś do jedzenia.

      Romy dostrzega przy skale duży zdrowy grzyb i podbiega, żeby go zerwać.

      – Nie, Romy! – krzyczy matka. – Chcesz zabić nas wszystkich?

      Dziewczynka zamiera.

      – Nie patrzysz? – strofuje ją Somer. – Niczego cię nie nauczyłam?

      Romy spuszcza wzrok. Dopiero teraz widzi, że grzyb wcale nie jest podobny do tych, które zbierały. Owszem, ma mocnej budowy nóżkę i duży kapelusz. Ale jest zielonkawy, a blaszki są białe.

      – To muchomor zielonawy, głuptasie.

      Dziewczynka wypuszcza go z ręki, jakby nagle zaczął ją parzyć. Dzieci w Arce uczą się o muchomorze zielonawym, muchomorze trującym i czubajeczce brązowoczerwonawej na długo przed tym, zanim pierwszy raz pójdą na grzybobranie. Podobnie jak cisy, naparstnice i pokrzyk wilcza jagoda, jak żmije, szczwół plamisty i nieprzemyte rany, muchomory obrosły szkolną legendą, którą wbija się dzieciom do głów, kiedy tylko nauczą się mówić. Ziemia jest piękna i to ona ich ocali, ale niektóre z rosnących na niej rzeczy mogą cię zabić.

      – Nie, nie wyrzucaj go. – Somer wyciąga czarny worek i zgarnia do niego grzyba. – Gdzie go znalazłaś? Musimy oznaczyć miejsce, żebyśmy mogły tu wracać i zbierać je, aż całkiem znikną.

      Romy wskazuje palcem. Teraz, kiedy się lepiej przyjrzała, widzi sześć niemal fosforyzujących kapeluszy odcinających się na tle poszycia.

      – Nie wkładaj palców do ust – upomina ją matka. – Wystarczy dosłownie jeden, żeby zabić tuzin ludzi. Masz nie dotykać niczego, dopóki nie umyjesz rąk. Rozumiesz? – Owinąwszy palce workiem, pospiesznie zrywa pozostałe grzyby. – Chodź. Musimy już wracać. Zanieś je Vicie, żeby się ich pozbyła. Naprawdę, Romy… A wszystko szło tak dobrze.

      – Przepraszam – mruczy dziewczynka. Palce ją swędzą i ma ochotę wytrzeć je o coś. Czuje się, jakby trucizna przesączała się przez wszystkie pory na jej skórze i lada chwila miała uszkodzić wątrobę. To długa, powolna śmierć. Człowiek ma zwidy i krwawi ze wszystkich otworów. Słyszała opowieści.

      – Już dobrze – uspokaja ją Somer. – Po prostu… bądź bardziej ostrożna, zgoda? Gdyby trafił do koszyka z innymi grzybami, musiałybyśmy je wyrzucić i tłumaczyć się. Nic się nie stanie. Dobrze, że je znalazłyśmy. Wyszorujesz się porządnie szczotką i nic ci nie będzie. Robi się późno, a przecież nie chcemy spóźnić się na musztrę. Co dziś mamy?

      – Gazy toksyczne – mówi Romy.

      – No tak. Dawno ich nie było. Lepiej nie wyjść z wprawy.

      8 | Romy | Wrzesień 2001

      Wszyscy są nikim. Każdy jest kimś.

      Kowale wykuli litery w kuźni i przymocowali je do łuku nad bramą. Czy wchodzisz, czy wychodzisz, przypominają ci o tym. Powtarzają to sobie nawzajem – jako komplement, jako zaprzeczenie –

Скачать книгу