Скачать книгу

w klasztorze, to decyzję podjął były lord kanclerz? Lord Nugent?

      – Owszem, miał udział w jej podjęciu. A teraz, jeśli...

      – Czym się zajmuje lord kanclerz?

      – Jest jednym z głównych prawodawców Korony, przewodniczącym Izby Lordów.

      – To dlaczego decydował o losach dziewczynki? Niemowląt jest przecież mnóstwo. Gdyby lord kanclerz miał osobiście ustalać, dokąd trafi każde z nich, nie miałby czasu na nic innego.

      – Z pewnością masz rację, ale tak to się właśnie odbyło. Nie zapominaj, że rodzice dziewczynki to ważne persony. To też miało jakiś wpływ. Poza tym mam nadzieję, że nie rozpowiadasz o tym na prawo i lewo: to powinna być sprawa ściśle tajna, a już z pewnością prywatna. A teraz, Malcolmie, zmykaj już. Muszę uporać się z tymi rachunkami przed nieszporami. Porozmawiamy kiedy indziej.

      Powiedziała „wszystko jest w porządku”, ale wcale tak nie było. Nie dość, że siostry Fenelli nie było w kuchni, gdzie powinna już zajmować się gotowaniem, to jeszcze po korytarzach co rusz przemykały zaniepokojone zakonnice, które Malcolm słabiej znał. Martwiłby się o dziewczynkę, ale przecież siostra Benedicta zawsze mówiła prawdę. Mimo to wciąż dręczył go niepokój.

      Wieczór był ciemny i mżysty. Widząc światełko w warsztacie, doszedł do wniosku, że pan Taphouse jest jeszcze u siebie. Zapukał do drzwi i wszedł do środka.

      – Nad czym pan pracuje, panie Taphouse?

      – A na co ci to wygląda?

      – Na... okna. O, to wygląda jak okno w kuchni, tyle że... Ach, to będą okiennice. Mam rację?

      – Całkowitą. Zobacz, ile to waży.

      Cieśla postawił do pionu ramę w kształcie kuchennego okna, a Malcolm spróbował ją podnieść.

      – Rety, jaka ciężka!

      – Dwa cale dębiny, wszędzie dookoła. Dodaj do tego ciężar samej okiennicy i... O co będzie się trzeba szczególnie zatroszczyć?

      Malcolm się zastanowił.

      – O mocowanie do ściany. Będzie musiało być naprawdę wytrzymałe. Zakłada się je na zewnątrz czy od środka?

      – Na zewnątrz.

      – Ale tam jest tylko goły kamień... Jak chce je pan przytwierdzić?

      Pan Taphouse mrugnął porozumiewawczo i otworzył szafkę, w której Malcolm zobaczył nowiuteńką maszynerię otoczoną zwojami grubych kabli.

      – Świder jantaryczny – wyjaśnił cieśla. – Pomożesz mi? Pozamiataj.

      Zamknął szafkę i wręczył Malcolmowi miotłę. Podłoga była zasłana wiórami i trocinami.

      – Ale po co... – zaczął Malcolm, ale pan Taphouse był dla niego za szybki.

      – Dobre pytanie – odparł. – Wszystkie okna mają mieć okiennice tej jakości, ale nikt nie chce mi powiedzieć po co. A ja nie pytam. Ja nigdy nie pytam. Robię, co mi każą. Ale to nie znaczy, że nie jestem ciekawy.

      Oparł ramę o ścianę, obok kilku innych.

      – Witrażowe okna też? – spytał Malcolm.

      – Na razie nie. Siostry chyba uważają je za zbyt cenne; nie spodziewają się, żeby ktoś chciał je stłuc.

      – Czyli to dla ochrony? – W głosie Malcolma zabrzmiało szczere niedowierzanie: dlaczego ktoś miałby chcieć skrzywdzić zakonnice albo powybijać im okna?

      – Tak przypuszczam – potwierdził pan Taphouse, wkładając dłuto w przeznaczony dla niego naścienny uchwyt.

      – Ale... – zaczął Malcolm i nie wiedział, jak skończyć.

      – Ale kto miałby grozić siostrzyczkom? Wiem. Oto jest pytanie. Nie znam na nie odpowiedzi. Ale wiem, że coś się kroi. Siostry czegoś się boją.

      – Byłem teraz w klasztorze, dziwnie jakoś się tam zrobiło.

      – Co prawda, to prawda.

      – Ma to coś wspólnego z tym dzieckiem?

      – Kto wie? W swoim czasie jego ojciec napsuł Kościołowi sporo krwi.

      – Lord Asriel?

      – Ten sam. Ale lepiej się do takich spraw nie mieszaj. O pewnych rzeczach niebezpiecznie jest rozmawiać.

      – Dlaczego? To znaczy, w jakim sensie niebezpiecznie?

      – Wystarczy tego. A kiedy mówię, że wystarczy, to znaczy, że wystarczy. Nie bądź namolny.

      Dajmon pana Taphouse’a, potargany dzięcioł, ze złością zaklekotał dziobem. Malcolm bez słowa wziął się za zamiatanie. Zgarnął wióry i trociny do kubła obok skrzyni ze zrzynkami, którymi następnego dnia pan Taphouse nakarmi stary żeliwny piecyk.

      – Dobranoc, panie Taphouse – powiedział i wyszedł.

      Stary cieśla tylko chrząknął w odpowiedzi.

      * * *

      Po skończeniu Nocy w bibliotece Malcolm wziął się za Krótką historię czasu. Druga lektura była trudniejsza, ale tego się po niej spodziewał, a tematyka wydała mu się ogromnie ekscytująca, nawet jeśli nie rozumiał wszystkich wywodów autora. Chciał koniecznie skończyć przed sobotą – i prawie mu się udało.

      Kiedy przyszedł do domu doktor Relf, ta akurat wymieniała stłuczoną szybę w tylnych drzwiach. Od razu się tym zainteresował.

      – Co się stało?

      – Ktoś ją stłukł. Zamykam zasuwki u dołu drzwi i na górze, tak że nie dałoby się tędy wejść do domu, ale włamywacz chyba miał nadzieję, że znajdzie klucz włożony od wewnątrz w zamek.

      – Ma pani kit? I sztyfty szklarskie?

      – A co to takiego?

      – Małe gwoździki bez łebków, które unieruchamiają szybę.

      – Myślałam, że kit wystarczy.

      – Sam nie wystarczy. Pójdę kupić sztyfty.

      Przy Walton Street, pięć minut od domu doktor Relf, był sklep z artykułami żelaznymi, jeden z ulubionych sklepów Malcolma zaraz po składziku szkutniczym. Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem dostępne narzędzia, stwierdził, że niczego nie brakuje, poszedł więc tylko po sztyfty i niedługo wrócił z małym ich woreczkiem.

      – Patrzałem... patrzyłem kiedyś, jak pan Taphouse robił to w klasztorze – wyjaśnił. – Jest cieślą. I on to robił tak, że... Nie, lepiej pani pokażę.

      Aby uniknąć stłuczenia szyby, przyłożył do sztyftu ostrze dłuta i dopiero pobijając je młotkiem, wbił sztyft w ramę.

      – Sprytne – przyznała doktor Relf. – Daj, ja też spróbuję.

      Upewniwszy się, że doktor Relf nie rozbije szkła, Malcolm dał jej dokończyć wbijanie sztyftów, a sam zaczął rozmiękczać i urabiać kit.

      – Potrzebny mi będzie kitownik? – zapytała doktor Relf.

      – Nie, wystarczy zwykły nóż kuchenny. Najlepiej zaokrąglony na czubku.

      Malcolm nigdy sam nie szklił okien, ale pamiętał, jak to robił pan Taphouse, i uzyskał bardzo schludny efekt końcowy.

      – Cudownie – zachwyciła się doktor Relf.

      – Trzeba trochę odczekać, żeby kit wysechł i stwardniał, potem będzie go można pomalować. I wtedy już będzie wodoodporny i w ogóle.

      – No, moim zdaniem

Скачать книгу