Скачать книгу

drugą godzinę.

      – I ta nieznośna duchota! – odezwały się z pretensjami kobiece głosy. – Za oknem pochmurno, a tu nie ma czym oddychać.

      – A co ja paniom poradzę, że mamy takie warunki? – Organista się naburmuszył. – To już przedostatnia próba przed uroczystością. Generalna odbędzie się jutro w kościele, to będziecie mieć wystarczająco dużo tlenu. Błagam, ludzie kochani, skupcie się jeszcze trochę.

      – Przepraszam uprzejmie. Chciałam tylko przypomnieć, że za dwadzieścia minut mam tu aerobik z paniami – wtrąciła Joasia, poprawiając zsuwające się okulary. – I rzeczywiście muszę wpuścić trochę świeżego powietrza, bo mi tu wszystkie pomdleją.

      – Ależ ja pamiętam, pani Asiu! – Organista poderwał się z krzesła z przymilnym uśmiechem i spojrzał przelotnie na zegarek. – Zaraz kończymy, jeszcze tylko całość hymnu i do domu. Altówka i wiolonczela! – Podskoczył do grupki młodzieży siedzącej w kącie z instrumentami. – Popatrzcie no w nuty, bo chwilami…

      Jego dyskusję z zespołem grającym zagłuszył narastający szum rozmów.

      – Aśka, mówię ci, że on cię podrywa – szepnęła wesoło Elwira, trącając Joannę łokciem w bok. – Za każdym razem, gdy jest okazja, łasi się do ciebie jak kot. Pani Asiu to, pani Joasiu tamto – przedrzeźniała.

      – Au! Moje żebro! – Joanna stęknęła i popatrzyła kwaśno na pulchną koleżankę. – Czyś ty już całkiem zgłupiała, Elwirka?

      – No w sumie… – Marta też była rozbawiona tym spostrzeżeniem. – Co chcesz od faceta? Trzydziestkę już skończył, dzięki mamusi dostał ciepłą posadkę przy kościele, brat rzeźnik opływa w dostatki. Zasadniczo rodzina jest bogata, zasiedziała, więc mogłabyś się za niego wydać. – Chichotała, zakrywając usta śpiewnikiem. – Zupełnie niezła partia jak na tutejsze warunki.

      – Na dodatek artysta! – dorzuciła Elwira, coraz bardziej rozbawiona.

      – Małpy! – mruknęła w odwecie Joanna. – Nie wiecie, kto mi zamienił przyjaciółki na jędze?

      – O co ci chodzi? Że jest ciut obleśny i kurduplowaty? Co to ma do rzeczy? – droczyła się z nią Elwira, potrząsając burzą rudych loków. – Za to jaki ambitny muzycznie! Coś za coś, moja droga.

      – Chyba dostałyście głupawki ze zmęczenia. Uspokójcie się albo was dzisiaj wyrzucę z aerobiku! – ostrzegła, ale choć starała się wyglądać groźnie, oczy się jej śmiały.

      – Nie wiem, co wy chcecie od tego człowieka? – wtrąciła się stojąca obok nich wysoka młoda kobieta ze starannie związanymi w kok jasnymi włosami. – Nie każdy musi być adonisem – powiedziała z godnością.

      – Adonisem? – Elwira aż parsknęła. – Teresa, ty to masz porównania, że pozazdrościć. Powinnaś uczyć literatury, a nie historii.

      – Tereska ma rację. – Joanna starała się opanować nieprzystojny uśmieszek. – Dajcie już spokój.

      Zmęczony długą próbą chór coraz bardziej się ożywiał. Organista najwyraźniej dostrzegł niebezpieczeństwo, więc szybko wrócił na swoje miejsce za pulpit z nutami.

      – No, moi państwo! – Jego tubalny głos uciął śmiechy i szepty. – Nie rozpraszamy się. Ja wszystko widzę, piękne damy. – Komicznie pogroził palcem w kierunku Elwiry i Marty. – Jeszcze raz od początku. Raz, dwa, trzy… – Wyciągnął przed siebie ręce.

      Batuta ruszyła wraz z muzyką, po chwili dołączyły głosy śpiewaków, a kartki z nutami znów zbiorowo zaszeleściły.

      Organista przez chwilę dyrygował bez słów, stopniowo robił się jednak coraz bardziej czerwony, jakby go coś dusiło. Wreszcie sapnął, stęknął i opuścił batutę.

      – Nie, no nie! Ja zwariuję. – Jęknął. – Stooop!

      – Co znowu, chłopcze? – zagrzmiał Stanisław ze swojego miejsca w ostatnim rzędzie.

      – Proszę mi wybaczyć, ale co państwo robicie z tymi nutami? Ile razy mam tłumaczyć, do czego służą nuty? – spytał z rozpaczą w głosie. – Co za profanacja! Co za ignorancja! – bełkotał do siebie. – Jak można było tak rozpuścić chór? Takie głosy i zero profesjonalizmu.

      – Ale o co chodzi? – wyrwało się Teresie.

      – O co? Wyglądacie państwo jak jakaś cholerna łąka, którą obsiadło stado oszalałych bielinków! Co to za wymachiwanie? Ludzie! Zmieniacie tonację, gubicie przez to rytm!

      – Ale tu jest gorąco – zaprotestował ktoś.

      – Sztuka wymaga poświęceń! Czy ja tu ćwiczę z klimatyzatorem, czy z chórem?!

      Śpiewacy rozejrzeli się po sobie. Wachlujący ruch białych kartek na tle ich różnokolorowych ubrań rzeczywiście mógł rozpraszać zdesperowanego dyrygenta. Nim ktokolwiek zdobył się na reakcję, rozległo się głośne i energiczne pukanie. W otwartych drzwiach ukazała się świeżo zaondulowana głowa właścicielki piekarni.

      – Och, przepraszam – powiedziała nieco teatralnie. – Tu jeszcze próba? A my już czekamy na korytarzu przebrane na ćwiczenia. – Poszukała wzrokiem Joanny. – Pani Asiu, czy to dzisiaj nie będzie fitnessu? Dochodzi dziewiętnasta.

      Organista klapnął na krzesło, aż zaskrzypiało.

      – Poddaję się – mruknął. – Koniec próby. Idźcie sobie! Tańczcie, śpijcie, oddychajcie i co tam wam jeszcze potrzebne do życia. Wszystko mi jedno! – jęczał. – Trzeba było wziąć tę posadę w szkole muzycznej, a nie wracać do tej dziury – rozpaczał po cichu, tak że właściwie nikt nie mógł zrozumieć jego mamrotania.

      – Niech się pan tak nie zadręcza, młody człowieku. – Stanisław jowialnie poklepał go po ramieniu. – Tu nie Filharmonia Narodowa. Proboszczowi i tak się spodobamy.

      Organista zerwał się na równe nogi, przypominając sobie o swoich obowiązkach.

      – Tylko proszę się jutro nie spóźnić na generalną, bo niedługo zabraknie mi włosów do wyrywania – zażądał stanowczo. – Moja reputacja zawodowa i tak już leży w błocie.

      – On ma nawet poczucie humoru – zauważyła Elwira, pomagając Joannie odsuwać ławki pod ścianę. – Mówię ci, Aśka, zakręć się koło niego. Wolnych facetów teraz jak na lekarstwo.

      Joasia spojrzała na nią krytycznie, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo Marta błyskawicznie przedarła się przez ruszający do wyjścia tłum.

      – Proszę państwa! – powiedziała donośnym głosem, zasłaniając sobą drzwi. – Proszę jeszcze o chwilę uwagi. Mam ogłoszenie.

      Ludzie przystanęli.

      – Kochani, mamy z panią dyrektor wielką prośbę. Wiecie, że we wrześniu nasza szkoła podstawowa będzie obchodziła stulecie założenia.

      – I co z tego? – mruknął stary Ignacy.

      – Cicho, szwagier – upomniał go Stanisław. – Dajżesz dziewczynie powiedzieć.

      – Ja muszę na fajeczkę, bo mnie ssie – mruknął Ignacy, ale zamilkł.

      Marta spojrzała z wdzięcznością na ojca. Choć dawno przekroczyła trzydziestkę, uwielbiała, gdy brał ją w obronę przed gderliwym wujem.

      – Z tej okazji w porozumieniu z urzędem miejskim urządzamy w szkole festyn rodzinny i kilka innych uroczystości towarzyszących – kontynuowała. – Wpadliśmy też na pomysł zorganizowania wystawy na temat historii naszej szkoły i naszej miejscowości. Chcemy ją nazwać: „Zapomniany świat naszych przodków”

      – Szybciej, Martuśka

Скачать книгу