Скачать книгу

bynajmniej nie umiera na raka.

      – O! Zrobili mu już badania?

      – Owszem, i wyszło, że facetowi nie dolega nic oprócz niestrawności.

      – Powiedziałeś mu o tym?

      Nowacki skinął głową, po czym dodał usprawiedliwiająco:

      – Nie wspominałeś, że mamy trzymać wyniki w tajemnicy.

      Igielski machnął ręką.

      – W porządku. Zastanawiam się tylko, czy on nadal się upiera, że jest mordercą.

      – O to już musisz go sam zapytać. – Nowacki osuszył kufel. – Ale gdyby chciał zmienić zeznania, to chybaby coś powiedział, nie?

      – Wyglądał na zdziwionego?

      – Wynikami? – Lekarz rozważał przez chwilę pytanie. – Nie wydaje mi się. Ale on w ogóle rzadko okazuje emocje. Taki typ, rozumiesz.

      Igielski nie myślał w tej chwili o typach.

      – Teoretycznie… – zaczął niepewnie.

      – No?

      – Teoretycznie jest możliwość, że Kowalski naprawdę sądził, że umiera na raka, tak?

      – Owszem.

      – Ludzie w takich sytuacjach robią różne rzeczy. Może ktoś go wynajął, żeby przyznał się do morderstwa, zdejmując w ten sposób winę z Białego… Nie, to bez sensu. Cholera. – Sfrustrowany Igielski potarł podbródek, niejasno uświadamiając sobie, że zapomniał się dziś rano ogolić. – Już to rozważaliśmy.

      – Możemy rozważyć jeszcze raz – zaproponował Nowacki. – Myślałem trochę i wydaje mi się, że nasze wątpliwości można wyjaśnić. Powiedzmy, że ktoś, na przykład jakiś bogaty krewny, chciał ratować Białego i dlatego przekupił Kowalskiego. Nie pieniędzmi dla niego, bo umierającemu pieniądze na niewiele się przydadzą, ale jakąś sporą sumą dla rodziny. Poszukiwania osoby, która byłaby na tyle zdesperowana, żeby się na coś takiego zgodzić, długo trwały, dlatego Kowalski zgłosił się do ciebie w listopadzie, a nie we wrześniu, kiedy aresztowaliście chłopaka. I oczywiście facet miał się przyznać tylko do jednej zbrodni, ale poniosła go wyobraźnia i dlatego wymyślił tę dziwaczną historię o dziewczynach zabijanych co siedem lat. Albo pomyślał, że jeśli odchodzić, to z przytupem, jako seryjny morderca, a nie zwyczajny zabójca jednej osoby. Albo jeszcze inaczej: może bał się powolnego konania na raka i chciał mieć pewność, że go powieszą.

      – Musiałby być wyjątkowo głupi, jeśli wierzył, że sąd kupi tę historię bez żadnych dowodów, a na idiotę nie wygląda…

      – Bo ja wiem? Nawet stosunkowo inteligentni ludzie mają czasem dziwaczne pojęcie o tym, jak działa prawo. To przynajmniej byłoby jakieś wyjaśnienie.

      Igielski z ociąganiem skinął głową.

      – Jeśli to prawda, Kowalski powinien odwołać swoje zeznania.

      – Niekoniecznie. – Nowacki sięgnął za fotel, gdzie czekał zapas schłodzonych wcześniej butelek. – Może uznał, że zabrnął za daleko, żeby teraz się wycofywać. Poza tym facet tak czy inaczej nie jest już młody. Jeśli ceną za przyznanie się było bezpieczeństwo finansowe jego rodziny, mógł dojść do wniosku, że warto poświęcić lata, które mu zostały. Jeszcze po piwku?

      – Czemu nie. – Igielski sięgnął po otwieracz. Z kuchni dobiegał zapach świadczący o tym, że ciasto wylądowało już w piekarniku i właśnie zaczyna się rumienić. – Tylko że to wszystko nijak nie tłumaczy, kto mógłby zapłacić Kowalskiemu taką sumę.

      – No, matka Andrzeja na pewno nie. – Lekarz uśmiechnął się lekko. – Biedaczka leży w naszym szpitalu, wiesz o tym? Już dawno powinna była umrzeć, ale jakimś cudem ciągle trzyma się życia.

      – Wiem, byłem u niej, jak aresztowaliśmy chłopaka. Miałem jej o tym powiedzieć, ale jakoś nie wyszło… – Igielski wzdrygnął się na wspomnienie kobiety tak wychudłej, że przypominała obciągnięty pomarszczoną skórą szkielet. Biała to traciła przytomność, to znów ją odzyskiwała, ale nawet w takich momentach patrzyła na milicjanta zdumiona, najwyraźniej nie mogąc pojąć, co ten człowiek w mundurze robi obok jej łóżka. Starszy sierżant stchórzył wtedy: pomyślał, że to nie jest dobry moment, że przyjdzie później. A później zapomniał, bo było tyle innych spraw, którymi musiał się zająć. A może po prostu nie chciał pamiętać.

      – Ja wpadłem do niej na chwilę wczoraj. Sam nie wiem, po co, chciałem chyba wymienić przy niej nazwisko Kowalskiego i zobaczyć, jak zareaguje.

      – I co?

      – Nic, nawet mnie nie usłyszała. Albo nie zrozumiała. Pytała tylko w kółko o syna, kiedy przyjdzie ją odwiedzić.

      – Czyli ona nadal nie wie o jego aresztowaniu?

      – Na to wygląda, chociaż możliwe, że ktoś jej powiedział, ale zdążyła zapomnieć. A jeśli nie wie, to w sumie chyba nawet dobrze.

      Igielski skinął głową, czując lekką ulgę, jakby ksiądz właśnie rozgrzeszył go w konfesjonale.

      – A ojciec chłopaka? – zapytał Nowacki. – Znalazłeś go?

      – Tak, mieszka w Gdyni, z konkubiną i dwójką małych dzieci. Tyle dobrego, że ma wreszcie uczciwą pracę, bo zatrudnił się w szkole podstawowej jako woźny, ale w domu tak czy inaczej się nie przelewa. Nie byłoby go stać na wynajęcie kogoś, kto przyznałby się do morderstwa. Poza tym nie sądzę, żeby jakoś szczególnie zależało mu na najstarszym synu. Kiedy poinformowałem go, że aresztowaliśmy chłopaka pod zarzutem morderstwa, powiedział tylko „No, no, kto by pomyślał, że to chuchro jest do czegoś takiego zdolne”. Prawie jakby dopiero teraz był z niego dumny. – Igielski skrzywił się lekko.

      – Biedny chłopak.

      – Biały?

      – A kto? Zabił Renię czy nie, i tak miał parszywe życie. I nikt nie próbował mu pomóc.

      – Niektórzy próbowali – zaprotestował Igielski. – Rozmawiałem z jego wychowawcą, podobno i w podstawówce, i potem w liceum powszechna była opinia, że Andrzej to inteligentny chłopak z talentem do fotografii, tylko straszny odludek. Pogorszyło mu się, kiedy odszedł ojciec, a matka zachorowała, potem przez jakiś czas było lepiej, ale w kwietniu Biała dowiedziała się, że ma nawrót raka i tym razem raczej już się nie wywinie.

      – Na miesiąc przed maturą syna.

      – Taa, na miesiąc przed maturą. Nic dziwnego, że koncertowo ją zawalił. Wychowawca proponował, żeby podszedł jeszcze raz, ale chłopak nie chciał o tym słyszeć… – Igielski urwał.

      Dwa tygodnie po niezdanej maturze Andrzej Biały znalazł pracę w fabryce konserw, gdzie zajmował się wycieraniem podłóg i wynoszeniem rybich flaków – aż do dnia, gdy Igielski i Bąk zatrzymali go pod zarzutem morderstwa.

      Lekarz miał rację, biedny chłopak, oczywiście jeśli się nie wzięło pod uwagę, że ten nieszczęśnik z dużym prawdopodobieństwem udusił dziewczynę, której jedyną winą było to, że nie chciała go kochać.

      Nowacka wkroczyła z tacą ciepłej jeszcze, pachnącej cynamonem i jabłkami szarlotki, przerwali więc rozmowę i zrobili miejsce na stole, odsuwając butelki.

      – Może zjesz z nami? – zaproponował lekarz, ale żona potrząsnęła głową. Igielski widział to już wielokrotnie, jak odprawiany raz za razem rytuał.

      – Gdzie tam miałabym czas siadać, zupę na piecu jeszcze mam.

      Nowaccy

Скачать книгу