Скачать книгу

uświadomiła sobie, że nadal jest w rękawiczkach i ochraniaczach na buty, które założyła na miejscu zbrodni. Ściągnęła je, wsunęła do kieszeni i wcisnęła dzwonek. Po chwili w drzwiach pojawiła się elegancka siwowłosa kobieta.

      – Pani Lyman? – spytała Jane. – Jestem detektyw Rizzoli.

      Kobieta skinęła głową i zaprosiła ją do środka.

      – Proszę się pospieszyć. Nie chcę, żeby zauważyli nas ci koszmarni kamerzyści. To takie naruszenie prywatności.

      Gdy Jane weszła do domu, kobieta szybko zamknęła drzwi.

      – Powiedziano mi, że pani przyjdzie. Chociaż nie jestem pewna, czy poradzi pani sobie z Teddym. Ten przemiły detektyw Moore okazał mu tyle cierpliwości.

      – Gdzie jest Teddy?

      – W oranżerii w ogrodzie. Biedny chłopiec prawie się do mnie nie odzywa. Pojawił się dziś rano przed moimi drzwiami, jeszcze w piżamie. Gdy tylko na niego spojrzałam, od razu wiedziałam, że stało się coś strasznego. – Odwróciła się. – Proszę tędy.

      Jane podążyła za panią Lyman do holu, spoglądając na schody, dokładnie takie same jak w rezydencji Ackermanów. Ten dom był też równie pełen wyszukanych – i wyglądających na drogie – dzieł sztuki.

      – Co powiedział? – spytała Jane.

      – Powiedział: „Nie żyją. Wszyscy nie żyją”. I tylko tyle zdołał wydusić. Zobaczyłam krew na jego bosej stopie i natychmiast wezwałam policję. – Przystanęła przy drzwiach do oranżerii. – Cecilia i Bernard byli dobrymi ludźmi. A ona była taka szczęśliwa, bo w końcu miała to, czego pragnęła: dom pełen dzieci. Byli już w trakcie adoptowania Teddy’ego. A teraz znów został sam. – Przerwała. – Wie pani, mogę go tu zatrzymać. Zna mnie i ten dom. Cecilia by sobie tego życzyła.

      – To wspaniała propozycja, pani Lyman, ale opieka społeczna ma rodziny zastępcze specjalnie przeszkolone do zajmowania się dziećmi po przejściach.

      – No cóż, tak tylko pomyślałam… Ponieważ już go znam.

      – Więc może mi pani coś o nim powie. Jak się z nim porozumieć? Czym się interesuje?

      – Jest bardzo spokojny. Uwielbia książki. Gdy odwiedzałam sąsiadów, Teddy zawsze siedział w bibliotece Bernarda, otoczony książkami na temat historii Rzymu. Niech pani spróbuje przełamać lody, poruszając ten temat.

      Historia Rzymu. Taak, to moja specjalność.

      – Czym jeszcze się interesuje?

      – Ogrodnictwem. Uwielbia egzotyczne rośliny w mojej oranżerii.

      – A sport? Moglibyśmy porozmawiać o Boston Bruins? Albo Patriots?

      – Och, tym się nie interesuje. Jest zbyt wyrafinowany.

      A więc ja wychodzę na troglodytkę.

      Pani Lyman zamierzała otworzyć drzwi do oranżerii, gdy Jane spytała:

      – A co z jego biologiczną rodziną? Jak trafił do Ackermanów?

      Pani Lyman odwróciła się do Jane.

      – Nie wie pani tego?

      – Słyszałam, że jest sierotą i nie ma żyjących krewnych.

      – Dlatego właśnie to taki szok, szczególnie dla Teddy’ego. Cecilia tak bardzo pragnęła, by mógł zacząć od nowa i zaznał szczęścia. Nie sądzę, by miał jeszcze taką szansę. Teraz gdy znowu się to zdarzyło.

      – Znowu?

      – Dwa lata temu Teddy był z rodziną na jachcie, zakotwiczonym w pobliżu wyspy Saint Thomas. Nocą, gdy wszyscy spali, ktoś wszedł na pokład. Rodziców Teddy’ego i jego siostry zamordowano. Zostali zastrzeleni.

      Jane nagle zdała sobie sprawę, jaka cisza panuje w domu. Było tak cicho, że następne pytanie zadała szeptem:

      – A Teddy? Jak ocalał?

      – Cecilia wspominała, że znaleziono go w wodzie. Unosił się na powierzchni w kamizelce ratunkowej. I nie pamiętał, jak się tam znalazł. – Pani Lyman spojrzała na zamknięte drzwi do oranżerii. – Teraz pani rozumie, dlaczego to dla niego taki wstrząs. Stracić rodzinę raz to wystarczająco ciężkie doświadczenie. Ale dwukrotnie? – Pokręciła głową. – To nie powinno się przydarzyć żadnemu dziecku.

      Rozdział piąty

      Nie mogli wybrać bardziej uspokajającego miejsca dla dziecka, które przeżyło szok, niż oranżeria pani Lyman. Za taflami szkła widać było otoczony murem ogród. Przez okna wpadały promienie porannego słońca, stanowiące pokarm dla wilgotnej dżungli winorośli, paproci i drzewek w doniczkach. Jane nie dostrzegła w tym bujnym gąszczu chłopca, zobaczyła tylko policjantkę, która podniosła się szybko z ratanowego ogrodowego krzesła.

      – Detektyw Rizzoli? Jestem agentka Vasquez – oznajmiła.

      – Jak się czuje Teddy? – spytała Jane.

      Vasquez spojrzała w kąt, gdzie pnąca się winorośl utworzyła gęsty baldachim i szepnęła:

      – Nie odezwał się do mnie ani słowem. Siedzi skulony i pojękuje.

      Dopiero w tym momencie Jane zauważyła patykowatą postać przycupniętą pod okapem z winorośli. Chłopiec obejmował ramionami podkurczone nogi, przyciskając je do piersi. Powiedziano jej, że ma czternaście lat, ale wyglądał na mniej. Był w niebieskawej piżamie, a jego twarz przesłaniał lok jasnobrązowych włosów.

      Jane przyklęknęła i podczołgała się w jego kierunku, zanurzając się w cień winorośli. Chłopiec nie poruszył się, gdy usiadła przy nim w jego kryjówce w dżungli.

      – Teddy, jestem Jane. Chcę ci pomóc.

      Nie podniósł wzroku, nie odpowiedział.

      – Siedzisz tu już jakiś czas, prawda? Musisz być głodny.

      Pokręcił głową? Czy to było wzdrygnięcie, sejsmiczny wstrząs spowodowany bólem, nagromadzonym w tym kruchym ciele?

      – Co powiesz na mleko z czekoladą? Albo lody? Założę się, że pani Lyman ma jakieś w lodówce.

      Chłopiec jakby jeszcze bardziej się skurczył, zwinął w kłębek tak mocno, że Jane zastanawiała się, czy uda im się kiedykolwiek rozprostować jego kończyny. Spojrzała przez gąszcz winorośli na agentkę Vasquez, która stała w pobliżu, przyglądając się jej.

      – Może nas pani zostawić? – poprosiła. – Myślę, że to dla niego trochę za dużo, gdy jesteśmy tu obie.

      Vasquez wyszła z oranżerii, zamykając za sobą drzwi. Przez dziesięć, piętnaście minut Jane nic nie mówiła i nawet nie spojrzała na chłopca. Siedzieli obok siebie w milczeniu i słychać było tylko delikatny plusk wody w marmurowej fontannie. Oparta o słup altanki, spojrzała w górę na łuki gałęzi. W tym rajskim ogrodzie, osłoniętym od zimna, kwitły nawet bananowce i drzewa pomarańczowe. Wyobrażała sobie, jak wchodzi tu w zimowy dzień, gdy na dworze pada śnieg, i wdycha zapach ciepłej ziemi i zielonych roślin. Oto co można kupić za pieniądze, pomyślała. Wieczną wiosnę. Wpatrując się w słońce, słyszała obok siebie oddech chłopca. Był wolniejszy i spokojniejszy niż parę chwil wcześniej. Usłyszała szelest liści, gdy sadowił się wśród winorośli, ale oparła się pokusie, by na niego spojrzeć. Przypomniała sobie, jaki wrzask podniosła w zeszłym tygodniu jej dwuletnia córeczka Regina. „Przestań się na mnie gapić! Przestań!”. Jane i jej mąż Gabriel roześmiali się, co rozjuszyło Reginę jeszcze bardziej. Nawet dwulatki nie lubią, gdy ktoś im się przygląda, i mają za złe,

Скачать книгу