ТОП просматриваемых книг сайта:
Ostatni, który umrze. Tess Gerritsen
Читать онлайн.Название Ostatni, który umrze
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-808-1
Автор произведения Tess Gerritsen
Жанр Крутой детектив
Издательство OSDW Azymut
Claire posłała przyjaciołom zrozpaczone spojrzenie, po czym wskoczyła na tylne siedzenie saaba i zatrzasnęła drzwiczki.
– W porządku? – spytała. – Zadowoleni?
Bob spojrzał na nią.
– Tu nie chodzi o nas. Chodzi o ciebie. Przyrzekliśmy twoim rodzicom, że zawsze będziesz pod dobrą opieką. Gdyby Isabel żyła, bardzo by cierpiała, zobaczywszy cię teraz. Pozbawioną kontroli, wciąż zbuntowaną. Claire, dostałaś drugą szansę i to jest dar. Proszę, nie odrzucaj go. – Westchnął ciężko. – Zapnij pas, dobrze?
Gdyby był zły, gdyby na nią krzyczał, poradziłaby sobie z tym. Ale patrzył na nią z takim smutkiem, że czuła się winna. Była kretynką, odpłacając buntem za ich dobroć. Buckleyowie nie są winni, że jej rodzice zginęli. Że ma spaprane życie.
Gdy ruszyli, skuliła się na siedzeniu, skruszona, ale zbyt dumna, by się usprawiedliwiać. Jutro będę dla nich milsza, pomyślała. Pomogę Barbarze nakryć do stołu, może nawet umyję Bobowi auto. Bo, do diabła, już najwyższy czas je umyć.
– Bob – odezwała się Barbara – co tam robi ten samochód?
Rozległo się wycie silnika. Zobaczyli pędzące w ich kierunku światła reflektorów.
– Bob! – krzyknęła Barbara.
Siła uderzenia rzuciła Claire na pas bezpieczeństwa. Noc eksplodowała potwornymi odgłosami. Tłuczonego szkła. Zgniatanej stali.
Ktoś krzyczał i jęczał. Otworzyła oczy i zobaczyła, że świat wywrócił się do góry nogami, i zdała sobie sprawę, że to ona jęczy.
– Barbaro? – wyszeptała.
Usłyszała stłumiony odgłos wystrzału, potem kolejny. Poczuła zapach benzyny. Wisiała na pasie bezpieczeństwa, który wbijał się tak mocno w jej żebra, że z trudem oddychała. Wcisnęła po omacku klamrę. Pas rozpiął się i spadła głową w dół, czując w karku przenikliwy ból. Zdołała się jakoś odwrócić, tak że leżała płasko, mając przed oczami roztrzaskaną szybę. Zapach benzyny był coraz intensywniejszy. Zaczęła pełznąć w kierunku okna, myśląc o płomieniach, piekielnym żarze i ciele palącym się na jej kościach. Wydostań się stąd! Póki jeszcze jest czas, by uratować Boba i Barbarę! Rozbiła pięścią ostatnie odłamki szkła, rozsypując je z brzękiem na jezdni.
Zobaczyła przed sobą czyjeś stopy. Podniósłszy wzrok, ujrzała mężczyznę, który zastąpił jej drogę ucieczki. Nie widziała jego twarzy, tylko sylwetkę. I broń.
Usłyszała pisk opon pędzącego w ich kierunku samochodu.
Wpełzła do saaba, niczym żółw kryjący się w bezpiecznej skorupie. Skulona jak najdalej od okna, zasłaniała głowę rękami, zastanawiając się, czy tym razem kula sprawi jej ból. Czy poczuje, jak eksploduje w jej czaszce. Skurczyła się tak, że słyszała tylko swój oddech i pulsowanie krwi.
Z trudem dotarło do niej, że ktoś ją woła.
– Claire Ward?! – Był to głos kobiety.
Chyba nie żyję. A to jest anioł, który do mnie przemawia.
– Jego już nie ma. Możesz bezpiecznie wyjść – oznajmił anioł. – Ale musisz się pospieszyć.
Claire otworzyła oczy i spojrzała przez palce na twarz widoczną w rozbitym oknie. Gdy szczupłe ramię wyciągnęło się w jej stronę, dziewczynka znów się skuliła.
– On wróci, więc się pospiesz – powiedziała kobieta.
Claire chwyciła wyciągniętą dłoń i kobieta wydobyła ją na zewnątrz. Potłuczone szkło grzechotało jak grad, gdy Claire wytoczyła się na jezdnię. Usiadła zbyt szybko i noc zawirowała wokół niej. Dostrzegła jak przez mgłę przewróconego saaba i musiała opuścić głowę.
– Możesz wstać?
Claire podniosła powoli wzrok. Kobieta była ubrana na czarno. Blond włosy związała w koński ogon, a ich kosmyki były na tyle jasne, że odbijały słabe światło ulicznej latarni.
– Kim pani jest? – wyszeptała Claire.
– Nie ma znaczenia, jak się nazywam.
– Bob… Barbara… – Claire spojrzała na przewróconego saaba. – Musimy wydostać ich z samochodu! Niech mi pani pomoże! – Podczołgała się do drzwiczek od strony kierowcy i otworzyła je mocnym szarpnięciem.
Bob Buckley wypadł na jezdnię. Miał otwarte, niewidzące oczy. Claire wpatrywała się w otwór po kuli na jego skroni.
– Bob – jęknęła. – Bob!
– Nie możesz mu pomóc.
– A Barbara?… Co z Barbarą?
– Za późno. – Kobieta chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła. – Oni nie żyją, rozumiesz? Oboje nie żyją.
Claire pokręciła głową, wciąż wpatrując się w Boba. W kałużę krwi, rozlewającą się jak ciemna aureola wokół jego karku.
– To nie może dziać się naprawdę – wyszeptała. – Nie po raz drugi.
– Chodź, Claire. – Kobieta wzięła ją za rękę i pomogła wstać. – Chodź ze mną. Jeśli chcesz żyć.
Rozdział drugi
Tej nocy, gdy czternastoletni Will Yablonski powinien był umrzeć, stał w ciemnościach na polu w New Hampshire, wypatrując kosmitów.
Zgromadził cały niezbędny do ich tropienia sprzęt. Miał dziesięciocalowy teleskop Dobsona, który zrobił własnoręcznie trzy lata temu, gdy miał zaledwie jedenaście lat. Zajęło mu to dwa miesiące. Początkowo formował, wygładzał i polerował szkło gruboziarnistym papierem ściernym, potem coraz delikatniejszym. Z pomocą taty zastosował montaż azymutalny. Dwudziestopięciomilimetrowy okular Plössla dostał w prezencie od wuja Briana, który po kolacji, gdy tylko niebo było przejrzyste, pomagał mu wyciągać cały ten sprzęt na pole. Ale wuj Brian był typem skowronka, nie sowy, i przed dwudziestą drugą zawsze stwierdzał, że jest już późno, i szedł spać.
Tak więc Will stał samotnie na polu za wiejskim domem ciotki i wuja, jak robił to prawie każdej nocy, gdy niebo było czyste i nie świecił księżyc, i wypatrywał na niebie puszystych kul z kosmosu, zwanych inaczej kometami. Gdy odkryje kiedyś nową kometę, wie, jak ją nazwie: kometą Neila Yablonskiego, na cześć swojego zmarłego ojca. Astronomowie amatorzy wciąż odkrywają nowe komety, dlaczego nie miałby dokonać tego czternastolatek? Tata powiedział mu kiedyś, że potrzeba tylko poświęcenia, wprawnego oka i dużo szczęścia. „To jest jak poszukiwanie skarbów, Will. Wszechświat przypomina plażę, a gwiazdy są ziarenkami piasku, które ukrywają to, czego szukasz”.
Willowi poszukiwanie skarbów nigdy się nie znudziło. Wciąż czuł takie samo podniecenie, gdy z wujem Brianem wyciągali z domu sprzęt i ustawiali go pod ciemniejącym niebem, zawsze oczekiwał, że może tej nocy odkryje Kometę Neila Yablonskiego. Nagrodziłoby to cały jego trud, niezliczone godziny nocnego czuwania, gdy wzmacniał się gorącą czekoladą i batonikami. Zrekompensowałoby nawet zniewagi, jakich doznawał od dawnych szkolnych kolegów w Marylandzie: Grubas. Piankowy Marynarzyk.
Tropienie komet nie sprzyjało temu, by być opalonym i szczupłym.
Tej nocy, jak zwykle, zaczął swoje poszukiwania tuż po zmierzchu, bo komety były najlepiej widoczne zaraz po zachodzie słońca lub przed wschodem. Ale słońce zaszło przed wieloma godzinami, a on nadal nie dostrzegł żadnych puszystych kul. Zobaczył kilka przelatujących satelitów i świecących